Sześciolatki, które nie pójdą do I klasy, zajmą miejsca w przedszkolach przeznaczone dla najmłodszych.
– Moje dziecko już drugi raz nie dostało się do przedszkola. Zostałam poinformowana przez dyrekcję placówki, że obecnie najważniejsze są dla niej pięcio- i sześciolatki – żali się pani Marta, matka czterolatka mieszkająca w powiecie konińskim. Jej przypadek nie jest odosobniony. Już po pierwszym tygodniu rekrutacji do przedszkoli gminy w całej Polsce mają problem z miejscami dla trzy- i czterolatków.
Dlaczego? Gmina ma ustawowy obowiązek zapewnić wychowanie przedszkolne ich starszym kolegom i koleżankom – pięcio- i sześciolatkom, które nie podjęły nauki w szkole. Młodsze dzieci mają zatem szansę dostać się do publicznej placówki wyłącznie, jeżeli akurat znajdą się dla nich jakieś wolne miejsca.
Problem potęguje to, że wiele gmin nie było przygotowanych na konieczność przyjęcia do przedszkoli dwóch roczników. Liczyły, że od września tego roku wszystkie sześciolatki wylądują w szkołach, dzięki czemu zwiększyłaby się liczba miejsc w ławkach przedszkolnych. Jednak w lutym znowelizowano ustawę o systemie oświaty i przesunięto o dwa lata obowiązek posłania sześciolatków do szkoły. W efekcie na gwałt organizowane są miejsca dla tej grupy dzieci – kosztem najmłodszych. – Trzylatków nie mamy obowiązku przyjmować – mówi Ewa Łowkiel, wiceprezydent Gdyni.
Podobnie jest w wielu miejscach. – Im więcej starszych dzieci zostanie w przedszkolach, tym mniej będzie miejsc dla młodszych. A przecież mówiło się, że dzięki reformie edukacji będzie można przyjmować do przedszkoli coraz młodsze dzieci. Nawet te dojrzałe dwulatki. Teraz nic z tego – mówi Adam Kozłowski, dyrektor wydziału edukacji w Gorzowie. Jedyne, co mu pozostało, to zachęcać rodziców, aby posyłali tegorocznych sześciolatków do pierwszych klas lub oddziałów przedszkolnych w szkołach. Już jednak widzi, że rodzice wolą przedszkola. Przewiduje, że w publicznych placówkach znajdzie się miejsce tylko dla 50 proc. trzylatków.
Co gorsza, brak miejsc dla najmłodszych prowadzi do patologii. Aby dziecko dostało się do przedszkola, jego rodzice są w stanie łamać prawo: fałszują dane o miejscu zamieszkania, zatrudnieniu czy stanie cywilnym. Największe szanse na uzyskanie miejsca ma bowiem pracujący samotny rodzic, zameldowany w pobliżu placówki, do której składa podanie. Dodatkowo niektóre gminy domagają się, aby rodzice przedstawiali w przedszkolu PIT na dowód tego, że rzeczywiście pracują.
Paradoks polega na tym, że reforma obniżająca wiek szkolny miała umożliwić dostęp do edukacji najmłodszym. A efekt jest odwrotny – większość najmłodszych dzieci nie będzie miała w tym roku szansy rozpocząć przedszkolnego życia. A statystyki są alarmujące – z danych GUS wynika, że w ub.r. do przedszkoli uczęszczało tylko 64 proc. wszystkich czterolatków, podczas gdy unijna średnia przekracza 90 proc. W publicznych przedszkolach jest 829 tys. miejsc, podczas gdy wszystkich dzieci między 3. a 6. rokiem życia – dwa razy więcej. Już dziś zatem Polska może przyznać się do porażki – nie ma szans na to, aby do 2020 r. do przedszkoli chodziło 95 proc. czterolatków, czego oczekuje od nas Rada Europejska.