Naukowcy coraz częściej mówią, że szkoły można otwierać. Takie rekomendacje wydało kilka dni temu CDC, czyli amerykańska agencja odpowiedzialna za monitorowanie i prewencję chorób zakaźnych. W podobnym duchu pod koniec ubiegłego roku wypowiedział się w raporcie jej europejski odpowiednik, czyli ECDC. Przekonującym przykładem wydaje się również jedyny kraj, który pomimo naporu jesiennej fali zakażeń zdecydował się pozostawić szkoły otwarte, czyli Francja.

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że była to fatalna decyzja. Między 1 września, czyli początkiem roku szkolnego, a początkiem listopada, kiedy nad Sekwaną nastąpił szczyt drugiej fali, liczba dziennie wykrywanych infekcji koronawirusem wzrosła ponad dziesięciokrotnie. 29 października prezydent Emmanuel Macron zarządził lockdown, ale szkoły zostawił otwarte. Większe środki bezpieczeństwa wprowadzono jedynie w liceach (tam uczy się młodzież w wieku 16‒18 lat), gdzie zastosowano nauczanie hybrydowe. We wszystkich szkołach obowiązkowe było noszenie maseczek.
Lockdown zrobił swoje – pod koniec listopada udało się liczbę przypadków zdusić do ok. 10 tys. i chociaż wkrótce potem wzrosła, to od początku grudnia utrzymuje się mniej więcej na tym samym poziomie, oscylując wokół 20 tys. dziennie („pandemiczne plateau”, jak nazwał to minister edukacji). Jaki z tego wniosek? We Francji to nie szkoły stały się głównym motorem transmisji; gdyby tak było, lockdown nie byłby aż tak skuteczny.
Zgadzają się z tym eksperci z ECDC. W specjalnej publikacji poświęconej zagadnieniu otwarcia szkół napisali, że „zamknięcie szkół może zredukować transmisję SARS-CoV-2, ale samo w sobie jest niewystarczające do powstrzymania wirusa od rozprzestrzeniania się”. „Powroty dzieci do szkół od połowy sierpnia 2020 r. zbiegły się w czasie z ogólnym poluzowaniem innych środków bezpieczeństwa i nie zdają się być główną przyczyną wzrostu liczby przypadków zaobserwowanych w państwach członkowskich UE od października 2020 r.” – podsumowali autorzy.
Jednakże nie wiadomo, czy gdyby Francja zamknęła szkoły, to zamiast 20 tys. wykrywanych infekcji dziennie nie miałaby 10 tys. Brakuje badań znad Sekwany dobitnie pokazujących, jaki odsetek zakażonych złapał wirusa od pociechy, która przyniosła go z placówki edukacyjnej. Przez wzgląd na to, że dzieci często nie wykazują objawów, jest to jednak trudne.
Niebawem jednak może się okazać, że zarówno wskazówki CDC, jak i ECDC oraz francuski przykład staną się nieaktualne, a to dzięki nowym wariantom wirusa – w przypadku brytyjskiego już wiadomo, że częściej ima się dzieci. W jego obliczu z polityki otwartych szkół rezygnowały nawet kraje, gdzie powrót do placówek po wakacjach traktowano jako dogmat, w tym Portugalia, wyjątkowo ciężko doświadczona przez pandemię na przełomie ubiegłego i bieżącego roku. We Francji na razie resort edukacji opracował nowe wytyczne sanitarne, dopuszczając nauczanie hybrydowe w gimnazjach i chociaż „variant anglais” już dotarł do szkół, to w piątek zamkniętych było zaledwie 66 placówek (0,25 proc. wszystkich).
W kontekście ogólnego wpływu szkół na pandemię nie należy również zapominać o przykładzie Szwecji, gdzie pomimo wprowadzenia nauczania zdalnego dla najstarszych uczniów szkoły pozostały otwarte. ©℗