Strategia dla Polski, Długookresowa Strategia Rozwoju Kadr, Krajowe Plany Działań na rzecz Zatrudnienia, Narodowy Program Zdrowia, Program 50+. Jesteśmy mistrzami w budowaniu, kreowaniu, a następnie przedstawieniu wspaniałych planów i koncepcji, które mają zapewnić Polsce dobrobyt i generalnie wszystko co najlepsze. Strategie te mają podstawową zaletę. Bardzo często w swoich nazwach zawierają słowo „długofalowe”. Tym samym rozliczenie z efektów ich autorów jest praktycznie niemożliwe, a przynajmniej mocno odłożone w czasie.
Nie inaczej rzecz się ma z programem kierunków zamawianych. Czyli takich, które zostały uznane przez resort szkolnictwa wyższego za deficytowe. Żeby zachęcić młode osoby do nauki na nich, studenci mogą liczyć na specjalne stypendia. Ale podstawowa zaleta kierunków zamawianych miała polegać na czymś innym. Chodzi o gwarancje pracy. Bo skoro kształcą przyszłych specjalistów, których brakuje na rynku, to znalezienie zatrudnienia powinno być formalnością. Niestety nie jest. Ale czemu się tu dziwić, skoro wśród wybranych kierunków znalazły się m.in. chemia czy ochrona środowiska. Rozumiem, że szeroko pojętą nauka o ekologii jest przyszłościowa i bardzo wartościowe. Ale nie rozumiem, gdzie te wszystkie osoby, które na specjalnych warunkach właśnie taki kierunek skończą, mają znaleźć pracę. Zdaję sobie sprawę, że za 10–20 lat specjalistów tego typu będzie potrzeba więcej, biorąc pod uwagę rozwój cywilizacyjny. Pytanie dotyczy jednak tych, którzy właśnie je kończą. Zasadne, zwłaszcza że odsetek bezrobotnych po tych kierunkach jest porównywalny do tych, którzy ukończyli kierunki masowe, czyli np. zarządzanie i marketing. Czyżby kierunki specjalnej troski wymagały liftingu? Wydaje się, że tak. Inaczej kolejny program dołączy do długiej listy strategii nikomu niepotrzebnych.