We wrześniu na ulice poza związkowcami, którzy są niezadowoleni z działań rządu, mogą też wyjść opiekunowie przedszkolaków, którym będzie zależeć na jak najlepszym rozwoju dzieci. Zapłacą mniej za opiekę, ale znacznie niższej jakości.
Dwa lata temu gminy drastycznie podniosły opłaty w samorządowych przedszkolach. Premier, wystraszony utratą elektoratu przed wyborami, nakazał podważać tego rodzaju decyzje radnych. Obiecał zrobić porządek z opłatami i tego przyrzeczenia dotrzymał. Ale rząd przy okazji wylał dzieci z kąpielą. Budżetowa dotacja do przedszkoli wprowadzona w zamian za obniżenie opłat od rodziców okazuje się niewystarczająca. W tym roku wyniesie ona nieco ponad 400 zł na dziecko, a w kolejnym ponad 1,2 tys. zł. Dla porównania subwencja na jednego ucznia przekracza 5 tys. zł.
Od samorządów żąda się więc, aby w zamian za niewysoką dotację tworzyły nowe miejsca dla przedszkolaków, obniżały opłaty dla ich rodziców do jednej złotówki i zapewniły prowadzenie wszystkich dotychczasowych dodatkowych zajęć dla maluchów. Resort edukacji uświadamia sobie właśnie, że tak się nie stanie, a stracą na tym przede wszystkim dzieci, które nie będą mogły skorzystać z nauki angielskiego, judo, zajęć tanecznych czy plastycznych. Ministerstwo może więc wykorzystać ostatnie tygodnie wakacji na przygotowanie zmian, które spowodują, że najmłodsi nadal będą mieli zapewnione jak najlepsze warunki opieki. W przeciwnym razie nazwę samorządowych przedszkoli trzeba będzie zmienić na samorządowe przechowalnie dzieci. Do takich zadań sprowadzi się bowiem ich rola po wprowadzeniu nowych zasad finansowania działalności.