Na wyższych uczelniach w całej Polsce ruszają nabory wrześniowe na studia pierwszego i drugiego stopnia. Chętnych na studia, zwłaszcza na kierunkach humanistycznych i społecznych, ubywa. Wyż demograficzny, który w ostatnich kilku latach był siłą napędową polskiego szkolnictwa wyższego, jest już za nami.

Uczelnie nie dają jednak za wygraną i tworzą dodatkowe specjalizacje, które mają przyciągnąć kandydatów. Duża część z nowych specjalności na kierunkach humanistycznych i społecznych jest tworzona z myślą o dostosowaniu bardzo ogólnej wiedzy do wymogów rynku.

Poloniści czy socjologowie mają stać się dzięki temu profesjonalnymi PR-owcami i copywriterami, politologowie – doradcami do spraw wizerunku politycznego i specjalistami w zakresie pozyskiwania funduszy unijnych, psychologowie i pedagodzy – trenerami biznesu i coachami. Nawet filozofowie, według pomysłu Instytutu Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, mogą kształcić się w specjalizacji „filozofia dla gospodarki”. Zmiana prawa, która dała uczelniom większą autonomię wobec centralnych wymogów kształcenia, pozwala na odejście od sztywnych zasad kierujących modelem szkolnictwa wyższego.

Czy takie pomysły spowodują pozytywną zmianę na rynku pracy? – Specjalizacja kształcenia humanistycznego niekoniecznie spowoduje, że absolwenci szybciej znajdą pracę w ramach swojej specjalności – mówi Olgierd Sroczyński, koordynator projektów edukacyjnych w Instytucie Misesa – Zapotrzebowanie na tego typu usługi jest nadal dość wysokie, ale trzeba pamiętać, że rynek jest dynamiczny i rzeczy wprowadzane do programów kształcenia bardzo szybko tracą na aktualności.
Dodatkowym problemem jest również wciąż utrzymująca się nadwyżka osób z wykształceniem humanistycznym i społecznym – w raportach Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej dotyczących zawodów deficytowych i nadwyżkowych, politolog, polonista czy historyk utrzymują się w pierwszej trzydziestce zawodów o najwyższym wskaźniku intensywności nadwyżki.

Wyróżnikiem dla pracodawcy w tej sytuacji nie jest więc wykształcenie, ale doświadczenie zawodowe. Specjaliści od zarządzania zasobami ludzkimi zgodnie twierdzą, że maturzyści i studenci, którzy myślą poważnie o rozwoju zawodowym, powinni wcześniej rozpoczynać pracę, również na stanowiskach wymagających niższych kwalifikacji.

– Aby nie mieć problemów ze znalezieniem pracy po ukończeniu studiów, warto dobrze wykorzystać czas w czasie ich trwania: doskonalić swoją znajomość języków obcych, korzystać z możliwości wyjazdów zagranicznych, rozwijać swoje umiejętności miękkie uczestnicząc np. w szkoleniach prowadzonych przez różnych pracodawców, odbywać praktyki i staże podczas trwania studiów – mówi Barbara Sala, HR Business Partner w firmie Capgemini Polska.

Oferty pracy na stanowiskach telemarketera czy konsultanta infolinii przeważnie nie są atrakcyjne finansowo dla osób, które myślą już o życiowej stabilizacji i założeniu rodziny. Jeżeli jednak pracę taką podejmuje się jeszcze w trakcie studiów, to po ich ukończeniu problem ze znalezieniem pracy na bardziej prestiżowym i lepiej płatnym stanowisku jest znacznie mniejszy.

– Ważne jest, aby absolwenci podchodzili elastycznie do pierwszego zatrudnienia. Czasami oferowane im stanowiska nie są wprawdzie zgodne z kierunkami ukończonych przez nich studiów, ale stwarzają im możliwości rozwoju oraz zdobycia pierwszych doświadczeń zawodowych – dodaje Barbara Sala.

Jakim kryterium jednak kierować się przy wyborze samych studiów? – Wykształcenie ogólne, w tym humanistyczne, nie musi być czymś złym z perspektywy rynku pracy – kontynuuje Olgierd Sroczyński z Instytutu Misesa. – Ważnym jego elementem było kształtowanie umiejętności myślenia, które pozwalało na dostosowanie się do zmieniających się warunków i rozwiązywanie bieżących problemów. Osoba z dobrą znajomością matematyki, logiki czy ekonomii nie będzie zamknięta w ramy wąskiej specjalizacji zawodowej, a więc będzie bardziej elastyczna.