Tylko pojawienie się przypadku koronawirusa da podstawy do przejścia na zdalną naukę – mówi wiceszefowa GIS Izabela Kucharska, tłumacząc, dlaczego szkoły profilaktycznie nie mogą zmienić sposobu nauczania.

Dziś początek roku szkolnego. Czy szkoły są przygotowane?
Tego nie wiem. Ale dostały od nas instrukcje i procedury, żeby były gotowe.
Jeżeli szkoły mają gorsze warunki lokalowe, dużą liczbę uczniów, po prostu fizycznie nie mogą spełnić niektórych wymagań. Dlaczego nie mogą wprowadzić nauczania hybrydowego? Sanepid wydaje negatywne opinie.
Nie ma ani negatywnych, ani pozytywnych opinii, bo nie wydajemy ich profilaktycznie, na zapas. Ruszamy z procedurą od 1 września.
Dlaczego?
Żeby wydać pozytywną rekomendację w sprawie odejścia od trybu stacjonarnego, musi zaistnieć realne zagrożenie. Przesłanką będzie pojawienie się w szkole pierwszego przypadku SARS-CoV-2.
Zalecacie państwo jako profilaktykę mycie rąk czy dystans? Dlaczego profilaktycznie szkołom nie można pozwolić na elastyczne działania?
To profilaktyka zdrowotna. Zapobiegawczo opinii o zmianie trybu nauczania nie będziemy wydawać. To byłoby strzelanie z łuku do komara.
Musi być potwierdzony przypadek czy wystarczy podejrzenie?
Podejrzenie przypadku oznacza, że od dziecka lub pracownika szkoły pobierana jest próbka do badania. W ciągu doby otrzymujemy wynik i jeśli jest dodatni, automatycznie uruchamiane są działania Państwowej Inspekcji Sanitarnej.
Czyli przed rozpoczęciem roku szkolnego nie ma szansy na inny tryb niż stacjonarny?
Nie ma podstaw. Jeszcze raz powtórzę – musi zaistnieć realne zagrożenie.
Dlaczego centralnie narzucono, że wszyscy zaczynają stacjonarnie? Wcześniej była mowa o tym, że to władzom lokalnym najlepiej znane są warunki.
Twarda centralna linia była przyjęta na podstawie kilku przesłanek. Doświadczenia poprzednich miesięcy pokazały, że oddzielenie od grupy odbiło się negatywnie na dzieciach – szczególnie pod kątem socjalnym, i szczególnie dotknęło to najmłodszych. Podobne obserwacje mają również inne kraje. Gros państw europejskich otwiera szkoły. Wszyscy przychodzą na tryb stacjonarny, bo takie rozwiązanie jest najlepsze dla psychiki uczniów. Niepokoje rodziców bierzemy na siebie – tworząc odpowiednie procedury.
To ma pomóc rodzicom?
Stworzyliśmy np. listę najczęściej zadawanych pytań i odpowiedzi na nie – dla nauczycieli, dyrektorów, rodziców.
Diabeł tkwi w szczegółach. Szef zespołu ds. koronawirusa Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC) mówił nam, że owszem, należy wysłać dzieci do szkoły, ale maseczki i trzymanie dystansu powinny być obowiązkowe.
Nie wiem, z kim państwo rozmawiali – dla nas ECDC jest najważniejszą instytucją, której wytyczne śledzimy nawet kilka razy dziennie. I żadnych twardych wytycznych na ten temat nie widziałam.
W Polsce nie ma obowiązku dystansu – i raczej nie jest tak z powodów epidemicznych, tylko logistycznych.
Dystans jest jedną z najbardziej podstawowych barier ochronnych. Ale trudno będzie oczekiwać, że dzieci będą go przestrzegały. Dyrektorzy i nauczyciele muszą im o tym przypominać.
Rzeczywistość jest inna. Niektóre szkoły są przepełnione. Nawet gdyby chciano przestrzegać tego dystansu, jest to niewykonalne.
Jest. Znam jedną z warszawskich podstawówek, ma ponad 1700 uczniów. Na podstawie wytycznych MZ, MEN i GIS wprowadzono tam – w konsultacji z rodzicami – taki tryb pracy, że da się zachować nie tylko dystans, ale też respektować inne zalecenia. My podpowiadamy, co i jak przeorganizować, żeby pomóc dzieciom zachować dystans i zasady bezpieczeństwa.
Dlaczego nie ma twardego zapisu, że dzieci mają siedzieć osobno? Każde w innej ławce?
Mamy przepisy o zakazach i nakazach – nie przepisywaliśmy tego do szkolnych wytycznych.
Czyli jest nakaz zachowania dystansu? Tak jak w kolejce czy sklepie?
Właściwie tak. W miarę możliwości. Nauczyciel ma mieć możliwość zachowania dystansu. A w strefie żółtej i czerwonej jest możliwość wprowadzenia np. nakazu noszenia maseczek.
Ale moim zdaniem przy zachowaniu dobrej woli da się dyrektorom tak zorganizować pracę, żeby można było przestrzegać wytycznych.
Będą kontrole?
Umówiliśmy się z MEN – że będą kontrole nie interwencyjne, tylko doraźne, po pierwszych dniach. Kiedy zobaczymy, czy szkołom udało się przygotować, czy będą jakieś zgłoszenia, uwagi. Zamierzamy reagować elastycznie i w razie konieczności zmieniać wytyczne.
Załóżmy, że dzwoni dyrektor szkoły i mówi wam, że ma u siebie przypadek koronawirusa. I co wtedy?
Wtedy, zgodnie z wytycznymi, dziecko podejrzane o zakażenie powinno być jak najszybciej odizolowane od grupy i odebrane ze szkoły przez opiekuna. W przypadku potwierdzenia przez lekarza zakażenia u dziecka natychmiast zaczynamy dochodzenie epidemiologiczne. Sprawdzamy, z kim uczeń czy nauczyciel miał kontakt. Najprawdopodobniej w przypadku wystąpienia jednego plusa, cała klasa zostanie skierowana do kwarantanny i nauczyciel, który miał z nią lekcje. Ale zakładamy różne scenariusze: np. dziecko miało kontakt w szatni z innymi uczniami, okazało się, że niepokojące objawy wystąpiły na ostatniej lekcji, więc miał kontakt z kilkoma grupami nauczycieli czy uczniami z innych klas. To wszystko będzie zależało od informacji przekazanej nam przez nauczycieli i dyrektora.
O ile się do was dodzwoni. Samorządowcy mówili, że jest bardzo duży problem z dodzwonieniem się do sanepidu.
Uruchomiliśmy osobne numery telefonów dla dyrektorów szkół albo przekazaliśmy numery komórkowe do inspektorów sanitarnych, tak żeby kontakt był szybki i skuteczny.
Pojawia się teoria, że zdecydowana decyzja w sprawie powrotu do nauki stacjonarnej jest po to, żeby rodzice nie korzystali z zasiłków, które przysługują, jeżeli np. szkoła zostanie zamknięta.
Opowiadam tylko na pytania merytoryczne. To nie jest.
Pytamy raczej, czy była odgórna wytyczna, żeby wszystko było opiniowane negatywnie?
Bynajmniej. Wszystko zależy od decyzji inspektora sanitarnego, który działa we współpracy z dyrektorem. My nie znamy specyfiki wszystkich podmiotów, które nadzorujemy. Dlatego wszystkie decyzje, w ramach dochodzenia epidemicznego, będziemy podejmować z dyrektorem szkoły.
Rodzice na zebraniach potrafią sprzeciwiać się dezynfekcji rąk przez ich dzieci z obawy przed zbyt szorstką skórą dłoni, wskazują też na zbyt małą ilość środków ochrony osobistej. GIS ma jakiś wpływ na tę sytuację?
Nie mam kompetencji, by wypowiadać się w temacie finansowania tych zadań. Ale odnośnie do mycia rąk to prawdą jest, że najtańszym i najprostszym sposobem zmniejszenia ilości bakterii czy wirusów na dłoniach jest mycie ich wodą z mydłem. Dezynfekcja jest elementem dodatkowym. Preparat dezynfekcyjny to środek chemiczny, którego nie zalecamy dzieciom do 6. roku życia ze względu na podrażnienia czy alergie. Natomiast dzieci starsze i nauczyciele mogą ręce dezynfekować.
Często słychać głosy, że sanepid ma tyle pracy, że jest na granicy wydolności.
Jest ciężko, ale damy radę. Jesteśmy na wojnie z wirusem – siły i środki są osłabione, ale bardzo wiele instytucji nas wspiera, począwszy od premiera, skończywszy na resortach. Nie dalej jak kilka dni temu opracowaliśmy zasady bezpiecznego transportu w związku z 1 września, po to, by rodzice dzieci dojeżdżających do szkoły mieli poczucie, że te dojazdy będą bezpieczne.
Pracownicy sanepidu narzekają, że sytuacja staje się dla nich psychologicznie ciężka, że często to oni jako pierwsi zderzają się z lękami i pretensjami ludzi.
I dlatego na wokandzie mamy temat zapewnienia jakiegoś „odgromnika” dla pracowników najbardziej obciążonych psychicznie. Chodzi o możliwość podzielenia się z profesjonalistą swoją frustracją, która rzeczywiście narasta. Od miesięcy pracujemy bezustannie.
Chodzi o wsparcie psychologiczne?
Myślimy o tym. W grę wchodzą różne formy szkoleń.
Nie boi się pani, że jesienią każde przeziębienie czy grypa będzie traktowane jak COVID, wskutek czego system zdrowia się zatka?
Pracujemy w obszarze chorób zakaźnych nie od roku, ale od wielu lat. Wiemy, że zbliża się sezon grypowy, dlatego minister zdrowia powołał zespół, który przygotuje m.in. POZ-y na tę sytuację. Chodzi np. o danie uprawnień pielęgniarkom i położnym, aby mogły same szczepić przeciwko grypie – przeprowadzić kwalifikacyjne badanie oraz wykonać wkłucie. One przecież mają odpowiednie kompetencje. Niemniej jednak trzeba będzie zmienić przepisy, by takie uprawnienia im nadać, a to ułatwi zmasowane stosowanie szczepień i może do nich zachęci.
A co z bezpłatnymi szczepieniami na grypę?
Na razie szczepionki na rynku nie ma, ale zespół ministra zdrowia jak co roku negocjuje z firmami możliwości dostawy. W sierpniu ukazało się zarządzenie ministra zdrowia, w którym wskazane są konkretne grupy do refundacji – m.in. osoby w wieku 65+, dzieci od 3. do 5. roku życia czy kobiety w ciąży.
Czy szczepionka na COVID powinna być obowiązkowa?
Nie, bo kwestia obowiązkowości wiąże się z postępowaniem administracyjnym, konkretnymi procedurami, które sanepid stosuje, by sprawdzić realizację tego obowiązku. A to jest w przypadku szczepionki na COVID niewykonalne. Jest jeszcze aspekt merytoryczny – nie znamy do końca właściwości wirusa. Szczepionka jest przygotowywana według najlepszej wiedzy producenckiej. Ale na szybko, dlatego nie można nakładać obowiązku korzystania z leku, który jest aż tak świeży.
Jaka będzie skala epidemii jesienią?
Widać, że koronawirus ma takie same tendencje jak wirus grypy i wszystkie wirusy oddechowe, które uaktywniają się w sezonie jesienno -zimowym. Dlatego będzie więcej zakażeń i zachorowań. Szczepionka na pewno pomogłaby zahamować wzrost liczby zakażeń, natomiast do jakiej liczby dziennych przypadków dojdziemy – trudno powiedzieć. Patrząc na grypę, miesięcznie mieliśmy kilka tysięcy zachorowań. W przypadku koronawirusa może więc być podobnie.
Będzie więcej testów?
W tej chwili możemy zrobić 60 tys. dziennie. Natomiast trzeba będzie uruchomić jeszcze testy grypowe, by móc odróżnić pacjentów z grypą od tych z COVID. Choć trzeba mieć świadomość, że zakażenie się wirusem grypy nie wyklucza zakażenia koronawirusem.