Niż demograficzny uderzył po kieszeni publiczne uczelnie. Na studentach już nie zarobią, muszą gdzie indziej szukać dochodów. Najbardziej spadła liczba zaocznych i wieczorowych, a to oni płacili najwięcej.
Skutki niżu demograficznego odczuwają już nie tylko uczelnie prywatne, lecz także publiczne. Jak wynika z najnowszych danych Ministerstwa Nauki, ich sytuacja finansowa jest coraz gorsza. Rok 2011 zakończyły z zyskiem o jedną czwartą mniejszym niż rok wcześniej. Rośnie liczba tych, które odnotowały straty.
Na minusie jest jedna piąta placówek. Wynik finansowy 95 uczelni nadzorowanych przez resort nauki w 2011 r. wyniósł 304 mln zł. Rok wcześniej był o 112 mln zł wyższy. Wtedy straty miało 13 uczelni, teraz – aż 20.
Wyjątkowo złą sytuację finansową ma Uniwersytet Łódzki. Podczas gdy w 2010 r. był na 1,5 mln zł plusie, w 2011 r. miał 3 mln zł straty. Politechnika Radomska jest do tyłu o 4 mln zł. Nawet tym uczelniom, które jeszcze zarabiają, wiedzie się gorzej. Uniwersytet Szczeciński w 2010 r. miał zysk 4,5 mln zł, rok później tylko 27 tys. zł. Politechnika Koszalińska w 2011 r. zarobiła 160 tys. zł, a jeszcze dwa lata wcześniej miała 4 mln zł zysku. Politechnice Warszawskiej zyski spadły w rok o 6 mln zł.
Uczelnie zgodnie tłumaczą, że to efekt niżu demograficznego. – Niewątpliwie wpływa on na kondycję finansową uczelni. Zmniejszająca się liczba studentów powoduje zmniejszanie się dochodów z opłat za studia, a także realne zmniejszanie dotacji państwa. Jednocześnie rosną koszty utrzymania, czyli ceny energii, mediów, koszty pracy – mówi Artur Wezgraj, kanclerz Politechniki Koszalińskiej. – Dotacja dydaktyczna w stosunku do potrzeb jest zdecydowanie za mała – dodaje Ewa Chybińska, rzeczniczka Politechniki Warszawskiej.
Ale zdaniem prof. Marka Rockiego uczelnie nie przygotowały się na taką sytuację. Nie brały pod uwagę tego, że choć nie zmniejszy się aż tak wyraźnie liczba studentów dziennych, to znacząco spadnie liczba tych zaocznych i podyplomowych, którzy przynosili stały dochód. – Część uczelni niepotrzebnie też zainwestowała w infrastrukturę, w nowe budynki. Z powodu mniejszej liczby studentów stoją one niewykorzystywane, a trzeba za nie płacić ogromne pieniądze, choćby na ogrzewanie czy prąd – mówi prof. Rocki.
Eksperci dodają, że uczelnie muszą przestać liczyć na pieniądze z budżetu, które idą za studentami, a zacząć myśleć o zdobywaniu środków z innych źródeł. Choćby przez nawiązywanie współpracy z biznesem. Zmotywować uczelnie do zmiany myślenia ma także nowy sposób wyliczania dotacji – będzie on brał pod uwagę nie tylko liczbę studentów, lecz także jakość kształcenia w danej szkole.
Uczelnie budowały nowe siedziby, które teraz stoją niewykorzystane
Ubywa studentów, więc prawie w połowie placówek skurczyły się przyznawane przez resort nauki dotacje na działalność dydaktyczną. Dobrym przykładem jest Politechnika Radomska. Rok 2011 zamknęła ze stratą blisko 4 mln zł. A jak piszą autorzy w sprawozdaniu finansowym: „Uczelnia odnotowała spadek dotacji z MNSiW o kwotę 1,3 mln zł. Do 2009 r. udział procentowy dotacji w stosunku do całości przychodów wzrastał”. I dodają, że w 2011 r. był też widoczny spadek wpływów z opłat od studentów. Zmniejszył się o 506 tys. zł.
Spadek widać też na Uniwersytecie Warszawskim: wpływy za magisterskie studia wieczorowe spadły o 6 proc., a za uzupełniające i podyplomowe spadki były dwucyfrowe.
Dlatego, jak podkreślają eksperci, wpływ na sytuację szkół wyższych ma nie tylko liczba studentów: wiele zależy od kreatywności i rozsądnego gospodarowania budżetem. I choć pogorszenie sytuacji finansowej dotyczy większości uczelni, są chlubne wyjątki. Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie jeszcze kilka lat temu borykał się z kilkudziesięciomilionowymi stratami, które zagroziły płynności finansowej placówki. Nowe władze przeprowadziły ostre cięcia – z uczelni odeszło 500 pracowników, a o 60 zmniejszono liczbę stanowisk kierowniczych. W efekcie w 2010 r. wynik finansowy był dodatni i wynosił 5 mln zł. Następny rok zamknięto z nadwyżką 12 mln zł.
Inną metodą na kłopoty finansowe jest szukanie nowych sposobów zarabiania pieniędzy. Tak robi Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie, która miała 27 mln zł zysku w tym roku. Jak twierdzi Bartosz Dembiński, rzecznik AGH, zarabiają głównie na współpracy z prywatnymi firmami oraz pozyskiwaniu pieniędzy unijnych. Uczelnia współpracuje m.in. z IBM, KGHM i Orlen, ale także z mniejszymi spółkami. Finansują one niektóre projekty badawcze i budowę centrów badawczych. Z kolei UW uzyskał zwiększone dotacje z UE.
Ale nawet te przedsiębiorcze uczelnie nie zawsze są w stanie uniknąć kłopotów. Zdaniem Artura Wezgraja, kanclerza Politechniki Koszalińskiej, często te, które prowadzą duże projekty współfinansowane przez Unię, stają w obliczu zagrożenia płynności finansowej. Winę ponoszą opóźnienia w płatnościach i przeciągające się procedury refundacyjne. – A uczelnie muszą terminowo regulować płatności dla wykonawców – wylicza Wezgraj. Ale bywa i tak, że problemy z finansami mają na własne życzenie. Jak wynika z przeprowadzonej w 2011 r. kontroli NIK, właściwe wydawanie pieniędzy nie jest ich mocną stroną. Wiele placówek np. dopłacało ze środków budżetowych do studiów niestacjonarnych, do czego nie mają prawa. Inne zawyżały wysokość czesnego, gdy może ono jedynie pokrywać koszty kształcenia. Część uczelni nie zwracała pieniędzy do budżetu państwa z dotacji na inwestycje, których nie udało im się wykorzystać. W większości szwankował system wypłat stypendialnych. Według kontrolerów NIK często to efekt zwykłego bałaganu i braku panowania nad budżetem.