18 godzin pracy w tygodniu. Dodatek mieszkaniowy, za wysługę lat, motywacyjny i funkcyjny. Urlop latem, ferie zimą. I rok – pełen rok – kompletnych wakacji na koszt podatników. Nawet trzy razy w karierze. Bajka? Nie, Karta nauczyciela. Przekleństwo „obyś cudze dzieci uczył” zmienia swoją wymowę.
I niechby ktoś podniósł rękę na te słuszne przywileje polskich oświatowców! Tak, jak choćby równy rok temu: samorządy nieśmiało podrzuciły, by nauczyciele może pracowali 22 godziny w tygodniu (czyli dwa razy mniej od innych), by odpoczywali w roku jedynie 52 dni (równo dwa razy więcej niż „normalni” pracownicy). I by może tak często nie chodzili na roczne urlopy dla poratowania zdrowia. Co na to Sławomir Broniarz, w cywilu szef Związku Nauczycielstwa Polskiego, a tak naprawdę rycerz, który rękę podniesioną na Kartę nauczyciela bez wahania odrąbie? „Negatywne konsekwencje każdej nieprzemyślanej zmiany (...) statusu zawodowego pracowników szkół odczują nie ich inspiratorzy, ale uczniowie” – napisał Broniarz.
Czyli nie dość, że rycerz, to jeszcze dba o dzieci. Może i jest w jego słowach głębsza logika: im dłużej nauczyciel przebywa w szkole, tym dla dzieci... gorzej? Byłoby śmiesznie, gdyby nie było tak smutno. Żadne chyba lobby w parlamencie nie działa od tak dawna tak skutecznie w obronie swoich przywilejów. Zresztą sami nauczyciele jakby się ich wstydzili: próbowałam tekstu osławionej karty szukać na stronie ZNP. Bez skutku. Bo też nie ma się czym chwalić: ta ustawa pachnie głębokim PRL-em – wszak uchwalona została równo 30 lat temu, w pierwszych tygodniach stanu wojennego... Kiszczak rozliczony. Pora na normalność.