Choć na skrócenie lekcji do 30 minut pozwalają obecne przepisy, dyrektorzy rzadko sięgają po to rozwiązanie. Nie opłaca się go wprowadzać na kilka dni kwarantanny.
DGP
Anna Zalewska, była minister edukacji, zaapelowała do Dariusza Piontkowskiego, obecnego szefa resortu, aby w czasie pandemii można było prowadzić lekcje 30-minutowe. Ten na apel odpowiedział i już na początku tygodnia opublikował stosowne przepisy. Związkowcy obawiają się, że może to być zapowiedź większych zmian i zwiększenia pensum. Nie są też pewni, czy takie zmiany nie doprowadzą do obniżenia wynagrodzeń nauczycieli.

30 minut po raz drugi

W czasie zdalnej nauki modyfikacje siatki godzin czy krótsze lekcje mogą być koniecznością, uczniowie bowiem nie powinni spędzać przed komputerem tyle samo czasu, co ich koledzy w szkołach. Dlatego na potrzeby tej formy kształcenia zajęcia mogą być skracane. Takie rozwiązanie znalazło się w nowelizacji rozporządzenia MEN z 4 września 2020 r. w sprawie szczególnych rozwiązań w okresie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19 (Dz.U. poz. 1539). Zgodnie z nim dyrektor może czasowo zmodyfikować tygodniowy rozkład zajęć podczas nauki zdalnej. W uzasadnionych przypadkach może dopuścić prowadzenie zajęć w czasie nie krótszym niż 30 minut i nie dłuższym niż 60 minut.
Związkowcy podkreślają jednak, że to powielanie istniejących rozwiązań, bo taka możliwość istnieje już w par. 10 rozporządzenia z 28 lutego 2019 r. w sprawie szczegółowej organizacji publicznych szkół i publicznych przedszkoli (Dz.U. poz. 502).
– Może MEN nie bardzo już wie, co wydał i co obowiązuje. Skoro w rozporządzeniu z 2019 r. jest mowa o uzasadnionych przypadkach, to w tym zakresie jak najbardziej mieści się epidemia. Dlatego ta nowelizacja, którą opublikowano w poniedziałek, nie jest potrzebna – mówi Robert Kamionowski, ekspert ds. prawa oświatowego, radca prawny z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office. Jego zdaniem MEN wszedł w kazuistyczne rozwiązania, a powinien tylko wskazać, że to dyrektor z nauczycielami ustali, jakie będą lekcje w czasie kształcenia zdalnego i ile mają one trwać.

Grunt pod zmiany

Swoją teorię na ten temat mają organizacje związkowe. – Dla nas jest to co najmniej niezrozumiałe, że powiela się przepisy, które już obowiązują. Nie wspomnę już o tym, że nikt z nami od dawna tego nie uzgadnia – mówi Krzysztof Baszczyński, wiceprezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. I podkreśla, że zmniejszenie siatki godzin podczas kształcenia hybrydowego oznacza dla wielu nauczycieli mniejsze uposażenie. Z kolei krótsze lekcje mogą być podstawą do obniżania np. dodatku motywacyjnego.
ZNP obawia się, że tego typu regulacja to próba przetarcia szlaków do proponowanych jeszcze przed strajkiem w 2019 r. zmian w nauczycielskim pensum. – Nowa organizacja czasu pracy dla nauczycieli i wynagrodzenia, które rząd ma przecież opracowane i czeka na dogodny moment, wcale nie będą korzystne dla osób pracujących w samorządowych placówkach – przekonuje Krzysztof Baszczyński.
Na ewentualnym skróceniu lekcji do 30 minut mogłoby zależeć samorządom, które nie chcą w trakcie kształcenia hybrydowego zwiększać wydatków. Dlatego część z nich planuje, że w razie kwarantanny jedna grupa uczniów będzie uczyć się z domu, a druga uczęszczać do szkoły, zaś lekcje byłyby transmitowane z klasy. Dzięki temu nie trzeba będzie się martwić o dodatkowych nauczycieli lub przyznawać godzin ponadwymiarowych. Wówczas jednak lekcje muszą być skracane, by nie przekroczyć dziennych norm pracy przed monitorem.
– Trochę to karkołomne rozwiązanie, ale załóżmy, że do zaakceptowania – mówi Sławomir Wittkowicz, szef branży nauki, oświaty i kultury FZZ.

Wiele niewiadomych

Dla większości samorządów to jednak wciąż teoretyczne rozważania, bo choć liczba szkół, które z powodu koronawirusa wprowadzają nadzwyczajne rozwiązania, z dnia na dzień rośnie, wciąż gros placówek pracuje w normalnym trybie. Dlatego nadal mają wiele wątpliwości. Te, które już zmierzyły się z tym problemem w praktyce, postawiły na elastyczność. – U nas stwierdzono koronawiursa u ucznia starszej klasy i dlatego tylko dzieci z oddziałów 4–8 przeszły na zdalne nauczanie. Nie narzucam nauczycielom obowiązku skracania lekcji przy kształceniu na odległość. Mają się głównie kierować możliwościami psychofizycznymi dzieci – mówi Grażyna Żuk, dyrektor szkoły podstawowej w Wysokiej (woj. małopolskie). Jak dodaje, nie podjęła też decyzji o zmniejszeniu siatki godzin w szkole na czas kwarantanny, bo taka decyzja zdezorganizowałaby pracę. – Wydaje mi się, że dyrektorzy nie będą po to rozwiązanie sięgać, jeśli ta przerwa od tradycyjnej pracy ma trwać do kilkunastu dni – przewiduje.
Również inne szkoły, które wprowadziły kształcenie hybrydowe, nie korzystają z rozwiązań resortowych. – U nas nauczyciele, którzy są na kwarantannie, łączą się przez kamerkę z uczniami w klasie i prowadzą z nimi lekcje. Jest z nimi w tym czasie drugi pedagog, który zajmuje się opieką. Zajęcia trwają po 45 minut i tyle samo, jeśli uczniowie uczą się zdalnie z domu – mówi Dorota Sułecka, wicedyrektor Publicznej Szkoły Podstawowej nr 4 w Radomiu. Podkreśla, że nie wyobraża sobie skracania lekcji ze względu na podstawę programową. – Już wcześniej do zrealizowania materiału brakowało nam czasu przy zajęciach trwających 45 minut – dodaje.