- Nowy rok szkolny pokaże, jak wielkim problemem jest brak przepisów. Bo te, które zostały wydane, to albo zbiór pobożnych życzeń, jak wytyczne sanitarne, albo przeniesienie regulacji z ministerstwa na poziom szkół - mówi Robert Kamionowski, ekspert ds. prawa oświatowego, radca prawny z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office.
DGP
W kraju jest coraz więcej zakażeń koronawirusem. Dariusz Piontkowski, minister edukacji narodowej, twardo mówi jednak, że uczniowie wracają do stacjonarnej nauki. Rodzice są w tej kwestii podzieleni. Czy opiekun może tak po prostu nie wysłać dziecka do szkoły, bo boi się wirusa?
Niestety, tak po prostu nie może. Wydane właśnie przepisy nie przewidują takiej możliwości. Co więcej, nowe rozporządzenie ministra edukacji narodowej z 12 sierpnia 2020 r. w sprawie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19 wprowadza dość pokrętną konstrukcję prawną. Określa, że ogranicza się w całości lub w części funkcjonowanie tych publicznych i niepublicznych jednostek systemu oświaty, w których wszystkie lub poszczególne zajęcia zostały zawieszone na podstawie obowiązujących przepisów. W praktyce oznacza to, że to nie minister zawiesza (czy raczej ogranicza) funkcjonowanie jednostek oświaty. Decyzje o zawieszeniu będą podejmowali dyrektorzy w porozumieniu z organami prowadzącymi i po uzyskaniu pozytywnej opinii miejscowego powiatowego inspektora sanitarnego. I dopiero w tych zawieszonych szkołach formalnie zaistnieje ograniczenie ich funkcjonowania, a zawieszone zajęcia mają być realizowane z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość. Wtedy oczywiście rodzice nie muszą posyłać dzieci do szkół, ale poza tymi przypadkami uczniowie powinni bezpośrednio uczestniczyć w lekcjach prowadzonych w szkołach.
Jakie konsekwencje grożą rodzicowi, który jednak nie pośle dziecka do szkoły?
Obowiązek szkolny jest zapisany w ustawie – Prawo oświatowe, a za jego niewykonanie grożą surowe kary. Zgodnie z art. 42 ust. 1 tej ustawy niespełnianie obowiązku szkolnego lub obowiązku nauki podlega egzekucji w trybie przepisów o postępowaniu egzekucyjnym w administracji, co w praktyce oznacza nakładanie grzywien na rodziców. Tyle że to długa i niekoniecznie efektywna procedura. Ten sam artykuł prawa oświatowego określa bowiem, że przez niespełnienie obowiązku szkolnego należy rozumieć nieusprawiedliwioną nieobecność w okresie jednego miesiąca na co najmniej 50 proc. dni zajęć w szkole. A przecież rodzice zawsze mogą powoływać się na występujące przeszkody do posyłania dziecka do placówki, np. choroby. Poza tym zasady usprawiedliwiania nieobecności ucznia są określane w szkolnych statutach, a one zwykle nie wymagają przedstawiania zaświadczeń lekarskich o chorobie. W takiej sytuacji jedyną realną groźbą dla ucznia jest ewentualne nieklasyfikowanie go z jednego lub więcej przedmiotów, np. z powodu nieobecności na zajęciach lub braku ocen.
Na jak długo rodzic może zatrzymać dziecko w domu, by nadal miało możliwość uzyskania klasyfikacji? Miesiąc, dwa? Oczywiście zakładamy, że pracuje z nim w domu.
Przepisy ustawy o systemie oświaty wskazują, że uczeń może nie być klasyfikowany z jednego, kilku albo wszystkich zajęć edukacyjnych, jeżeli nie ma podstaw do ustalenia śródrocznej lub rocznej (a w szkole policealnej – semestralnej) oceny klasyfikacyjnej z powodu nieobecności ucznia na tych zajęciach przekraczającej połowę czasu przeznaczonego na te zajęcia odpowiednio w okresie lub semestrze, za który przeprowadzana jest klasyfikacja. Rozporządzenie precyzuje, że słuchacz szkoły policealnej nie jest klasyfikowany, gdy nie uczęszczał na poszczególne obowiązkowe zajęcia edukacyjne przewidziane w danym semestrze w wymiarze co najmniej połowy czasu przeznaczonego na każde z tych zajęć. Oznacza to, że de facto granicą jest uczestniczenie w 50 proc. zajęć edukacyjnych.
Trzeba jednak pamiętać, że naruszenie obowiązku szkolnego następuje przy nieusprawiedliwionej nieobecności na co najmniej 50 proc. zajęć w miesiącu. Pamiętajmy też, że uczeń nieklasyfikowany z powodu usprawiedliwionej nieobecności może zdawać egzamin klasyfikacyjny. Gdy nieobecności są nieusprawiedliwione, wymaga to zgody rady pedagogicznej.
Czy można się odwoływać od decyzji ministra o otwarciu szkoły lub ją kwestionować?
Jak wspomniałem, obecnie to nie minister decyduje o zamknięciu i otwarciu szkoły. Przestało obowiązywać rozporządzenie z marca br. o czasowym ograniczeniu, co oznacza, że od 1 września wszystkie szkoły będą z definicji otwarte. Mogą być zamykane jedynie we wskazanych przypadkach, ale nie decyzją ministra. Oczywiście minister nadal ma ustawowe prawo do ograniczenia działalności jednostek oświaty na terenie całego kraju lub jego części, ale – przynajmniej na razie – nie widać zamiaru skorzystania z niego. Całość decyzji, a także odpowiedzialności, została przerzucona na barki dyrektorów szkół i ich organów prowadzących. Moim zdaniem z naruszeniem zasad ustawowych, ale to całkiem inna historia.
Czy za nieprzestrzeganie wytycznych MEN, Głównego Inspektoratu Sanitarnego i Ministerstwa Zdrowia uczniom może grozić obniżenie oceny z zachowania?
Wytyczne są skierowane do placówek, ich dyrekcji i organów prowadzących. Bezpośrednich i konkretnych zaleceń dla uczniów tam nie ma, ale na ich podstawie szkoła określa swoje zasady bezpieczeństwa i zachowania się, których powinni przestrzegać także uczniowie. Reguły oceniania ich zachowania są regulowane w statutach jako wewnątrzszkolne systemy i zasady. Jeśli statut wprowadza określone reguły i zasady zachowania, uczniowie mogą ponosić konsekwencje ich łamania, także te wyrażone oceną zachowania.
Zasady te mogą się znacznie różnić w poszczególnych szkołach, gdyż obowiązujące powszechnie przepisy nie są aż tak szczegółowe. Zawierają generalne wytyczne mówiące, że ocena klasyfikacyjna zachowania uwzględnia m.in. wywiązywanie się z obowiązków ucznia oraz dbałość o bezpieczeństwo i zdrowie własne oraz innych osób. Te zasady można zastosować także w odniesieniu do uczniów łamiących reguły bezpieczeństwa sanitarnego w szkole.
Ostatnio rozmawiałem z dyrektorem szkoły podstawowej, który powiedział, że rozumie obawy rodziców i usprawiedliwiłby nieobecności takiego dziecka.
No cóż, to zależy od nauczycieli i dyrektora. Jeśli rodzice proszą o usprawiedliwienie, czyli tak naprawdę sami to usprawiedliwienie składają, nauczyciel nie musi prawnie dociekać, jak bardzo jest ono zasadne. Zwykle wpisuje się nieobecność usprawiedliwioną i taka idzie do statystyki ucznia.
A kogo może skarżyć rodzic, którego dziecko zarazi się koronawirusem w szkole?
Teoretycznie czy praktycznie? Bo teoretycznie każdego – od ministra (czyli Skarbu Państwa) po dyrektora i właściciela szkoły. Praktycznie – jest trudniej. Kodeks cywilny zawiera bowiem zasady odpowiedzialności za szkody na osobie wywołane czynem niedozwolonym. Musi wobec tego zaistnieć zbieg kilku okoliczności, czyli czyn, który wywołał uszczerbek na zdrowiu czy śmierć, musi być niedozwolony. Musi to być czyn zawiniony przez sprawcę, choćby z winy nieumyślnej. I wreszcie ma istnieć związek przyczynowo-skutkowy między działaniem sprawcy a szkodą. Jedynie w przypadku pojazdów mechanicznych i przedsiębiorstw „wprawianych w ruch za pomocą sił przyrody” właściciel ponosi odpowiedzialność na zasadzie ryzyka, ale szkoła nie jest przecież takim przedsiębiorstwem. Wykazanie bezpośredniego związku między działaniem organów szkoły a szkodą wywołaną wirusem może być bardzo trudne, choć można sobie to wyobrazić, np. gdyby doszło do przestępstwa narażania na utratę życia i zdrowia i skazania przez sąd karny. Znane były przypadki karania, gdy ktoś będący nosicielem HIV zarażał inne osoby, wiedząc o swojej chorobie. Ale takich przypadków jak COVID-19 jeszcze nie było na sądowych wokandach.
Ale taki rodzic może na przykład powiedzieć, że dyrektor nie wywiązał się z rządowych wytycznych i jest winny…
Pamiętajmy, że wytyczne to nie ustawa, a nawet ich zachowanie nie gwarantuje pełnego bezpieczeństwa. Oczywiście pozycja dyrektora w takim przypadku byłaby znacznie słabsza, niż gdyby zasady bezpieczeństwa były absolutnie zachowywane. Może jednak okazać się, że do zakażenia doszło niezależnie od wszystkich wytycznych.
A teraz odwróćmy sytuację. Jest dyrektor szkoły, który za zgodą organu prowadzącego i po uzyskaniu pozytywnej opinii sanepidu zdecydował się przejść na kształcenie hybrydowe. Czy rodzice niezadowoleni z takiego rozwiązania mogą kwestionować tę decyzję?
Rozumiem, że chodzi panu o to, czy mogą ją kwestionować skutecznie i prawnie, bo wyrażać swoją negatywną opinię mogą zawsze, choćby przez organ przedstawicielski, jakim jest rada rodziców. Niestety nie ma możliwości skutecznego wpłynięcia środkami prawnymi na taką decyzję. Trzeba mieć świadomość, że dyrektorzy odpowiadają za bezpieczeństwo i będą raczej bardziej niż mniej ostrożni w swoich działaniach. To rodzice powinni zrozumieć, bo przecież chodzi o wspólne bezpieczeństwo wszystkich osób w szkole i ich rodzin.
A konstytucyjne prawo do nauki wynikające z art. 70 ustawy zasadniczej?
Jego realizacja należy do sfery regulowanej ustawami. Jeśli ustawodawca i przepisy wykonawcze określają pewne zasady, istnieje domniemanie ich zgodności z konstytucją. Te zasady stanowią, że uczniowie powinni mieć równy dostęp do nauczania, ale inny tryb nauczania, wprowadzony czasowo i wyjątkowo, jakoś się broni. Moje wątpliwości budzi coś innego – że to nie organy właścicielskie (prowadzące, dyrektorzy) mają określać te reguły, podczas gdy powinno to robić państwo.
Minister Piontkowski hybrydową naukę widzi tak, że w klasie jest kamera i ci uczniowie, którzy zostali w domach, przysłuchują się lekcjom. Takie ciągłe siedzenie przed monitorem jest jednak niezdrowe. Nawet przepisy o zdalnym nauczaniu na to nie pozwalają. Poza tym, czy to wciąż są jeszcze lekcje, czy już wykłady?
Nie wiem, skąd u ministra takie pomysły, ten tryb byłby niedopuszczalny. Ale co jeszcze ciekawsze, wydane przepisy nie wspominają o takiej formie jak zajęcia hybrydowe. To pojęcie występujące na slajdach prezentowanych przez MEN, ale nie w konkretnych przepisach. Dlatego nawet nie ma żadnych wskazań, jak wprowadzać formę nauczania hybrydowego. Zgodnie z rozporządzeniem o wszystkim, w tym szczegółach takiego nauczania, ma decydować dyrektor szkoły.
Dyrektorzy zapowiedzieli już, że zdalna nauka będzie tylko dla chorych dzieci, które mają orzeczenie z poradni psychologiczno-pedagogicznej o potrzebie indywidualnego nauczania. Zwykłe zwolnienie od lekarza rodzinnego nie zapewni dziecku tej formy nauki. Argumentują, że nie ma do tego podstawy prawnej. MEN uważa jednak, że szkoła powinna zachować z takim uczniem kontakt. Które stanowisko jest panu bliższe?
Zdalne nauczanie ma być dla wszystkich albo dla nikogo – tak wynika z wydanych w sierpniu rozporządzeń. Czyli w przypadku zawieszenia działalności szkoły, jej części (np. oddziału, klasy) albo poszczególnych zajęć wszyscy uczniowie mają korzystać z nauczania zdalnego. Nie prowadzi sie go, jeżeli w szkole odbywa się normalna nauka. Dla uczniów chorych nie prowadzi się nauczania zdalnego w rozumieniu, jakie wprowadzono w stanie epidemii, lecz raczej indywidualne.
Co pan radzi starszym nauczycielom i tym z chorobami współistniejącymi?
Trudna sprawa. Z jednej strony powinni przemyśleć, czy nie narażają swojego zdrowia i być może skorzystać z uprawnień emerytalnych, urlopu dla poratowania zdrowia czy innych uprawnień, ale z drugiej strony to na starszych nauczycielach opiera się w ogromnym stopniu cały system i gdyby ich zabrakło, byłaby prawdziwa katastrofa.
Czy dyrektorzy mogą od takich nauczycieli żądać oświadczeń, że mają świadomość zagrożenia?
Podstaw prawnych do tego nie ma. Nie można żądać od pracowników więcej, niż dopuszczają przepisy. Nie mogą też żądać oświadczeń dotyczących ich stanu zdrowia czy chorób, bo to dane chronione, a ustawowo regulowane są jedynie badania wstępne i okresowe oraz zaświadczenia o zdolności do pracy w określonych przypadkach.
W niektórych przypadkach, zwłaszcza w sferach żółtej i czerwonej, uczniowie mogą być poproszeni o noszenie maseczek na lekcji. Czy dyrektor lub rada rodziców mogą domagać się od rodziców zakupu maseczek i płynów dezynfekcyjnych?
Wytyczne sanitarne nie wprowadzają obowiązku noszenia maseczek. Takie zalecenie może jednak wprowadzić szkoła. Wtedy zapewnienie maseczek jest po stronie uczniów i rodziców. Natomiast płyny powinna zapewnić szkoła.
Jakie pan jeszcze dostrzega problemy związane z rozpoczęciem roku szkolnego?
Problemem jest brak przepisów, bo te, które zostały wydane, to albo zbiór pobożnych życzeń, jak wytyczne sanitarne, albo przeniesienie regulacji z ministerstwa na poziom szkół. No i zapewne będą ogromne problemy praktyczne, chociażby z dodzwonieniem się do sanepidu i uzyskaniem zgody inspektora sanitarnego na zawieszenie działalności szkoły. Już teraz dochodzą słuchy, że sanepid nie widzi potrzeby przejścia na nauczanie hybrydowe, bo przecież warunki epidemiologiczne tego nie uzasadniają. Tyle że szkoły jeszcze nie rozpoczęły działalności, więc ognisk zakażeń w nich rzeczywiście nie ma. Niestety, zapewne jeszcze nie ma… ©℗
Nie wolno żądać od nauczycieli oświadczeń dotyczących ich stanu zdrowia ani chorób, bo to dane chronione