Żadna placówka, przynajmniej zgodnie z prawem, nie może rozpocząć roku szkolnego w innym trybie niż stacjonarny.
DGP
Dopóki nie będzie pierwszego przypadku zakażenia, nie ma szans na pozytywną opinię dla szkoły, żeby przeszła na tryb hybrydowy czy online – słyszymy w Głównym Inspektoracie Sanitarnym. Do tej pory resort edukacji cały czas twierdził, że dyrektorzy razem z inspektorami mają decydować na podstawie sytuacji w danej placówce. Pod uwagę miały być brane, oprócz sytuacji epidemicznej, także warunki lokalowe: liczebność klas, liczba uczniów w szkole, liczba wejść do budynku czy rodzaj wentylacji. To, jak się okazuje, nie ma na razie znaczenia: musi pojawić się choroba. Część rodziców na własną odpowiedzialność wstrzymuje wysłanie dzieci do szkoły.
Zmiana modelu pracy szkoły zależy od opinii sanepidu. Izabela Kucharska, zastępca głównego inspektora sanitarnego, twierdzi w rozmowie z DGP, że na razie formalnie nie może być ani negatywnych, ani pozytywnych decyzji, ponieważ postępowania ruszą od 1 września. ‒ Ustaliliśmy, że przesłanką dla uruchomienia działań Państwowej Inspekcji Sanitarnej jest wystąpienie przynajmniej jednego dodatniego i potwierdzonego przypadku COVID-19. Profilaktycznie nie będziemy wydawać takich opinii, bo nie ma ku temu podstaw merytorycznych ‒ tłumaczy.

Inspektorzy na nie

Teoretycznie MEN dopuszcza trzy tryby prowadzenia zajęć: stacjonarny, zdalny i mieszany. Aby szkoła mogła przejść w tryb inny niż stacjonarny, musi zajść jedna z przesłanek, które wezmą pod uwagę inspektorzy sanitarni (patrz infografika). Na razie nie ma o tym mowy. W efekcie plany samorządów, nawet te oficjalnie ogłoszone, są hurtowo uchylane przez sanepid.
Katowice chciałyby, żeby w podstawówkach (w klasach od V do VIII) oraz w szkołach ponadpodstawowych (od II klasy) wprowadzony został hybrydowy tryb nauczania. Miał on przybrać dwa warianty: w pierwszym scenariuszu połowa klas miała przychodzić do szkoły, a połowa uczyć się zdalnie, po czym w kolejnym tygodniu miała nastąpić rotacja. W drugim wariancie do szkoły miała przychodzić połowa uczniów danej klasy, a druga połowa miała mieć zdalne zajęcia, po tygodniu nastąpiłaby zamiana. Wybór wariantu miał zależeć od indywidualnej analizy sytuacji w szkole przez jej dyrekcję.
Ale, jak poinformowała nas rzeczniczka katowickiego magistratu Ewa Lipka, służby sanitarne nie zgodziły się na wprowadzenie tych rozwiązań (poza jedną placówką ZSS nr 6 w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka). ‒ Dlatego dla zminimalizowania ryzyka zakażenia koronawirusem wszystkie szkoły w Katowicach wyposażyliśmy w niezbędne środki ochrony, wdrożyliśmy też procedury dotyczące przyprowadzenia dzieci do szkół, spożywania posiłków, przerw i stwierdzenia zachorowań ‒ przekazała nam pani rzecznik.
Podobna sytuacja miała miejsce w Zakopanem. ‒ Mając na względzie bezpieczeństwo dzieci, młodzieży i nauczycieli, podjęliśmy decyzję o przeniesieniu rozpoczęcia zajęć stacjonarnych w zakopiańskich szkołach podstawowych, dla których organem prowadzącym jest Gmina Miasto Zakopane, na 28 września. Od 1 września, przez niemal cały miesiąc, zajęcia będą się odbywały w formie zdalnej – zapowiedziały w minioną środę władze miasta. Dzień później ten plan stał się nieaktualny, bo lokalny sanepid wydał negatywną opinię.

Związane ręce dyrektorów

Według dyrektorów to oni powinni mieć większy wpływ, bo najlepiej znają sytuację w szkole i możliwości sanitarne swojej placówki.
– Chciałem, by szkoła od września ruszyła w trybie hybrydowym. Razem z innymi dyrektorami wystąpiliśmy do warszawskiego sanepidu o zgodę. Teraz po kolei wszyscy dostajemy odmowy. Mam 700 uczniów, 22 oddziały i 21 sal. W tych warunkach nie ma mowy o zachowaniu dystansu ‒ wylicza Marcin Jaroszewski, dyrektor XXX LO im. Jana Śniadeckiego w Warszawie.
Jedynym rozwiązaniem było, jak podkreśla, przychodzenie uczniów w systemie tydzień jedna grupa, tydzień ‒ druga. ‒ Mam sprzęt, wszyscy uczniowie też, na zdalną naukę moglibyśmy przejść z dnia na dzień. A tak przewiduję najgorszy scenariusz, prawdopodobnie nie uda się uniknąć zakażenia, kwarantanny ‒ mówi.
Jego zdaniem sanepid nie wydaje zgody szkołom średnim, choć te są szczególnie przeludnione ze względu na ubiegłoroczny podwójny rocznik uczniów, bo z kolejnymi wnioskami zwróciłyby się do niego podstawówki i przedszkola.
Joanna Walczak, dyrektor liceum i technikum w Lubińcu, również ma ok. 700 uczniów i około setki personelu. Każda klasa liczy przynajmniej 35 dzieci. – Dlatego wystąpiłam do tutejszego sanepidu o możliwość nauczania hybrydowego, mając pełne poparcie organu prowadzącego, czyli starostwa powiatowego. Pismo, które dotarło do mnie w czwartek po południu, brzmi bardzo wymijająco: sytuacja jest stabilna – mówi Walczak. Nie ma jednak odpowiedzi tak lub nie. ‒ Zupełnie, jakby ktoś nie chciał wziąć odpowiedzialności za decyzję. Dla mnie jednak ten brak formalnej jednoznacznej opinii oznacza, że nie mam spełnionych wymogów do wdrożenia hybrydy – dodaje dyrektorka.
Wskazuje, że dwa tygodnie temu prosiła dyrektor sanepidu, by przyjechała do szkoły. – Pani inspektor nie znalazła dla nas czasu. Podobnie nie przyszła na umówione spotkanie z dyrektorami szkół i przedszkoli z całego powiatu. Dostaliśmy wprawdzie jako szkoła numer kontaktowy do osoby z sanepidu, ale przez kilka godzin nie dało rady się dodzwonić. Efekt jest taki, że za chwilę początek roku, a ja nie wiem, co powiedzieć uczniom, rodzicom i pracownikom – żali się dyrektorka.

GIS: nie było nakazu

W Sosnowcu władze miasta nie zyskały akceptacji sanepidu dla planu rozpoczęcia stacjonarnych zajęć w szkołach o dwa tygodnie później – od 14 września. Zgodę na czasową zmianę sposobu nauczania otrzymała tylko jedna placówka w mieście.
W Gdańsku wszystkie placówki zaczynają rok szkolny w formie stacjonarnej. ‒ Inny wariant wymaga pozytywnej opinii sanepidu, a do tego sanepid w tej chwili nie ma podstaw. Wyjątkiem są szkoły przyszpitalne ‒ tłumaczy Izabela Kozicka-Prus z tamtejszego magistratu.
Zgodnie z rozporządzeniem z 12 sierpnia dyrektor może zawiesić zajęcia na czas oznaczony, jeżeli ze względu na aktualną sytuację epidemiczną może być zagrożone zdrowie uczniów, ale musi się to odbyć „za zgodą organu prowadzącego i po uzyskaniu pozytywnej opinii właściwego państwowego powiatowego inspektora sanitarnego”.
Dlaczego szef MEN Dariusz Piontkowski wiele kluczowych kwestii scedował na dyrektorów szkół i organy prowadzące (gminy), a z drugiej ‒ sanepid systematycznie utrąca jakiekolwiek odstępstwa od nauczania stacjonarnego? Niektórzy samorządowcy zwracają uwagę na ostatnią reformę służb sanitarnych, w wyniku której starostowie stracili resztę władztwa nad powiatową inspekcją sanitarną. Po zmianach stała się w całości podległa władzy centralnej i GIS.
‒ Trudno nie odnieść wrażenia, że w jakiejś mierze sanepid ślepo realizuje zalecenia rządu. A zmuszanie gmin do przyjęcia stacjonarnej nauki w szkołach może wynikać z chęci uniknięcia sytuacji, w której rząd będzie zmuszony wypłacać rodzicom dodatkowe zasiłki opiekuńcze ‒ wskazuje w rozmowie z DGP jeden z włodarzy. Chodzi o zasiłki dla rodziców dzieci do ósmego roku życia w sytuacji, gdy placówka ze względów epidemicznych wchodzi w tryb zdalny czy hybrydowy.
W GIS słyszymy zapewnienia, że nie było odgórnego „nakazu”, by odrzucać wszystkie prośby szkół o odejście od trybu stacjonarnego. Tylko nie ma merytorycznych podstaw do zmiany trybu nauki. I że tak się dzieje na całym świecie.
Wszystkie europejskie kraje zdecydowały, że dzieci rozpoczną edukację tradycyjną. Jednak różnią się w wytycznych. We Włoszech będą mniejsze klasy, we Francji i niektórych regionach Niemiec wprowadzono obowiązek noszenia maseczek. W Hiszpanii młodsi uczniowie będą w szkole, dla starszych dopuszczono model mieszany, łączący naukę stacjonarną ze zdalną. ©℗
Izolacja skrócona do 10 dni
Koniec z kilkutygodniowym czekaniem na zwolnienie z kwarantanny – jedną z pierwszych decyzji Adama Niedzielskiego, nowego ministra zdrowia, było skrócenie jej z 14 do 10 dni. W ślad za nią do konsultacji skierowano projekty nowelizacji rozporządzeń: w sprawie standardu organizacyjnego opieki w izolatoriach, w sprawie chorób zakaźnych powodujących powstanie obowiązku hospitalizacji, izolacji lub izolacji w warunkach domowych oraz obowiązku kwarantanny lub nadzoru epidemiologicznego oraz w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii.
Dostosowują one zalecany czas trwania izolacji do wytycznych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Zgodnie z nimi pacjenci z rozpoznaniem COVID-19 powinni podlegać 10-dniowej izolacji (w przypadku braku objawów) lub minimum 13-dniowej w przypadku wystąpienia objawów, z zastrzeżeniem, że ostatnie trzy dni muszą przebiegać bez gorączki oraz bez objawów ze strony układu oddechowego.
Do tej pory do zakończenia kwarantanny trzeba było uzyskać dwukrotnie negatywne wyniki, dlatego ten proces się przedłużał. Zdarzało się, że pacjenci pozostawali w niej bardzo długo ze względu na konieczność powtarzania badania.
O zmiany zgodne z nowymi wytycznymi WHO apelowało już od jakiegoś czasu środowisko medyczne. Oznaczają one, że o zakończeniu izolacji decydować będzie nie wynik testu, lecz ocena stanu pacjenta dokonana przez lekarzy – z ośrodków zakaźnych lub podstawowej opieki zdrowotnej, gdy choroba przebiega łagodnie.