200 mln zł rocznie kosztuje nas stosowanie prawa zamówień publicznych – szacują naukowcy. Ich zdaniem ustawa, która miała zapewnić przejrzystość przy przetargach, jest jedynie hamulcem dla innowacyjności.
„Posiadaliśmy zamrażarkę niskotemperaturową pewnej firmy, którą dało się rozbudować o konkretne moduły, zdecydowaliśmy się na dokupienie szuflad (racków) na pudełka 9x9 do przechowywania próbówek. Istnieje tylko jeden system kompatybilnych z tą zamrażarką racków, ale mimo to musiał się odbyć przetarg. Producent w związku z tym podniósł proponowaną przez siebie cenę (był jedynym dystrybutorem owego systemu) do 300 proc. wartości szuflad, bo wiedział, że będzie jedynym oferentem. Kupiliśmy najdroższe szuflady w karierze”.

Krzyczą na Facebooku

„W komplecie do sprzętu do elektroforezy poliakrylamidowej zażyczyliśmy sobie – oferowany zresztą przez licznych dostawców sprzętu w pakiecie – sterylny smar silikonowy do smarowania przekładek. Nasz dział przetargowy przyjmuje zapotrzebowanie tylko w wersji papierowej, odręcznie wypisanej, po czym przepisuje całe dokumenty na komputery. W zapotrzebowanie wkradł się błąd. Smar silikonowy został przepisany do formularza ofertowego jako smar silnikowy i cały pakiet przetargowy szlag trafił, bo żadna firma handlująca zestawami do elektroforezy nie oferowała smarów silnikowych i nikt nie zgłosił się do konkursu”.
To tylko dwie z dziesiątek kuriozalnych historii, jakie dzieją się każdego miesiąca na styku prawa zamówień publicznych i badań naukowych. Te konkretne historie i konkretne uwagi do przepisów, które blokują rozwój nauki, zbierają sami naukowcy, którzy kilka dni temu utworzyli na Facebooku akcję „Realizacja prawa zamówień publicznych wiąże nam ręce”.
– Czasami dokładnie tak się czujemy, jesteśmy w zderzeniu z tymi przepisami po prostu bezsilni – mówi nam dr Daniel Prusak z Katedry Robotyki i Mechatroniki AGH, jeden z inicjatorów tej akcji. Na profilu w serwisie naukowcy wrzucają swoje zdjęcia ze związanymi rękoma, a także manifest, w którym proszą o jak najszybsze zmiany obowiązujących uregulowań.
Podobne apele środowiska naukowe kierują do rządu i Urzędu Zamówień Publicznych od wielu miesięcy. W DGP opisywaliśmy już takie apele kierowane przez Uniwersytecką Komisję Nauki KRUP, Konferencję Rektorów Polskich, Prezydium PAN, Radę NCN i Polską Akademię Umiejętności. Tym razem jednak naukowcy swój problem chcą pokazać na konkretnych przykładach, stąd właśnie akcja na Facebooku, gdzie każdy może opisać swoje doświadczenia. – Liczymy, że może takie konkretne przykłady nakłonią rząd do poluzowania przepisów – dodaje dr Prusak.
Badacze przygotowali też analizę „Propozycja zmian ustawy – Prawo zamówień publicznych”. Opisują w niej, jak bardzo ustawa rozdmuchała biurokrację na uczelniach. Tylko w AGH główny dział zamówień zatrudnia prawie 20 osób, a łącznie we wszystkich instytutach tej uczelni podobnych urzędników jest blisko 90. Efekt: w skali kraju tylko w publicznych uczelniach koszty tego prawa, i to tylko same administracyjne, rocznie wynoszą około 200 mln zł, a to 4 proc. środków przeznaczonych na naukę w 2012 r.

15 tys. euro to za mało

Właśnie dlatego akcję poparł prof. Maciej Żylicz, prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, który tłumaczy, że prawo w obecnym kształcie po prostu blokuje działalność naukową. Nauka z natury jest innowacyjna, a wyników badań naukowych nie można przewidzieć ani tym bardziej zaplanować.
– My startujemy w biegu na 110 metrów przez płotki, gdy naukowcy z innych państw biegną na 100 metrów bez przeszkód. Jak mamy z nimi konkurować? – pyta Żylicz i wymienia, jakie konkretnie przepisy trzeba by przede wszystkim zmienić.
– Po pierwsze, w Polsce granicą, poniżej której można dokonywać zakupów z publicznych środków bez stosowaniu zamówień publicznych, jest 15 tys. euro. Unia pozwoliła, by ta suma była prawie dziesięciokrotnie wyższa. W stosunku do zamówień polskich naukowców można by więc ją też podnieść i tym samym ułatwić wyspecjalizowane zakupy, aby na przykład na niezbędny do prowadzenia badań sprzęt nie czekało się miesiącami. Po drugie, spod ustawy trzeba by wyłączyć w ogóle zakupy środków nietrwałych, odczynników i usług – mówi i tłumaczy, że środowisko naukowe wcale nie domaga się całkowitego wyłączenia się spod rygorów ustawy. – Zależy nam tylko na tym, by nie była ona dłużej hamulcem naszego rozwoju.