Za zmianą sposobu przekazywania wiedzy musi iść zmiana narzędzi jej sprawdzania i przeformułowanie podstawy programowej – mówi prof. Krzysztof Biedrzycki z Centrum Badań Edukacyjnych i Kształcenia Ustawicznego na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego

Czy istniał sposób na zorganizowanie nauki zdalnej tak, by zapobiec rozwarstwianiu klas na uczniów lepszych i gorszych oraz by efekty edukacji były lepsze?
Podczas pierwszego zamknięcia szkół w ubiegłym roku mierzyliśmy się z problemami technicznymi. Nie tylko brakowało komputerów, dostępu do sieci. Również część uczniów i nauczycieli musiało odnaleźć się w świecie nowych technologii. Dziś można powiedzieć, że się udało, ale pojawiły się problemy znacznie poważniejsze. Zmieniliśmy technologię, jednak nie przemyśleliśmy samego procesu nauki. Nadal nie wiemy, czego uczyć i jak.
Rozumiem, że prosta odpowiedź: matematyki, polskiego, nie wchodzi w grę?
Oczywiście, że nie. Wspomniane rozwarstwienie w klasach nie jest prostą konsekwencją tego z czasów, gdy dzieci siedziały w szkolnych ławkach. Owszem, uczeń bardzo dobry ma większe szanse, by odnaleźć się w nauce zdalnej. Jednak podziały są też na innych poziomach: na dzieci, które lepiej odnalazły się w edukacji na odległość, i te, które ewidentnie sobie nie radzą. I tu nie chodzi tylko o wiedzę, ale też zaplecze sprzętowe, wsparcie ze strony rodziny, a także kondycję psychiczną i siłę przebicia takiego człowieka.
I co nauczyciel ma z tą wiedzą zrobić?
Nie ma innego wyjścia, jak przejść na nauczanie w dwóch prędkościach. Skoncentrować się na przedmiotach egzaminacyjnych, matematyce, polskim, języku obcym. A w pozostałych przedmiotach skupić się na tych uczniach, którzy są autentycznie zainteresowani fizyką, chemią czy biologią. Uczyć ich intensywnie, by to zainteresowanie podtrzymać. A reszcie? Odpuścić. Dodatkowe kartkówki nie sprawią, że klasa zapała miłością do przedmiotu, a tylko przysporzy stresów tym, którzy go nie rozumieją.
Część nauczycieli już z nich zrezygnowała.
Za zmianą sposobu przekazywania wiedzy musi iść zmiana narzędzi jej sprawdzania. Egzaminy próbne, ósmoklasisty czy maturalny, testy i klasówki. Aparat weryfikacji, który w standardowych warunkach funkcjonował lepiej lub gorzej, teraz po prostu nie działa. Nauczyciele narzekają np., że dzieci odpisują od siebie, oddają prace zbiorowe. Robią tak, bo mają możliwość i zwykłe stwierdzenie, że nie wolno, nic nie zmieni.
To jak weryfikować wiedzę?
Najpierw trzeba odpowiedzieć na pytanie: czego chcemy i możemy nauczyć w tych warunkach? Jedna rzecz to umiejętność nauczycieli korzystania z nowoczesnych technologii, jak wizualizatory, kamerki, aplikacje i tego, czy szkoła zapewnia do nich dostęp. Inna – konieczność przeformułowania podstawy programowej. Treści w niej są trudne do nauczania lub niemożliwe w formie zdalnej. „Ułatwienie”, które dało MEiN, odejmując m.in. kilka lektur z wymagań egzaminacyjnych, to rozwiązanie na ćwierć gwizdka. Bo i tak zbliżające się egzaminy wypadną słabo.
Nie ma pan co do tego wątpliwości nawet z zastrzeżeniem, że obniżono wymagania?
Mamy za sobą blisko rok zdalnego nauczania. Zdarza mi się porównywać ten stan do sytuacji wojennej, kiedy dzieci wypadają z edukacji. Nadrobić czas będzie piekielnie trudno. Bo oto mamy ludzi z ogromnymi brakami nie tylko konkretnych faktów, ale też kompetencji społecznych, interpersonalnych. Przed pandemią trwały dyskusje o tym, że rośnie pokolenie dzieci uzależnionych od sieci. Chwilę później zostały one zmuszone wejść w świat cyfrowy. Był moment, kiedy nie wolno im było wychodzić z domu. Krótko mówiąc: tak, spodziewam się słabych wyników egzaminacyjnych. Ale nie one dziś stanowią wyzwanie.
Co nim jest?
Powrót do szkół. Powinien nastąpić w pierwszym możliwym terminie, ale ze świadomością, że tylko mury będą niezmienione. Dzieci nie da się uczyć tak, jak przed pandemią. A już na pewno trzeba wystrzegać się prób szybkiego nadrabiania zaległości. Nie sposób przerobić roku w kilka miesięcy.
Czy pandemia zweryfikowała wcześniejszą reformę edukacji?
Nauczyciele gimnazjalni byli pod względem metodycznym elitą swojego zawodu. Istnieje szansa, że szybciej dostosowaliby się do warunków zdalnych. Część z nich jednak odeszła z zawodu po likwidacji gimnazjów reszta została rozproszona po innych szkołach. Reforma pod względem programowym była powrotem do szkół z początku XX w., a pandemia pokazała, że trzymając się starego myślenia o nauczaniu, daleko nie zajdziemy.