Rząd przy każdej nadarzającej się okazji zapewnia, że priorytetowo traktuje politykę prorodzinną. Planuje wydłużenie urlopów macierzyńskich, ułatwienia dla matek powracających na rynek pracy. Deklaruje także tworzenie nowych miejsc w żłobkach i przedszkolach. Jak jednak wynika ze statystyk, to ostatnie kiepsko mu wychodzi. Dane, jakie na prośbę DGP przygotował resort edukacji, jasno dowodzą, że obecnie do przedszkoli uczęszcza zaledwie 54,2 proc. wszystkich trzylatków – to zaledwie o 1 pkt proc. więcej niż w roku szkolnym 2011/2012.
Plasuje nas to w ogonie Europy, jeżeli chodzi o liczbę maluchów, które rozpoczęły edukację. Z raportu „Education at a Glance 2012” przygotowanego przez OECD wynika, że w Wielkiej Brytanii, Belgii, we Francji czy w Norwegii do przedszkoli chodzi ponad 90 proc. trzylatków. Polska chce osiągnąć podobny poziom w 2016 r., jednak przy obecnym tempie nie ma na to szans. Plan może się powieść tylko pod jednym warunkiem – że sześciolatki w końcu pójdą do pierwszych klas i tym samym zwolnią miejsca w publicznych przedszkolach dla trzylatków.
Na razie jednak w niektórych województwach liczba edukowanych maluchów wręcz maleje. Tak jest np. w Opolskiem, gdzie do przedszkoli poszło 5,5 tys. dzieci. Tymczasem we wrześniu 2011 r. było ich prawie 6,2 tys. Podobnie jest w woj. zachodniopomorskim – w najmłodszych grupach jest o kilkaset dzieci mniej niż rok temu. Negatywną tendencję zanotowała również Małopolska – tu liczba dzieci w opiece przedszkolnej spadła z 18,9 do 18,6 tys.
Samorządy tłumaczą spadkowy trend identycznie.
– Przedszkola nie są z gumy. W pierwszej kolejności musimy przyjmować 5- i 6-latki, bo to nasz ustawowy obowiązek. Siłą rzeczy dla najmłodszych nie wystarcza miejsc – mówią zgodnie. Trzylatki dostały rykoszetem w związku z niepowodzeniem reformy obniżenia wieku szkolnego. Ministerstwo Edukacji liczyło, że już w roku 2013/2014 wszystkie sześciolatki zasiądą w szkolnych ławach, dzięki czemu powstaną miejsca dla najmłodszych. Reformę jednak przesunięto, a rodzicom dano wolną rękę w decydowaniu o tym, gdzie posłać dzieci. A ci wybrali przedszkola – w tym roku aż 83 proc. sześciolatków rodzice skierowali tu, a nie do pierwszych klas.
Zdaniem resortu edukacji sytuacja i tak nie jest najgorsza, bo liczba najmłodszych dzieci objętych edukacją przedszkolną zwiększyła się rok do roku o ponad 6 tys.
– Od 2006 r. liczba trzyletnich przedszkolaków podwoiła się – zaznacza Paulina Klimek, rzecznik MEN. I dodaje, że od 2014 r. gminy dostaną stałe dofinansowanie na edukację przedszkolną z budżetu państwa. Teoretycznie w roku 2014/2015, gdy sześciolatki w końcu pójdą do szkół, problem zostanie rozwiązany, bo pojawią się nowe miejsca. W pierwszej kolejności zajmą je jednak czterolatki.
Ponadto, jak twierdzi Marek Olszewski ze Związku Gmin Wiejskich, w 2014 r. pod nawałem pierwszoklasistów niektóre samorządy będą przekształcać na pierwsze klasy oddziały przedszkolne.
W państwowych placówkach kształci się tylko 39 proc. maluchów
Oficjalne statystyki Ministerstwa Nauki mówią, że w tym roku szkolnym w przedszkolach, oddziałach przedszkolnych i podobnych placówkach kształci się 226,5 tys. trzylatków, czyli 54,2 proc. wszystkich dzieci w tym wieku. Już samo to jest kiepskim wynikiem, biorąc pod uwagę, że w niektórych państwach zachodnich odsetek ten sięga 90 proc. Ale w rzeczywistości nasze państwo zajmuje się maluchami jeszcze gorzej – do publicznych placówek uczęszcza tylko 162,6 tys., czyli niespełna 39 proc. trzylatków. Reszta, czyli niemal 64 tys. (ponad 15 proc.), dzieci chodzi do prywatnych. Co prawda dofinansowuje je państwo, ale i tak zdecydowaną część kosztów ponoszą rodzice.
Co gorsza, w przyszłości rola prywatnych placówek może jeszcze wzrosnąć. Bo te publiczne czekają problemy finansowe. Wiele z nich powstało dzięki pieniądzom unijnym, ale utrzymywać muszą się już same. Tymczasem, jak wynika z raportu przygotowanego w ramach projektu „Doskonalenie strategii zarządzania oświatą na poziomie regionalnym i lokalnym” autorstwa prof. Pawła Swianiewicza z UW, aż 12 proc. wiejskich gmin przewiduje, że będą miały z tym poważne kłopoty. Niewykluczone są zatem zamknięcia placówek w mniej zamożnych gminach.
Ministerstwo Edukacji Narodowej twierdzi jednak, że wie, jak rozwiązać przedszkolny problem. Pomóc mają mu w tym... niepubliczne placówki. Resort planuje, aby od przyszłego roku otrzymywały one dotacje w wysokości 100 proc. (obecnie jest to 75 proc.). Musiałyby jednak uzgadniać wysokość czesnego pobieranego od rodziców z samorządem. Ministerstwo chce nawet dać na ten cel dodatkowe pieniądze – w II połowie 2013 r. będzie to 320 mln zł. W całym 2014 r. na ten cel ma iść już ponad miliard złotych.
Ale nie ma nic za darmo. Wiążą się z tym konkretne oczekiwania – do roku 2016 wszystkie dzieci miałyby znaleźć miejsce w przedszkolach, a zadbać o to mają właśnie samorządy. I na to też dostają finansowe wsparcie. Kłopot w tym, że zdaniem samych samorządów jest ono niewystarczające. – To kropla w morzu potrzeb. Koszty utrzymania przedszkoli rosną w zastraszającym tempie – twierdzą ich przedstawiciele. Przykładowo gmina Lubicz cztery lata temu wydała na taką opiekę 600 tys. zł, podczas gdy w ubiegłym roku koszty wyniosły już 3 mln zł. Z wyliczeń Stowarzyszenia Przedszkoli Niepublicznych wynika, że utrzymanie jednego przedszkolaka kosztuje 1 tys. zł miesięcznie. – Dlatego finansowanie ze strony państwa powinno być znacznie wyższe – uważa Marta Zbrzeska z SPN. Jej zdaniem MEN zyskuje, włączając przedszkola niepubliczne do systemu, bo budowa nowej placówki to wydatek rzędu 10 mln zł. Natomiast rzeczniczka MEN Paulina Klimek przekonuje, że nowe przepisy znacznie obniżą opłaty za przedszkola dla rodziców i zapewnią stałe środki na tworzenie nowych miejsc w placówkach. Pożyjemy, zobaczymy. W końcu podobne zapewnienia słyszeliśmy już nieraz.