Nauczyciele stażyści stracą prawo do dodatku wyrównawczego. Ich niedoszacowane pensje będą zbilansowane tymi, które dostają dyplomowani i mianowani.
Średnie wynagrodzenie nauczycieli będzie wyliczane dla wszystkich stopni awansu zawodowego łącznie, a nie jak obecnie dla każdej grupy oddzielnie. Takie rozwiązanie proponuje resort edukacji narodowej. Chce w ten sposób doprowadzić do tego, żeby samorządy mniej dokładały do nauczycielskich pensji. Gminy unikną bowiem wypłacania tzw. czternastek. Resortowe propozycje nie zmieniają jednak skomplikowanego mechanizmu naliczania nauczycielskich wynagrodzeń. Właśnie tego domagają się samorządy. Dodatkowo system płac nie będzie skutecznie motywował nauczycieli do lepszej pracy. Ci z najwyższym stopniem awansu wciąż będą otrzymywać średnio ponad 5 tys. zł. Z kolei osoby rozpoczynające pracę w szkole będą zarabiać mniej, bo nie będą otrzymywać wyrównań.

Zarabiają dużo i mało

W samorządowych szkołach nauczycieli możemy podzielić na tych dobrze zarabiających i na tych, którzy nie mają zapewnionych średnich płac. Tych pierwszych nie brakuje w dużych miastach. Tam średnie płace przekraczają kwoty wymagane przez art. 30 ustawy z 26 stycznia 1982 r. – Karta nauczyciela (t.j. Dz.U. nr 97, poz. 674 z późn. zm.). Zgodnie z nim dla każdego stopnia awansu zawodowego samorządy muszą zapewniać co najmniej średnie płace.
Płaca nauczycieli / DGP
Tak dzieje się na przykład w Warszawie. Za ubiegły rok samorząd nadpłacił nauczycielom aż 157 mln zł. W efekcie średnie wynagrodzenie nauczycieli z najwyższym stopniem awansu wynosiło blisko 5,3 tys. zł. Dla porównania dopiero po wrześniowej podwyżce tego roku ustawowa średnia dla tej grupy wynosi 5 tys. zł.
Ratusz podkreśla, że za ten rok też spodziewa się dużej nadpłaty. Podobnie jest w Szczecinie. Tam nauczycielom dyplomowanym miasto nadpłaca ponad 4 mln zł, ale stażystom zaledwie 160 tys. zł. Z kasy Urzędu Miasta w Lublinie ekstra do nauczycieli trafia 7 mln zł. Podobnie jest w Gdańsku.
– W ubiegłym roku nadpłaciliśmy ponad 5,8 mln zł, a w tym szacujemy, że wydamy na ten cel około 4,8 mln zł – tłumaczy Dariusz Wołoćko z Urzędu Miasta w Gdańsku.
Tłumaczy, że nadpłaty wynikają z wysokich dodatków motywacyjnych i wysługi lat nauczycieli z najwyższym stopniem awansu.



Nadpłacają i wyrównują

W trudniejszej sytuacji są małe gminy. W tych jednostkach dodatkowe pieniądze idą tylko do części nauczycieli. Pozostałym są zmuszone wypłacić jednorazowy dodatek uzupełniający.
Na przykład gmina Imielin (woj. śląskie) za ubiegły rok wydała na czternastkę dla nauczycieli 14 tys. zł, a pozostałym, z najwyższym stopniem awansu zawodowego, nadpłaciła 73 tys. zł. W Chojnicach (woj. pomorskie) w tym samym okresie wypłacono ponad 38 tys. zł dodatku wyrównawczego, a na nadpłatę przeznaczono 77 tys. zł. Po wejściu w życie rozwiązań zaproponowanych przez rząd w tych gminach przy takim stanie płac nie będzie już wypłacania czternastek, bo kwoty nadpłaty zbilansują się z tymi, które powinny być wyrównane.

Oszczędni płacą

Zaproponowany przez rząd mechanizm nie będzie miał zastosowania do gmin, które płacą nauczycielom do limitu określonego w art. 30 Karty nauczyciela, a jednocześnie pozostałym wypłacają wyrównanie.
Na przykład urząd gminy w Spytkowicach (woj. małopolskie) w ciągu trzech lat obowiązywania przepisu dotyczącego wyrównania przekazał na czternastkę 568 tys. zł, a za ten rok szacuje, że będzie to około 120 tys. zł. Nie miał żadnych nadpłat. Również wśród dużych miast można znaleźć przypadki, że na wyrównania przeznacza się więcej pieniędzy niż na nadpłaty. Na przykład Urząd Miasta w Częstochowie przewiduje, że za obecny rok nadpłaci 620 tys. zł, a na czternastki przeznaczy aż 4 mln zł. Za poprzednie trzy lata na dodatek wyrównawczy wydał już ponad 32 mln zł.

Głębsze zmiany

Problem samorządów z zapewnianiem średnich płac pojawił się, gdy przed trzema laty rząd wprowadził obowiązek ich wyrównywania po zakończeniu każdego roku kalendarzowego.
Samorządy od początku wprowadzenia tego mechanizmu postulują, aby całkowicie zlikwidować obowiązek wyrównywania średnich płac nauczycielom. Rząd jest bardziej ostrożny. Na razie chce zmienić zasady ich wyliczania.
– Propozycja MEN idzie w dobrym kierunku. Docelowo należałoby jednak zlikwidować obowiązek wyrównywania pensji, bo nie ma to charakteru motywacyjnego – mówi Regina Białousów, dyrektor wydziału edukacji Urzędu Miasta w Gdańsku.
– System płac nauczycieli jest już bardzo skomplikowany, bo składa się z 16 składników – dodaje Andrzej Antolak z Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”.
Jego zdaniem trzeba zlikwidować średnie płace i podwyższyć pensję zasadniczą oraz pozostawić tylko kilka dodatków.

Znów tracą najmłodsi

Eksperci podkreślają, że jeśli zaproponowane przez resort edukacji rozwiązanie miałoby być wdrożone, straciliby na tym najmłodsi nauczyciele.
– To jest prowizorka, bo każde uśrednianie płacy nauczycieli jest demotywujące. Konieczna jest zmiana całego systemu i uzależnienie go od efektów – argumentuje Edmund Wittbrodt, senator PO i były minister edukacji.
Potwierdza, że na tego rodzaju rozwiązaniach stracą najmłodsi nauczyciele, którzy mają najwięcej zapału do pracy.
– Nie zgadzamy się, aby na propozycji rządu tracili stażyści i kontraktowi, którzy i tak mało zarabiają, a dodatkowo mają jeszcze niewielkie dodatki motywacyjne – alarmuje Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Według niego najmłodsi nauczycieli nie mają dodatku stażowego, a osiągnięcie przez nich średnich płac jest bardzo trudne.
ZNP wskazuje, że rząd będzie musiał zaproponować inne, mniej krzywdzące rozwiązanie.