Po raz pierwszy od ponad dekady liczba osób, które chcą zdobyć dyplom uczelni, spadła: wynika z najnowszego raportu OECD. Choć wykształcenie nadal jest cenione, młodzi wiedzą, że nie przekłada się na sukces na rynku pracy.
Ambitni uczniowie, przepracowane przedszkolanki i słabo zmotywowani nauczyciele pozostałych szczebli – taki obraz polskiej oświaty wyłania się z najnowszego raportu OECD. Sprawozdanie „Education at a Glance 2014” porównuje systemy kształcenia w 34 państwach należących do organizacji.
Z raportu wynika, że polscy młodzi dorośli mierzą bardzo wysoko: aż 53 proc. zapytanych o to, jak widzi swoją ścieżkę edukacyjną, odpowiedziało, że ich wykształcenie zakończy się dyplomem uniwersyteckim. Jednak po raz pierwszy od 2000 r. liczba przekonanych o tym spadła. Jeszcze bowiem w 2011 r. chciało tego 58 proc. Nadal jednak należymy do absolutnej czołówki – bardziej ambitni od nas są jedynie mieszkańcy Islandii i Nowej Zelandii. Tymczasem średnia OECD wynosi zaledwie 38 proc. młodych marzących o skończeniu studiów.
– Wykształcenie było zawsze cenione i stanowiło wartość samą w sobie. Pokolenie obecnych 50–60-latków spełniało niespełnione marzenia rodziców, a teraz chce, by robiły to także ich dzieci – tłumaczy Bożena Krzyżanowska, pedagog z Uniwersytetu Zielonogórskiego. Dodaje jednak, że rzeczywistość ostatnich lat zweryfikowała mit wykształcenia jako gwarancji sukcesu na rynku pracy.
Jak wynika z raportu OECD, Polska należy do państw, w których doszło do największego skoku edukacyjnego. Liczba osób z wykształceniem wyższym wzrosła od 2000 r. z 11 proc. do 25 proc. To lokuje nas w pierwszej piątce z najwyższym wzrostem. Uplasowaliśmy się też na drugim miejscu w OECD wśród państw, w których był aż tak widoczny skok generacyjny: w pokoleniu 25–34-latków jest o 28 proc. osób lepiej wykształconych niż w pokoleniu ich rodziców. I znowu pod tym względem wyprzedza nas tylko Korea, gdzie wzrost ten był jeszcze wyższy (ponad 50 proc.).

Nasi nauczyciele pracują najmniej, ale też tak samo zarabiają

Autorzy opracowania opisują także pracę nauczycieli. Z raportu wynika, że pensje pedagogów od 2005 r. wzrosły u nas o 20 proc. I to na każdym poziomie edukacji. Powodów do radości jednak nie ma – choć skok należał do najwyższych w całej organizacji, wciąż zarobki w szkolnictwie należą do najniższych ogółem. Według danych OECD pedagog wchodzący na rynek zarabia 33 tys. zł rocznie, a w szczytowym momencie kariery zawodowej osiąga 57 tys. zł rocznie. Dla porównania – płaca w Wielkiej Brytanii wynosi ponad dwa razy więcej.
– Trzeba pamiętać, że nasi nauczyciele mają najniższe obciążenie godzinami tablicowymi w Europie – przypomina jednak dr Elżbieta Widota z Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego. To również jest widoczne w raporcie. Podczas gdy nauczyciel na podstawowym poziomie edukacji pracuje w krajach OECD średnio 780 godzin rocznie, w Polsce jedynie 633 (choć jeśli doliczyć czas spędzony również na przygotowaniu zajęć, średnia dla polskich nauczycieli okazuje się dużo wyższa – dla polonistów nawet 47 godzin tygodniowo).
Niska liczba godzin pracy nie dotyczy jednak nauczycieli zatrudnionych w przedszkolach. Ci pracują 1149 godzin, o 148 więcej, niż wynosi średnia w OECD. Do tego mają pod opieką większą liczbę wychowanków: muszą pilnować aż 16 dzieci, podczas gdy średnia OECD wynosi 14. I choć autorzy raportu chwalą Polskę za ogromny postęp w objęciu edukacją przedszkolną trzylatków, nadal zaniżamy średnią. Niewiele ponad 50 proc. najmłodszych dzieci w Polsce ma dostęp do tego rodzaju placówek, podczas gdy średnio 70 proc. w innych badanych krajach.
Polska, razem z Węgrami, Czechami i Słowacją, jest także w ogonie pod względem tego, jak nauczycielskie płace rosną w ciągu całej kariery zawodowej. W najlepszym pod tym względem Luksemburgu po 20 latach pracy nauczyciel z równowartości 240 tys. zł awansuje na prawie 420 tys. zł rocznie.
– Wąskie widełki płacowe to bardzo kiepska motywacja. Maksimum swoich możliwości można uzyskać w pięć lat po studiach. To za szybko. Racjonalna propozycja z punktu widzenia nauczycieli to rozciągnięcie w czasie drogi awansu zawodowego i zwiększenie pensji – ocenia dr Widota.