Klany rodzinne działające na uczelniach wykorzystują młodych pracowników naukowych. To sposób na poprawę własnych osiągnięć.
Doktoranci coraz częściej donoszą na swoich promotorów.
Coraz więcej osób podejmuje studia trzeciego stopnia / DGP
– Rośnie liczba zgłaszanych przypadków, gdy syn albo córka promotora, którzy nie brali udziału w pracach badawczych, są dopisywani do publikacji, która jest autorstwa innego pracownika. Młodzi naukowcy już tak nie boją się o tym informować – mówi Kinga Kurowska z Rady Młodych Naukowców.
Brakuje ochrony doktorantów, którzy decydują się na ujawnienie informacji o tym, że profesor przywłaszczył sobie wyniki przeprowadzonych przez nich badań. Nie ma jednak także mechanizmu, który pozwoliłby na ochronę niesłusznie oskarżanych profesorów.

Mściwi doktoranci

Tego typu sytuacja miała miejsce na jednej z uczelni. Doktorantka zarzuciła promotorowi wprowadzenie w błąd co do autorstwa pracy naukowej. Twierdzi, że profesor przypisał sobie oraz swojej córce badania, które przeprowadziła zainteresowana.
– Znalazłam błędy w pracy doktorskiej tej osoby. Teraz ona się mści na mnie i na mojej córce. Mam dowody, które potwierdzają, że kłamie. Składanie fałszywych zeznań jest karalne – zastrzega posądzana promotor (dane do wiadomości redakcji).
– Jak osoba, która nie przeprowadzała badań i nie ma nic wspólnego z tą dziedziną naukową, może przypisywać sobie główne autorstwo artykułu na ten temat – twierdzi doktorantka.
Dodaje, że karty badań, które są w posiadaniu profesor, zostały skopiowane bez jej pozwolenia.
– Promotor miał prawo, a nawet obowiązek wytknąć mi błędy, jeśli takowe były. Badania przeprowadziłam ja. Córka promotor nie miała z nimi nic wspólnego. Nie wyraziłam zgody na publikację, zatem ten artykuł nie powinien się ukazać – podkreśla.
Promotor odpiera stawiane zarzuty.
– Badania ze względu na różne ich aspekty wymagały współpracy osób zajmujących się poszczególnymi dziedzinami. Doktorantka po zebraniu materiału przekazała ankiety (opracowane wcześniej wspólnie) mojej córce, by mogła ona, za zgodą swojego przełożonego, opracować uzyskane wyniki – wskazuje.
Sprawa trafiła do prokuratury.
– Dziekan, obiektywnie rozpatrując sprawę, złożył zawiadomienie do prokuratury. Nie rozumiem, dlaczego postępowanie tak długo trwa. Wniosek został skierowany już w lipcu – mówi doktorantka.
Dodaje, że profesorowie są w uprzywilejowanej sytuacji. Trudno im zarzucić, że dopuścili się przestępstwa.
– Jeżeli prokuratura umorzy postępowanie, złożymy apelację. Pójdziemy z tym nawet do Strasburga – zapowiada doktorantka.
– Była podopieczna robi z igły widły – uważa pani promotor.
Jak dowiedział się DGP, prokurator podejmie decyzję w tej sprawie w ciągu najbliższych kilku tygodni.

Aby ucichło

To niejedyny tego typu przypadek.
– Niestety to powszechna praktyka, że córkę albo syna promotora dopisuje się do artykułu naukowego. Wcześniej jednak nikt o tym głośno nie mówił – mówi Kinga Kurowska.
Najwięcej tego typu patologii jest w wyższych szkołach medycznych, gdzie działają całe klany rodzinne.
– Na tych uczelniach rządzą układy. Niestety osoby, które nie mają krewnych na wydziale, były do tej pory na przegranej pozycji i godziły się na to. Nie miały wyboru, ponieważ profesor mógł zniszczyć ich karierę naukową, np. utrudniając obronę – mówi Kinga Kurowska.
Dodaje, że obecnie łatwiej jest zmienić wydział albo uczelnię, dlatego młodzi naukowcy częściej mówią o nieprawidłowościach, jeśli wiedzą, że mają poparcie innego profesora.
Takie informacje docierają także do Zespołu do spraw Dobrych Praktyk Akademickich (ZdsDPA), który działa przy resorcie nauki.
– Przypadki przywłaszczania sobie wyników pracy magisterskiej czy doktorskiej dotyczą nawet profesorów tytularnych – informuje prof. Grażyna Skąpska, przewodnicząca ZdsDPA.
Dodaje, że najbardziej rażące są sytuacje wymuszania dopisywania się do publikacji.
– Profesorowie tłumaczą się, że udzielali doktorantom niezbędnych rad czy udostępniali laboratorium. A to przecież ich obowiązek – wyjaśnia.
Zdarza się także, że starsza kadra utrudnia młodym naukowcom awans. Najczęściej nie chodzi o to, że profesor czuje się zagrożony. Jego kariera jest przecież w rozkwicie, a młody pracownik stara się dopiero o pierwszy stopień awansu.
– Celem jest raczej przesunięcie terminu usamodzielnienia się doktorantów, po to by móc jak najdłużej korzystać z ich pracy. Często to ich siłami jest realizowany projekt, na który wydział otrzymał grant – wskazuje prof. Grażyna Skąpska.
Podkreśla, że w grę może także wchodzić zwykła zawiść.

Brakuje ochrony

ZdsDPA nie dysponuje instrumentami nacisku, które wpływałyby na promotorów i doktorantów. Jest organem doradczym dla Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW). Resort nauki po uzyskaniu jego opinii może zainterweniować na uczelni i wymagać przywrócenia stanu zgodnego z prawem.
– Każdorazowo w przypadku kierowania skarg do MNiSW rozpatruje je właściwa komórka organizacyjna. Ta zawiadamia władze właściwej jednostki (naukowej bądź uczelni) o zasygnalizowanej potencjalnej nieprawidłowości. Są to organy, które przede wszystkim powinny ustalić i wdrożyć w jednostkach standardy postępowania uniemożliwiające nadużywanie pozycji wynikającej z większego dorobku, stażu pracy czy doświadczenia – informuje resort nauki.
Podkreśla, że za zapewnienie warunków gwarantujących przestrzeganie zasad prawa i etyki odpowiedzialni są kierownicy jednostek naukowych czy rektorzy uczelni.
– Bywa jednak tak, że szkoły wyższe robią wszytko, aby zamieść sprawę pod dywan – mówi prof. Grażyna Skąpska.
Komisje dyscyplinarne na uczelniach nie zawsze działają przejrzyście i nie są wolne od nacisków ze strony środowiska akademickiego. Często sprawy prowadzone przed nimi kończą się jedynie upomnieniem. A doktorant zostaje okradziony z wyników swojej pracy naukowej.
– W takich sytuacjach pozostaje złożyć skargę do sądu i domagać się zadośćuczynienia za kradzież praw autorskich – radzi prof. Grażyna Skąpska.
Brakuje także ochrony doktorantów, która zabezpieczyłaby ich przed szykanami ze strony promotora w okresie wyjaśniania sprawy.
– Zdarza się, że utrudnia im się też dalszą pracę naukową – przyznaje Robert Kiliańczyk, przewodniczący Krajowej Reprezentacji Doktorantów (KRD).
Problem braku odpowiednich procedur dostrzegają również władze uczelni.
– Nie ma żadnych wytycznych nakazujących jakąś specjalną ochronę doktoranta, który decyduje się na ujawnienie nadużyć. Jest on traktowany jak każdy inny pracownik. Nie ma też mechanizmu, który chroni niesłusznie oskarżonego promotora – mówi prof. Janusz Piekarski, prodziekan do spraw nauki Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Wskazuje, że pomocny byłby odgórnie narzucony system, który wyznacza postępowanie w takiej sytuacji na każdej uczelni. Tak, aby zostały zabezpieczone interesy zarówno pomówionego profesora, jak i doktoranta. Do tego postulatu przychyla się KRD.