Rzecznik po raz kolejny zaapelował do Ministerstwa Edukacji Narodowej, by zagwarantowało równy dostęp do edukacji wszystkim polskim dzieciom przebywającym za granicą. Jego obawy budzi przede wszystkim sytuacja polskich uczniów w Irlandii i Japonii.
Chodzi o podział środków. – Wiele polskich szkół zostało zamkniętych, a w konsekwencji wiele polskich dzieci przestaje mówić, czytać, pisać, myśleć w języku ojczystym – zwracał uwagę Marek Michalak w wystąpieniu do szefowej resortu edukacji Anny Zalewskiej.
Z informacji, na które powołuje się rzecznik, pochodzących z zarządu Stowarzyszenia Polonijnego Razem, wynikało, że w latach 2012–2015 Szkoła im. J. Korczaka przy Ambasadzie RP w Tokio otrzymała 2 124 473 jenów, czyli ponad 94 proc. środków, pomimo mniejszej liczby dzieci, podczas gdy Klub Malucha i Polonijna Szkoła Sobotnia przy Stowarzyszeniu Polonijnym RAZEM w tym samym czasie otrzymały o wiele mniej, bo łącznie 137 000 jenów.
W Irlandii również dysproporcja w podziale środków przeznaczanych na edukację polskich dzieci w szkolnych punktach konsultacyjnych oraz w szkołach społecznych jest wyraźna: w szkolnym punkcie konsultacyjnym jest to kwota 2000 zł, podczas gdy w szkole społecznej – 200 zł. Zdaniem Marka Michalaka takie różnice to sygnał świadczący o tym, że finansowanie szkolnictwa polonijnego wyraźnie potrzebuje zmian, a wcześniej szczegółowej analizy tematu z powodu różnorodnych uwarunkowań dotyczących tej kwestii oraz interesów poszczególnych grup społecznych. – Kluczowe znaczenie w rozwiązaniu tego problemu mają międzyresortowe uzgodnienia – podkreśla Marek Michalak w wystąpieniu do MEN.
Urzędnicy resortu spraw zagranicznych, do których Marek Michalak apelował w tej samej sprawie, przekonują, że ministerstwo dokładnie analizuje potrzeby polskich uczniów przebywających za granicą. Ale również widzą potrzebę zmian. W przypadku Japonii ich zdaniem optymalnym rozwiązaniem byłby powrót do funkcjonowania w ramach jednej szkoły dla dzieci całej polonijnej społeczności w Tokio. – Pozwoliłoby to zniwelować pretensje odnośnie do niesprawiedliwego rozdziału środków, a być może także oszczędności – uważa sekretarz stanu Jan Dziedziczak