Międzynarodowa matura miała być gwarancją porównywalności wyników, a dla obiektywnie najlepszych przepustką na zagraniczne studia. W tym roku nie była.

To będzie opowieść o utraconych marzeniach i o brutalnym zderzeniu z rzeczywistością oraz o grupie szczęśliwców – zaczyna Paweł. Tak jak tysiące podobnych mu młodych ludzi marzył o studiach na prestiżowych uczelniach, przede wszystkim w Wielkiej Brytanii. Grali o wysoką stawkę, bo pod koniec czerwca brytyjski rząd ogłosił, że w związku z brexitem od roku akademickiego 2021/2022 wzrosną – często radykalnie – opłaty za studia dla obywateli krajów UE. Był to więc ostatni moment, by załapać się na naukę na starych zasadach.
– Zainteresowanie studiowaniem za granicą wyraźnie rośnie. Średnio w ciągu roku pomagamy wysłać ok. 700 aplikacji. W tym roku było ich przeszło 1 tys. Dotąd 80 proc. osób wyjeżdżało do Wielkiej Brytanii. Teraz ta tendencja odwróci się o 180 st. Nie chodzi tylko o radykalny wzrost kosztów studiowania, nawet do 40 tys. funtów rocznie za kierunki medyczne, ale i konieczność uzyskania wizy, a także brak możliwości opłacania czesnego z pomocy przyznawanej dotąd przez brytyjski rząd – komentuje Przemysław Jeziorowski z Elab Education Laboratory.
Dla wielu przepustką na brytyjskie uczelnie miała być organizowana przez szkoły akredytowane przez International Baccalaureate Organisation międzynarodowa matura IB (International Baccalaureate Diploma). Na takim dyplomie znajdują się wyrażone w skali od 1 do 7 oceny z kilku przedmiotów, a to oznacza, że w naukę trzeba było włożyć wiele wysiłku. I opłacało się aż do tego roku. Najpierw z powodu pandemii koronawirusa zamknięto szkoły, potem odwołano międzynarodowy egzamin. Następnie International Baccalaureate Organisation wprowadziło nowe kryterium oceny zdających przez algorytm, którego nikt nie rozumiał.

Seria zdarzeń maturalnych

Aplikację na studia zaczyna się w tym systemie już we wrześniu roku poprzedniego. Trzeba prosić nauczyciela o referencje, napisać dla uczelni personal statement (opis siebie, swoich zainteresowań). Niektóre uniwersytety dodatkowo organizują też własne egzaminy. Osoba, które chce studiować na zagranicznej uczelni, składa podanie, w którym przedstawia m.in. prognozowane przez nauczycieli oceny maturalne. Jeśli mieszczą się one w kryteriach podanych przez uniwersytet, informuje on kandydata o wstępnej zgodzie na podjęcie studiów pod warunkiem, że te przewidywania znajdą potem odzwierciedlenie w rzeczywistych ocenach.
– Dostałem taką informację m.in. z University College London (UCL), King’s College London, Queen Mary University of London, ale też z kilku uczelni w USA i we Włoszech – opowiada Jakub Kuśmierz. Jest przekonany, że gdyby nie pandemia i algorytm, studiowałby w Wielkiej Brytanii. Ostatecznie zdecydował się na prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Na maturze międzynarodowej uzyskał bardzo dobre wyniki, jednak o włos za słabe, by studiować prawo w wymarzonej UCL. Nie chciał jechać do Stanów, bo tam epidemia zmieniła warunki nauki. Zamknąć się w celi zwanej akademikiem i płacić ok. 75 tys. dol. rocznie za serwis streamingowy, jak ironicznie nazywa e-edukację? To nie była kusząca perspektywa. Podobnie pójście na słabszą uczelnię w Londynie. – To nie jest warte 9250 funtów rocznie, bo tyle dotąd wynosiło czesne. Do tego trzeba doliczyć wysokie koszty życia na Wyspach. Dlatego uznaliśmy z ojcem, że wydanie małej fortuny na coś, co nie odbiega od oferty UW, się nie kalkuluje.
Matura międzynarodowa, w dużym uproszczeniu, składa się z serii egzaminów zdawanych najczęściej w maju. Obowiązkowe są język ojczysty, obcy i matematyka, oprócz tego egzaminy z nauk społecznych (do wyboru: geografia, historia lub filozofia), przyrodniczych (biologia, chemia lub fizyka) i z przedmiotu wybranego przez ucznia spośród wszystkich oferowanych w szkole.Maturzysta przygotowuje też pracę pisemną. Początkowo w warunkach pandemii IB postanowiło oceniać na podstawie przewidywanych not, pracy pisemnej i wspomnianego algorytmu nazwanego school context.

Punkty, algorytmy, systemy

Zdaniem zdających biurokracja w IB i chęć utrzymania poziomu za wszelką cenę przysłoniła fakt, że za punkcikami na wykresach stoją żywi ludzie. Ludzie, którzy najpierw nie wiedzieli, co z ich egzaminami – bo organizacja nie spieszyła się z podaniem nowych kryteriów, następnie wprowadziła algorytm, by ostatecznie kolejny raz zmienić zasady oceniania i to w sposób, który nie wszyscy uznali za sprawiedliwy. – To była emocjonalna karuzela – słyszymy i od uczniów, i od nauczycieli.
– Wcześniej najważniejsze były egzaminy. Praca pisemna tworzona przez ucznia stanowiła ok. 25 proc. całkowitego wyniku. Zależała w dużej mierze od pomocy, na którą mogliśmy liczyć. Jeśli nauczyciel dobrze pokierował, powiedział, jakie wątki rozszerzyć, na co zwrócić uwagę, szanse na sukces rosły. Egzamin był w pełni obiektywny, praca pisemna nie – mówią uczniowie. W tym roku, jeśli ocena z pracy pisemnej była wyższa od przewidywanej z danego przedmiotu, to ją brano pod uwagę.
– Źle się stało, że praktycznie to ocena z pracy pisemnej stała się tą końcową z danego przedmiotu. Wcześniej wiele osób podchodziło do niej na luzie, kładąc nacisk na przygotowania do egzaminu. A tu nagle proporcje odwróciły się radykalnie. To jest zmiana zasad w czasie gry – ocenia Zuzanna. – Czuję się szczęściarą, ale niezbyt mi z tym dobrze, bo choć bardzo się starałam, to sukces był też dość przypadkowy. Cała nasza matura to, niestety, seria przypadkowych rozwiązań.
Jest szczęściarą, bo wyjechała już do Londynu, gdzie w Instytucie Courtaulda zaczyna studiować historię sztuki (wśród absolwentów są tu m.in. dyrektorzy Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku, londyńskich British Museum, National Gallery czy Tate). Udało jej się, choć na roku jest tylko 85 osób. – Ochłonęłam, ale do połowy sierpnia, zanim IB zmieniło kryteria, brakowało mi punktów – wspomina.
Teraz wśród uczniów krąży rysunkowy żart: jest koło fortuny z ocenami, a IB nim kręci.

Wyjaśnień brak

Z całego świata do siedziby organizacji w Genewie zaczęły napływać listy protestacyjne. Jeden z nich był z Polski. Podpisali się pod nim przedstawiciele tegorocznych maturzystów i absolwenci zagranicznych uczelni, w tym Oxfordu, Cambridge, UCL. Napisali, że w Polsce jest ponad 40 placówek przygotowujących do międzynarodowej matury pod okiem koordynatorów IB. Co roku kształci się tam ok. 1 tys. osób. Doceniają, że International Baccalaureate ostatecznie podniosło część wyników, ale ten gest nie pomógł wielu osobom, które straciły szansę na studia za granicą. Sygnatariusze listu wezwali IB do przyjęcia bardziej przejrzystego sposobu komunikacji i opublikowania wszelkich przyszłych algorytmów stosowanych do określania ocen uczniów, bo na szali jest reputacja organizacji o ponad 50-letniej tradycji. Przypomnieli, że ich obawy podzielił m.in. norweski organ ochrony danych (Datatilsynet), prosząc w tej sprawie IB o wyjaśnienia.
IB na list z Polski nie odpowiedziało. Mało to pocieszające, że na inne w większości też nie. Organizacja poczyniła wyjątek m.in. dla norweskiej instytucji, która zagroziła wystąpieniem na drogę sądową, ale i tu wyjaśnienia IB nie były zbyt konkretne.
Jakub Kuśmierz nie myśli dziś, że poniósł porażkę. – Trzeba być przygotowanym na zawody. Nawet przy ciężkiej pracy – mówi. W liceum krążyły o nim różne opowieści. Koledzy się zakładali, kiedy ma czas na sen, bo oprócz nauki był też zaangażowany w szkolny samorząd, prowadził fundację zorientowaną na rozwój społeczeństwa obywatelskiego i trenował jeździectwo. – Spałem po 4–5 godz. na dobę. I w rzeczywistości przed pandemią śniłem o poznaniu świata, innych ludzi, ich kultury. O złapaniu dystansu do tego, co w kraju, spojrzeniu na Polskę z innej perspektywy. Marzyłem o Wielkiej Brytanii lub Stanach. Wiedziałem, że kontakty z czasów studiów procentują potem przez całe życie – opowiada. Uczył się w zwykłym, rejonowym gimnazjum w Wilanowie i był tam najlepszym uczniem. Średnia 6.0, nagroda burmistrza dzielnicy za osiągnięcia edukacyjne. Dostał się do II Społecznego Liceum Ogólnokształcącego, które przygotowuje również do matury międzynarodowej. – Fakt, były momenty, kiedy chciałem uciekać. Dziś mam zamiar zostać i spróbować wpłynąć na rozwój kraju.
Więcej szczęścia w tym galimatiasie miał Antoni, który jest już studentem matematyki na University College London (UCL). Uczelni, która wykształciła lub zatrudniała 29 laureatów Nagrody Nobla. – Gdyby IB nie zmieniło drugi raz zasad oceniania, nie dostałbym się. Pierwotnie, z uwzględnieniem algorytmu, miałem 39 pkt. O jeden za mało. Ostatecznie stanęło na 40 – opowiada.
Uczniowie nadal mogą się tylko domyślać, czym był school context. Prawdopodobnie zależnością między tym, jakie oceny przewidywane wystawiał dany nauczyciel, a notami, jakie ostatecznie otrzymywali jego uczniowie na egzaminach w poprzednich latach. Im większa zgodność, tym lepiej.
– Raz z informacji płynących od IB można było wnioskować, że rzeczywiście chodzi o trafność oceniania przez nauczyciela, ale to też rodziło kolejne pytania bez odpowiedzi, np. co w sytuacji, gdy zmieniali się uczący w placówce ludzie? Innym razem można było odnieść wrażenie, że pod uwagę brane jest co innego. Im szkoła miała dłuższą historię prowadzenia międzynarodowej matury i mogła się pochwalić liczniejszą grupą zdających, tym ten czynnik dla poszczególnych osób wypadał korzystniej. To by się zgadzało z naszymi spostrzeżeniami, że „szkolny kontekst” mniej zaszkodził uczniom ze szkół z tradycjami, a zdecydowanie bardziej z tych, które dopiero od niedawna zaczęły przygodę z międzynarodową maturą – twierdzi Zuzanna.
– Mam znajomych, którym zniszczono marzenia. Mój kolega dostał zaproszenie z Imperial College London (w 2019 r. był to ósmy najlepszy uniwersytet świata w rankingu QS Top Universities, zwykle jest też w pierwszej europejskiej trójce – red.). Wystarczyło, by na maturze powtórzył przewidywany wynik. Zabrakło mu 2 pkt. Podobnie było w przypadku dziewczyny, która dostała ofertę z Cambridge i też rozbiło się o 2 pkt – mówi Antoni. – To był długotrwały stres, który nie znajdował ujścia. Wielu moich znajomych skończyło na lekach – dodaje Antoni. Czy marzenia o studiach za granicą są tego warte? – No to ja spytam inaczej: jaka jest alternatywa? Rezygnacja z planów tylko z obawy, że się nie uda? Taka porażka na starcie w dorosłość byłaby gorsza.

Czego pragną rodzice

– W czasach, gdy dinozaury chodziły po ulicach, skończyłem anglistykę w Polsce, pracowałem już w radio. Na Wyspach znalazłem kierunek telewizyjny i radiowy w Preston. Dostałem się i musiałem się zmierzyć z koniecznością zapłacenia horrendalnego czesnego (to było w czasach, gdy nie byliśmy jeszcze w UE). Na szczęście zdobyłem stypendium z brytyjskiego MSZ. Potem studiowałem stosunki międzynarodowe w Cambridge i też dostałem stypendium – wspomina Grzegorz Nawrocki z British Alumni Society. – Co mi to dało? Wyobraź sobie chłopaka z lokalnego radia, który nagle dostaje możliwość pracy w centrali BBC. To była przygoda życia możliwa dlatego, że tam studiowałem i stałem się członkiem stowarzyszenia dziennikarzy brytyjskich. Miałem swojego mistrza Jeremy’ego Paxmana. Poznałem masę ludzi. Prawdę mówiąc, Brytyjczycy są geniuszami w tworzeniu sieci kontaktów i jej pielęgnowaniu. Tak powstają znajomości, które procentują w kolejnych latach.
I tego właśnie rodzice chcą dla swoich dzieci. – Chcą pokazać, jak wiele można osiągnąć w życiu. Ja im w tym pomagam – mówi Jolanta Kulik, doradca edukacyjny. Zastrzega, że aby studiować na najlepszych światowych uczelniach, nie wystarczy grubszy niż przeciętny portfel. Potrzebny jest też mózg i umiejętność korzystania z niego. Organizuje międzynarodowe projekty, podczas których dzieci z różnych krajów dyskutują na ważne tematy. Ostatnio np. o mowie nienawiści, seksizmie i fali społecznego poruszenia za sprawą akcji black lifes matter. Pomaga też w projektach indywidualnych, np. o tym, jak mocno ekologia łączy się z ekonomią. W ten sposób dzieci budują swoje osiągnięcia, które potem mogą opisać w podaniach na uczelnie. Mówi o sobie „mama od edukacji”, bo prowadzi młodzież krok po kroku: gdzie złożyć papiery, jakie, kiedy. W tym roku z dwiema osobami aplikuje na Oxford. Do tak dalekich celów prowadzą dwie drogi. Jedna to międzynarodowa matura. – Po tym, co przeszły dzieci w tym roku, będę powtarzała rodzicom, że to niejedyna możliwość. Krajowa matura absolutnie nie skreśla marzeń o zagranicznej uczelni. Trzeba natomiast odpowiednio wybrać przedmioty rozszerzone i zdać je naprawdę dobrze – podkreśla. – Studia w Polsce dają dobre wykształcenie i dyplom. Uczelnie zagraniczne dają często więcej: choćby bazę laboratoriów, co jest szczególnie ważne dla umysłów ścisłych i osób marzących o medycynie. Absolutnie nie produkujemy ludzi głupszych, ale po zagranicznych uczelniach są inne perspektywy, tacy absolwenci mogą więcej – uważa Jolanta Kulik.
Jej zdaniem miejsce Wielkiej Brytanii w kolejnych latach zajmie Holandia na czele z Uniwersytetem Erazma w Rotterdamie, uczelnią w Amsterdamie czy Lejdzie. Koszt studiowania tam to ok. 1,3 tys. euro za pierwszy rok i nieco ponad 2 tys. euro za kolejne. Korzystne są też zasady rekrutacji: przyjmowanych jest nawet więcej osób niż miejsc, a selekcja następuje po pierwszym roku, więc to od studentów zależy, czy się na uczelni ostaną. Kusi też Uniwersytet Bocconiego we Włoszech, który jest uznawany za jedną z wiodących uczelni ekonomii i finansów w Europie.
– Rynek nie lubi próżni. Poza Holandią są jeszcze uczelnie w Danii, Niemczech, Skandynawii, gdzie można studiować za darmo. Do tego takie miejsca, jak Trinity College w Dublinie, które nie odbiegają prestiżem od brytyjskich wiekowych uniwersytetów – dodaje Przemysław Jeziorowski.
Tegoroczne egzaminy nie zamykają sprawy IB, bo pandemia nie odpuszcza. Pytanie co z drugą, mniejszą sesją maturalną w listopadzie? Co z młodszymi rocznikami? Czy problemy komunikacyjne z centralą w Genewie pozostaną? Bo to od niej w dużej mierze zależą życiowe plany tysięcy ludzi. Dziś na stronie IB wisi informacja: „Monitorujemy sytuację członków społeczności IB, na których ma wpływ COVID-19. Będziemy aktualizować tę stronę o nowe wiadomości i działania. Rozumiemy, że sytuacja wielu osób jest obecnie bardzo trudna i pragniemy w tym czasie okazywać empatię i wsparcie”.