Nauczyciele nie stosują się do nowej podstawy programowej, która zaczęła obowiązywać w 2009 r. A jeśli już, to bardzo pobieżnie. W efekcie zamiast sprawdzać, jak uczniowie wykorzystują zdobytą wiedzę w czasie lekcji, pytają ich z tego, co podyktowali im do zeszytów.
Do takich informacji dotarł DGP. Zostały one przedstawione w marcu br. w Krakowie na spotkaniu Krystyny Szumilas, ministra edukacji narodowej, z oświatową kadrą kierowniczą. Powtórzono je w ubiegły czwartek w Warszawie na szkoleniu dyrektorów m.in. z nadzoru pedagogicznego. Izabela Suckiel, ekspert z MEN, podczas szkolenia mówiła, że nauczyciele są przywiązani do starych zeszytów ćwiczeń i własnych opracowań, które są inne niż nowa podstawa.
Szefowie placówek oświatowych przyznają się, że trudno im stwierdzić, czy nauczyciele uczą według nowych, czy starych zasad. Tym bardziej że wcześniej MEN uznał, iż pedagodzy nie muszą pisać programów do swoich zajęć. Dyrektorzy nie są jednak bez winy. Przymykają oko na przyzwyczajenia nauczycieli.
– Znam takich, którzy wciąż realizują podstawę z 1999 r., bo uważają, że jest lepsza – mówi Tomasz Malicki, dyrektor I LO im. B. Nowodworskiego w Krakowie.
Zasady nauczania w szkołach / DGP
Od resortu oberwało się również nauczycielom młodszych klas. Na konferencji w Krakowie przedstawiciel MEN wskazywał, że uczniowie w klasach I – III wciąż uczą się tylko w ławkach. A połowę czasu zajęć z języka polskiego powinni spędzać w kącikach zabaw. Nauczyciele odrzucają te zarzuty. Uważają, że nowa podstawa zmusza ich do realizacji zbyt dużej ilości materiału. Nie ma czasu na zabawę z dziećmi.
Joanna Berdzik, wiceszefowa MEN, również na konferencji w Krakowie nawoływała dyrektorów przedszkoli, aby nie robili z przedszkolaków na siłę geniuszy. Jej zdaniem nauką czytania i pisania powinni zajmować się nauczyciele w pierwszych klasach szkół podstawowych. Z kolei, gdy DGP występował do MEN z prośbą o wskazanie, czy można w przedszkolach uczyć czytać i pisać, otrzymywaliśmy odpowiedź, że tak. Co więcej, również przy naszych wcześniejszych zapytaniach o funkcjonowanie nowej podstawy programowej otrzymywaliśmy zapewnienia, że wszystko jest w najlepszym porządku. Teraz MEN twierdzi, że za właściwą realizację podstawy programowej odpowiadają dyrektorzy szkół, a nie resort edukacji.
– Stara podstawa była lepsza. Nową napisali ludzie wyjęci z rzeczywistości. Uczeń nie musi znać dat, definicji np. z fizyki – mówi Ewa Józefowicz, dyrektor Gimnazjum nr 21 w Gorzowie Wielkopolskim.
Na zamieszaniu znów tracą uczniowie. Dokładnie za miesiąc gimnazja ukończą ci, którzy jako pierwsi będą zdawać egzamin według nowej podstawy programowej. Zdaniem szefów okręgowych komisji egzaminacyjnych będzie to dobry test dla nauczycieli, jak poradzili sobie z nauczaniem według nowych zasad.
W kwietniu egzamin według nowego programu. Czy szkoła go zda?
Od 1 września 2009 r. do szkół weszły nowe zasady nauczania dla uczniów. Z tymi zmianami powinni się zapoznać przede wszystkim nauczyciele. Reguluje je rozporządzenie ministra edukacji narodowej z 23 grudnia 2008 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół (Dz.U. nr 4 poz. 17). Resort jednak uważa, że nauczyciele rzadko do niego sięgają. Jeśli już to robią, to najczęściej pod koniec sierpnia.
– Wszystko przez przyzwyczajenia do starych zeszytów ćwiczeń i własnych opracowań, które nie zawsze współgrają z nową podstawą programową – przekonywała Izabela Suckiel, ekspert z MEN podczas czwartkowego szkolenia z nadzoru dla dyrektorów.
Przyznała, że trudno jest dyrektorom szkół zweryfikować, czy nauczyciele stosują się do nowych rozwiązań. Tym bardziej, gdy szef placówki jest biologiem, a trzeba skontrolować nauczyciela matematyki.
Dyrektorzy nie są zaskoczeni tym, że nauczyciele nie realizują nowej podstawy programowej. Co więcej, większość z nich nawet przymyka na to oko. Zwłaszcza że nowe rozwiązania budzą wiele kontrowersji.
– Wcale mnie to nie dziwi, że nauczyciele wciąż sięgają po starą podstawę. Znam nauczycieli, którzy korzystają jeszcze z tej sprzed 1999 roku, bo uważają, że jest ona lepsza i można się więcej nauczyć – mówi Tomasz Malicki, dyrektor I LO im. B. Nowodworskiego w Krakowie.
Przyznaje, że często trudno jest wykryć, czy nauczyciele uczą według starego, czy też nowego systemu nauczania. Dlatego szefowie placówek, aby nie spotkać się z zarzutami, że ich szkoła nie realizuje podstawy programowej, zmuszają każdego nauczyciela do podpisania specjalnego oświadczenie. tzw. autoewaluacji. Do tego również namawiają na szkoleniach ministerialni eksperci.



Licea i gimnazja pod nadzorem
Po wakacjach nowa podstawa programowa wkracza do szkół ponadgimnazjalnych. Pojawiają się wątpliwości, czy np. w liceum nauczyciele szybko przestawią się na nową podstawę programową.
Zdaniem Izabeli Suckiel, nauczyciel w liceum będzie miał w pierwszej klasie godzinę zajęć lekcyjnych według nowej podstawy programowej, a kolejną np. z poprzedniej podstawy, które znacznie się różnią. A to w jej ocenie jest wręcz nie do pogodzenia. Co więcej nauczyciele uczą wciąż po swojemu, bo nie wszyscy zgadzają się z nowymi rozwiązaniami. Tym bardziej, że nie jest już wymagane zapamiętywanie dat historycznych wydarzeń, wzorów chemicznych lub definicji z fizyki.
Problemy uczniów z egzaminem
Prawdziwym testem dla nowej podstawy będzie egzamin gimnazjalny, który odbędzie się za kilka tygodni. W tym roku uczniowie do niego przystępujący będą pierwszym rocznikiem, który ukończył cykl kształcenia według nowej podstawy.
Jeśli nauczyciele uczyli ich po staremu i ograniczali się do minimalnego limitu godzin nauczania, bo taki również wraz z nową podstawą został wprowadzony, to uczniowie mogą mieć problem ze zdaniem egzaminów gimnazjalnych.
– Jest to pierwszy test nowej podstawy programowej. Mam nadzieję, że nauczyciele zdają sobie z tego sprawę i odpowiednio przygotowali do tego uczniów – mówi Jadwiga Brzdąk, wicedyrektorka Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Jaworznie.
Dodaje, że do jego zdania nie będą już brane pod uwagę standardy wymagań egzaminacyjnych opisanych w rozporządzeniu, ale rozwiązania określone w nowej podstawie programowej.
– Nauczyciele w szkołach samorządowych nie wyrabiają się z programem, bo mają za mało godzin przeznaczonych na przedmiot. Często sami nawet nie sygnalizują, że są spóźnieni. Do tego trzeba uwzględnić brak szkoleń z nowej podstawy i przyzwyczajenia – mówi Kazimierz Stankiewicz, wiceprezes zarządu spółki Szkoły Marzeń w Piasecznie oraz jej dyrektor zarządzający.
Tłumaczy, że w jego placówce znaczna część przedmiotów otrzymała więcej godzin, niż wymaga ramowy plan nauczania, a nauczyciele, którzy nie odbyli specjalnego kursu wdrażającego nową podstawę programową lub chcieliby korzystać z notatek ze studiów, bo i takie sytuacje bywały, nie mają czego szukać w szkołach prywatnych.
Wprowadzona przez MEN minimalna liczba godzin, jaka musi być zrealizowana z określonego przedmiotu, również może przysparzać nauczycielom wiele kłopotów.
– Wciąż nie wiadomo, jak zostanie zakwalifikowane przy kontroli kuratoryjnej wyjście np. na języku polskim do kina na film, który jest związany z omawianą lekturą. Jeśli okaże się, że tego nie można zaliczyć do godzin lekcyjnych, to dyrektor może mieć problemy – mówi Tomasz Malicki.
Dodaje, że taka kontrola po zakończonym cyklu kształcenia jest bezsensowna, bo pociąga do odpowiedzialności szefa placówki, ale już nie można tych godzin nadrobić.
Potrzebna skuteczniejsza kontrola
Według nowych przepisów dyrektor szkoły, a nie poszczególni nauczyciele, odpowiada za to, aby łączna suma zajęć z określonego przedmiotu w ciągu całego okresu kształcenia, np. w gimnazjum, wynosiła co najmniej tyle, ile przewiduje ramowy plan nauczania. Co więcej, również dyrektor odpowiada za efekty kształcenia z nowej podstawy programowej.
A zdaniem MEN nauczyciele wciąż organizują sprawdziany uczniom z tego, co im podyktowali do zeszytów, a nie z efektów posługiwania się nabytą wiedzą.
W rzeczywistości nawet eksperci MEN przyznają, że wiele jest problemów z realizacją nowej podstawy programowej. Na przykład w gimnazjum nauczanie historii powinno zakończyć się na etapie I wojny światowej. Przepisy formalnie dopuszczają również takie sytuacje, że część nauczycieli przerabia kolejny zakres tematyczny, a inni mają opóźnienia. To powoduje, że do liceum trafiają uczniowie z różną wiedzą. Obowiązkiem dyrektora jest stworzyć takie oddziały, aby w miarę możliwości uwzględnić zrealizowany program nauczania. W praktyce jest to jednak nierealne. W efekcie do jednej klasy trafiają uczniowie z lukami w nauczaniu, a drudzy powtarzają materiał, który już opanowali.
Podobna sytuacja jest w przypadku nauczania języka obcego. Jeśli uczeń realizował go od pierwszej klasy szkoły podstawowej i przez gimnazjum, to w liceum trafi do rozszerzonej grupy. Jeśli natomiast tylko uczył się go w gimnazjum, to w liceum zostanie zakwalifikowany do grupy podstawowej. Przepisy nie uwzględniają tego, że uczeń mógł chodzić na korepetycje lub przebywać za granicą. Problemy są również z zajęciami z WF.
Poza godzinami obowiązkowymi na sali gimnastycznej uczniowie z nauczycielem mogą skorzystać z tzw. alternatywnych form, np. wycieczki. Te godziny, zgodnie z przepisami, mogą być kumulowane. Jest to jednak niemożliwe do wykonania, bo MEN stoi na stanowisku, że tygodniowy wymiar zajęć z WF musi być zawsze zrealizowany. Nie może być więc takiej sytuacji, że w jednym tygodniu będzie więcej, a w kolejnym mniej, bo godziny zostały zaliczone w poczet alternatywnych form wychowania fizycznego. W efekcie przepis o kumulowaniu zajęć jest martwy.