Rodzice zmieniają miejsce zameldowania dziecka, by zagwarantować mu przyjęcie do jak najlepszej szkoły. Podstawówki i gimnazja mają prawny obowiązek przyjmowania jedynie dzieci zamieszkałych w ich obwodzie. To rejonizacja. Fikcyjny meldunek jest sposobem na jej ominięcie.
Dyrektorzy szkół przyznają, że w związku z obniżeniem wieku szkolnego rodzice 6-latków uważniej się przyglądają placówkom, do których ma trafić ich dziecko. Oprócz odległości od domu liczą się warunki w klasach, opinia o szkole, wyniki końcowych egzaminów. Problem zaczyna się, gdy placówka najbliżej domu nie spełnia wymaganych kryteriów.
– Kilka tygodni temu zwróciła się do mnie znajoma z pytaniem, czy może zameldować u mnie dziecko. Tłumaczyła, że chce, by jej 6-latka dostała się do zerówki w szkole obok mojego domu. Problem w tym, że wiązać się to miało z podpisaniem przeze mnie oświadczenia, że gwarantuję opiekę nad dzieckiem – opowiada Sylwia z Warszawy. Co ciekawe, rejonizacja nie dotyczy zerówek. Matka chciała sobie zagwarantować, że dziecko w upatrzonej szkole rozpocznie pierwszą klasę.
– Znajoma obiecała też zostawić dokument z deklaracją, że w ciągu roku dziecko ode mnie wymelduje i że poniesie koszty związane ze wzrostem czynszu – dodaje Sylwia.
W SP nr 94 w Warszawie-Włochach jest sześć klas pierwszych, w tym dwie 6-latków. Wszyscy uczniowie to dzieci z rejonu. – Dzieci jest bardzo dużo, bo powstają nowe osiedla, więc żeby wszystkich pomieścić, uczymy na dwie zmiany. Warto by było mieć możliwość weryfikacji, czy na pewno wszyscy zgłaszający się zamieszkują w naszym obwodzie – wzdycha Małgorzata Krasowska, dyrektorka placówki.
Jej zdaniem po sprawdzeniu okazałoby się, że część dzieci ma fikcyjny meldunek. – Ale nie mamy ku temu narzędzi, jedynym potwierdzeniem zamieszkania jest meldunek – mówi Krasowska.
– Przenieśliśmy się do brata, na papierze. Nie można było zameldować samego dziecka u wujka, przemeldowała się tam żona z córką. Po przyjęciu do szkoły się wymeldowały – zdradza kolejny z rodziców. Jego dziecko też uczęszcza do szkoły we Włochach. Wybrano ją, bo cieszyła się lepszą opinią niż ich rejonowa i – paradoksalnie – była bliżej domu.
Inny ojciec opowiada, że rodzice z jednej grupy przedszkolnej w podwarszawskiej miejscowości dogadali się między sobą i ustalili zasady „pożyczania” meldunku tym, którzy byli spoza rejonu pobliskiej podstawówki. – To była przyjacielska usługa. Zadziałała – śmieje się ojciec.
Ale gdyby było trzeba, zwróciliby się po pomoc do internetu, gdzie można znaleźć ogłoszenia o sprzedaży lub kupnie meldunku.
– Wiemy o tym zjawisku, ale jesteśmy bezradni – mówi pracownik jednej z ursynowskich placówek. Wicedyrektor szkoły nr 6 w Lublinie, która cieszy się dobrą opinią, mówi dyplomatycznie o podejrzeniach.
Podobna sytuacja dotyczy gimnazjów, w których również obowiązuje rejonizacja. Swego czasu jedno z bardziej obleganych gimnazjów w stolicy miało dzieci, które, jak opowiadała dyrektorka, nie wiedziały, na jakim piętrze mieszkają. Zdarzyła się sytuacja, że pod jednym adresem mieszkało kilkoro dzieci z jednej klasy. Nie były z sobą spokrewnione.
Jest też druga strona medalu. – Obecnie wiele szkół boryka się z niżem, dlatego bardzo chętnie robią nabór spoza rejonu. To dyrektorzy szukają dzieci, a nie rodzice martwią się, że ich dziecko się nie dostanie – mówi Mirosław Jarosiński, kierownik referatu ds. organizacji pracy szkół i placówek Urzędu Miasta Lublin. Duża liczba dzieci ratuje ich budżet i zapewnia zatrudnienie nauczycielom.

Współpraca Magdalena Birecka