Nowa lista czasopism punktowanych ogłoszona przez ministra Czarnka wywołała niemałą burzę. Zmiany dotknęły przede wszystkim dyscypliny społeczne i humanistyczne, jak prawo, nauki o polityce i administracji czy filozofia. To, co jednak umyka dyskusji naukowców obawiających się o losy ich miejsc pracy w związku z przeprowadzaną na początku 2022 r. ewaluacją, to że jeżeli coś może się wydarzyć, to w końcu najprawdopodobniej się wydarzy. Władzę dyskrecjonalną do zreformowania systemu szkolnictwa rozporządzeniem kolejni ministrowie mają co najmniej od 12 lat.

Polski system szkolnictwa wyższego i nauki zmaga się z identycznymi problemami jak te, które dotknęły kraje Zachodu kilka dekad temu. W trakcie General Conference ECPR 2018 przeprowadzona została debata dotycząca zakresu i głębokości przeprowadzanych w tym czasie reform szkolnictwa wyższego i nauki w krajach europejskich. Konkluzją było to, że zmierzamy do systemu „przepunktowanego”, który powoduje zatarcie granic pomiędzy nauką a polityką naukową. Kolejną okazją do debaty będzie panel dotyczący reform zorganizowany przez polskich badawczy na IPSA World Congress 2021. Szczególna aktywność naukowców z Polski w trakcie tego typu spotkań wynika ze stanu nieustającej reformy polskiego systemu szkolnictwa wyższego i nauki. Od 12 lat nie udało się ustabilizować procedur ewaluacji, ale również przeprowadzić jej na podstawie przepisów, które nie byłyby retro aktywne. Oznacza to, że od 12 lat naukowcy są oceniani wedle przepisów, których treść poznają po tym, jak już przepracowali okres podlegający ocenie. W ciemno muszą planować swoją aktywność, która wpisze lub nie wpisze się w system oceny, który może się zmienić.
Co jest oceniane? Komitet Ewaluacji Nauki powołany po wprowadzeniu tzw. Konstytucji dla nauki w opinii powszechnej jawi się jako instytucja stojąca na straży jakości. Tymczasem proces ewaluacji jednostek naukowych nigdy i nigdzie nie służył ocenie jakości prowadzonych badań. Nadawanie kategorii naukowych jednostkom w skali od C do A+ nie jest również procesem oceny jakości prowadzonych tam badań. Jakkolwiek część badawczy chciałaby widzieć w systemie sposób na docenienie ich wkładu w rozwój nauki, to nie został on po to zaplanowany. Nauka zderza się z polityką naukową, a ta realizowana jest jak każda polityka sektorowa przez aparat administracyjny. Urzędnicy nawet gdy posługują się pięknymi nazwami, jak ewaluacja jednostek naukowych czy kategoria naukowa, mają przed sobą postawione jedno podstawowe zadanie – tak podzielić pieniądze, żeby nie złamać reżimu finansów publicznych. Oznacza to potrzebę odwołania się do możliwie silnie zobiektywizowanych współczynników. A co może być bardziej obiektywne niż lista czasopism punktowanych, która jest wpisana w akt prawa powszechnie obowiązującego?
Wszystko to sprawia, że proces ewaluacji nauki staje się procesem przypisania kategorii poziomu finansowania poszczególnym jednostkom. Kategoria naukowa to nic innego jak kategoria finansowania połączona z zakresem kompetencji, które dotyczą możliwości prowadzenia określonego rodzaju i poziomu kształcenia. Jeżeli ocena zostanie utrzymana na poziomie co najmniej B+, uczelnia może prowadzić studia doktorskie, dostaje istotne finansowanie swoich zadań w drodze subwencji. Gdy jest to A lub A+, pieniędzy jest jeszcze więcej, a uprawień nie przybywa. Gdy jest to B lub C, nie tylko jest mniej pieniędzy, ale i mniej uprawnień.
Punkty dla uzyskania określonej kategorii poziomu finansowania zależą głównie od punktów zdobytych za publikacje w czasopismach i wydawnictwach wskazanych przez ministra. W mniejszym stopniu poziom finansowania zależy od zdolności jednostki w pozyskiwaniu środków finansowych ze źródeł zewnętrznych (liczby zdobytych grantów). W najmniejszym stopniu od merytorycznej i jakościowej oceny najważniejszych osiągnieć przedstawionych przez jednostkę naukową recenzentom. Taka konstrukcja systemu finansowania, od którego zależy być albo nie być uczelni w Polsce w najbliższych czterech latach, jest właśnie powodem burzy po publikacji zrewidowanej listy czasopism. Minister jednym pociągnięciem pióra ustanowił bowiem nowy system, w którym wartość badaczy publikujących w określonych periodykach związanych z określonymi uczelniami bądź ośrodkami eksperckimi stała się nieporównywalnie większa. Badacze ci w nieporównywalnie większym stopniu będą przyczyniać się do sukcesu ewaluacyjnego ich jednostek naukowych.
Paradoksalnie piewcy naukometrii, którzy forsowali system punktacji, teraz krytykują decyzję ministra. Krytyka ta oparta jest na tym, że ich pomysł na to, jakie czasopisma miały znaleźć się w spisie, nie został wzięty pod uwagę. Przy tym umyka stronom sporu to, że to minister ma władzę dyskrecjonalną w tym zakresie i że jedynym kryterium merytorycznym pozostaje tu kryterium polityczne. Kryterium polityczne jest kryterium merytorycznym, gdy mówimy o kształtowaniu polityki. Utarło się dzielić decyzje i jednostki na merytoryczne i polityczne. Jest to jednak jedynie element potocznego postrzegania zjawisk w sferze publicznej. To, czy dane kryterium jest merytoryczne, zależy od tego, czy dana kategoria spraw jest z nim powiązana.
Polityka naukowa jest więc kształtowana swobodnie w oparciu o kryteria polityczne, czyli wskazania dotyczące preferowanego kierunku jej rozwoju przez ministra. Dlatego tak ważne jest odróżnienie nauki od polityki naukowej. Ta pierwsza to badania, debata i w konsekwencji coraz lepsze poznanie świata natury i społecznego. Ta druga to system finansowania (tzw. kategorie naukowe) czy wykazy dyscyplin. Część środowiska naukowego nie dostrzega jednak tego rozróżnienia. Być może dlatego, że byt rzeczywiście potrafi czasem kształtować świadomość. Część, cynicznie, lobbuje na rzecz utworzenia lub wykreślenia określonych dyscyplin naukowych z listy ministra. Jak gdyby minister mógł swoją powagą stworzyć dyscyplinę naukową. Przykładem tego działania było funkcjonowanie efemerycznych nauk o polityce publicznej, dla których podstawy teoretyczne były dorabiane niejako na szybko po tym, jak zostały one wprowadzone do wykazu. Innym razem lobbuje się na rzecz utrzymania dyscyplin naukowych jak nauki o bezpieczeństwie, które w istocie pozostają interdyscyplinarnym obszarem badań podobnym do europeistyki, amerykanistyki. Lobbing ma jednak na celu utrzymanie statusu akademii przede wszystkim uczelni wojskowych, które żeby mogły się nazywać akademiami, muszą móc doktoryzować w zakresie dyscyplin naukowych określonych w wykazie ministra.
W ten sposób polityka naukowa zostaje uznana przez interesariuszy, lobbystów-badaczy budujących swoją pozycję zawodową rozumianą jako pozycja w hierarchii struktur akademickich i okołoakademickich właściwą nauką. Zanika rozróżnienie pomiędzy wiedzą naukową, tak wypływającą z badań podstawowych, jak i stosowanych, a wiedzą praktyczną wynikającą z rozeznania w systemie administracyjno-prawnym. Sami lobbyści-badawcze zaczynają dzielić się na stronnictwa forsujące rozwiązania właściwe dla ich stylu uprawiania nauki. Promowane na przemian mają być określone periodyki zagraniczne bądź krajowe. Nauki społeczne wprowadziły nawet nazwy dla dwóch głównych biegunów sporu: „stronnictwo noblistów” i „stronnictwo nauki wsobnej”. Tym samym wprowadzając akademię na nowy poziom śmieszności.
Przeplatanie się nauki i polityki naukowej, łączenie funkcji społecznej lobbysty i naukowca będzie trwało tak długo, jak długo uczelnie będą uzależnione, w przeważającej mierze, od finansowania zewnętrznego w formie subwencji, dotacji lub darowizn. Przy czym finansowanie państwowe bądź prywatne różnić się będzie tylko kierunkiem działań lobbystów-badawczy. Niezależność nauki od polityki naukowej musi być związana z autonomią finansową uczelni – realną niezależnością. Realna niezależność może zostać osiągnięta natomiast tylko wtedy, gdy zasoby własne uczelni pozwolą się jej utrzymać. Nie jest to jednak możliwe przy utrzymaniu obecnego systemu opartego o studia nieodpłatne oraz braku odpowiedniej wielkości i prawidłowo zarządzanych kapitałów żelaznych. Co więcej, doświadczenie państw zachodnich wskazuje, że zawsze jakiś poziom finansowania od państwa będzie musiał być utrzymany. Jednak jego poziom zbalansowany innymi źródłami nie pozwoli już ministrom dyskrecjonalnie rysować mapy systemu szkolnictwa wyższego.
To, co można dziś zrobić, to spróbować dokonać rekonstrukcji systemu ewaluacji, w którym jasno postawiona zostanie kwestia tego, że kategoria oznacza kategorię finansowania, a nie tzw. kategorię naukową. Zmienić kryteria oceny, które wesprą instytucjonalne podstawy funkcjonowania uczeni. Jeżeli bowiem chcemy mieć międzynarodowo rozpoznawalne anglojęzyczne periodyki, to ich wydawanie i wprowadzanie do baz indeksujących powinno być związane z poziomem finansowania. Powinno być to jedno z kryteriów ewaluacji. Nie chodzi tu o jednorazowy grant na wprowadzenie do bazy SCOPUS. Chodzi o rozwiązanie systemowe i trwałe. Jeżeli chcemy balansować obieg krajowy z obiegiem międzynarodowym, to tzw. sloty publikacyjne powinny uwzględniać potrzebę ich wypełnienia tak publikacjami krajowymi, jak i zagranicznymi.
Autonomia finansowa i kapitały żelazne również powinny być rozbudowywane. Narodowy Instytut Wolności zauważył, że z podobnym problemem deficytu własnych środków trwałych borykają się organizacje pozarządowe i ustanowił program wsparcia tworzenia i rozbudowy kapitałów żelaznych. Program ten poprzedził dotacjami przeznaczanymi na wzmocnienie instytucjonalne. Wszystko to w celu usamodzielnienia organizacji i zwiększenia ich zakresu niezależności. Podobny, wieloletni, program oczekiwany być powinien dla systemu szkolnictwa wyższego.
Na koniec, jeżeli chcemy oderwać politykę naukową od nauki, niezbędne jest oderwanie terminologii naukowej od terminologii polityki naukowej. Minister nie może ustanawiać dyscyplin naukowych rozporządzeniem. Może określać obszary ewaluacji do uzyskania kategorii finansowania. Minister nie może określać, w jakich dyscyplinach mogą być nadawane stopnie naukowe.