Rektorzy wolą zwiększać wynagrodzenia słabym profesorom, bo są oni niezbędni do prowadzenia studiów. Tracą na tym pracownicy bez tytułów.
Na uczelniach wciąż trwa spór o podział dotacji ministra nauki i szkolnictwa wyższego przyznanej na wzrost płac. W tym roku na konta uczelni wpłynęło ponad 907 mln zł.
– Docierają do nas informacje, że młodzi naukowcy są pomijani, przy przyznawaniu podwyżek – informuje Kinga Kurowska z Rady Młodych Naukowców (RMN).
Wyjaśnia, że niektórzy rektorzy wolą przydzielić pieniądze profesorom niż młodym zdolnym pracownikom, którzy nie mają tytułu naukowego.
– Wynika to z faktu, że profesorowie są niezbędni do spełniania minimów kadrowych, których uzyskanie pozwala prowadzić dany kierunek. Dlatego uczelnie chcą ich zatrzymać. Młodych łatwiej jest zastąpić – uważa Kinga Kurowska.
Przez to słaby profesor jest cenniejszy dla uczelni od doktoranta, który aktywnie prowadzi badania i stara się o granty.
Dlatego RMN zaapelowała o niepomijanie ich przy podziale środków na podwyżki. Argumentuje, że Europejska Karta Naukowca zakłada sprawiedliwe i atrakcyjne warunki wynagradzania pracowników naukowych na każdym etapie kariery.
Rada domaga się, aby wzrost płac odbywał się w każdej grupie pracowniczej na podstawie tych samych kryteriów, czyli np. wyników oceny okresowej, efektów działalności naukowej, zdobytych grantów czy osiągnięć dydaktycznych. Proporcja środków dzielonych na podwyżki motywacyjne i obligatoryjne powinna być taka sama. Pozwoli to uniknąć powstawania dużych różnic pomiędzy wynagrodzeniami na poszczególnych stanowiskach.
Obecnie najniższe wynagrodzenie młodego naukowca (zatrudnionego na stanowisku asystenta) wynosi 2055 zł. W przyszłym roku ma wzrosnąć do 2245 zł.