Na niedawnym I Kongresie Kultury Akademickiej, w obecności minister Leny Kolarskiej-Bobińskiej odbyła się dyskusja na temat roli uniwersytetów w Polsce. Przedstawiciele władz uczelni wyższych mówili wiele o patologiach obecnego systemu szkolnictwa wyższego.
Wymieńmy tylko niektóre wspomniane podczas wystąpień na sesji plenarnej: uczeni fałszują wyniki badań; uczeni produkują badania pod polityczne zamówienia; uczeni piszą recenzje, które nie mają nic wspólnego z wartością merytoryczną ocenianej pracy, ale wynikają z układu towarzyskiego – ja napiszę dobrą twojemu człowiekowi, a ty dobrą mojemu; podobnie postępują recenzenci wniosków badawczych o granty; powszechna jest praktyka dopisywania do publikacji naukowych nazwisk osób, które nic wspólnego z tymi badaniami nie miały; uczelnie przyjmują tylu studentów, że nie ma kontaktu profesora ze studentem, co niszczy ideę studiowania; ani doktoratu, ani habilitacji nie weryfikuje rynek, a rady wydziałów akceptują niskiej jakości doktoraty i habilitacje swoich ludzi.
Oczywiście o tych patologiach wszyscy wiedzieli, przecież one niszczą polską naukę i szkolnictwo wyższe od lat. Ale układ interesów w polskiej nauce powodował, że nie dało się tego zmienić. Być może samokrytyka złożona przez elity świata akademickiego w obecności pani minister stworzy przesłanki do szybszych zmian w kolejnych latach.
Poza patologiami dyskutowano o roli uniwersytetu w XXI wieku. Ścierały się dwie wizje. Pierwsza to autonomiczna uczelnia, w której profesorowie mają dużą swobodę prowadzenia badań na temat, jaki ich interesuje, i mają na to wystarczające środki publiczne. W takiej uczelni kształci się odpowiedzialnych obywateli, umiejących krytycznie patrzeć na otaczający ich świat, o otwartych umysłach i szerokiej wiedzy, z ważną rolą humanistyki. Druga wizja uczelni to korporacja, w której wszystko dokładnie i regularnie się mierzy, jakość dydaktyki, liczbę punktów za publikacje, liczbę wdrożeń wyników badań. Na takiej uczelni prowadzi się badania wynikające z potrzeb gospodarki, a badania, które są komercjalizowane, mają priorytet w finansowaniu nad badaniami, które zaspokajają wyłącznie ciekawość badacza. Celem kształcenia w tym modelu jest wyposażenie studenta w kompetencje potrzebne na rynku pracy. Studenci są traktowani jak klienci, którzy muszą być dobrze obsłużeni. W debacie padały liczne głosy wspierające pierwszy model kształcenia, a momentami wręcz szydzono z drugiego modelu, który powinien być realizowany nie przez uniwersytety, ale przez szkoły wyższe o profilu zawodowym.
Moim zdaniem w Polsce jest miejsce dla uniwersytetów realizujących obie misje, bo oba modele badań i edukacji są potrzebne w nowoczesnym społeczeństwie. Jednak ta debata zupełnie pomija sedno problemu, z którym w najbliższych latach będzie zmagać się polska nauka i szkolnictwo wyższe. Są dwa fundamentalne zagrożenia i jedna szansa. Pierwsze zagrożenie jest dobrze znane, to demografia, która w ciągu 10–15 lat ograniczy liczbę studentów o połowę. Zbankrutuje ponad 200 prywatnych uczelni, a wiele publicznych zostanie albo połączonych, albo zlikwidowanych z powodu braku studentów. Drugie zagrożenie jeszcze nie jest powszechnie znane. Amerykańskie uczelnie, które stoją w rankingach znacznie wyżej niż polskie uniwersytety, uruchamiają programy w formule e-learning, które pozwalają uzyskać pełnoprawny tytuł magistra. Na przykład świetna uczelnia techniczna Georgia Tech w tym roku zaoferuje taki program na kierunku informatyka. Można studiować wygodnie, w domu, a cały program kosztuje 7 tys. dol. Już ruszają podobne programy na innych uczelniach. Wielu młodych ludzi może wybrać takie studia, bo uzyska za relatywnie nieduże pieniądze dyplom czołowej światowej uczelni. Demografia i dynamiczny rozwój e-learningu w USA może dokonać prawdziwej masakry w polskim szkolnictwie wyższym.
Ale jest jedna szansa, która może pomóc uratować polskie szkolnictwo wyższe. W minionych latach polskie uczelnie zaczęły aktywnie pozyskiwać studentów zagranicznych, na razie głównie od naszych wschodnich sąsiadów. Ruszyła też coraz bardziej efektywna rekrutacja na całym świecie. Ale żeby wykorzystać tę szansę, MNiSW i MSZ powinny wspólnie z rektorami wypracować dobre praktyki pozyskiwania wiz przez cudzoziemców. Bo niestety, obecne praktyki w niektórych szczególnie istotnych dla rynku edukacyjnego krajach wręcz uniemożliwiają rekrutowanie studentów. Mamy szansę, ale żeby z niej skorzystać, potrzebne jest wsparcie rządu w pozyskaniu studentów zagranicznych. Bez tego wsparcia szkolnictwo wyższe w Polsce czeka katastrofa.