Po 24 maja może zabraknąć miejsc dla przedszkolaków. Dyrektorzy, a nawet Skarb Państwa muszą liczyć się z pozwami o odszkodowania za taki stan rzeczy.
Choć rząd zezwolił na otwarcie przedszkoli od 6 maja, zdecydowała się na to tylko część samorządów. Z ostatnich danych resortu edukacji narodowej wynika, że na ok. 10 tys. samodzielnych placówek przedszkolnych otworzono ponad 2 tys. Łącznie z zerówkami w szkołach to ok. 22 tys. miejsc dla dzieci.
Dariusz Piontkowski, szef MEN, na wczorajszej konferencji poinformował, że z możliwości powrotu do przedszkoli skorzystało kilkadziesiąt tysięcy maluchów. Z każdym dniem jednak liczba ta będzie wzrastać – wraz z otwieraniem się kolejnych placówek. Zdaniem ekspertów wkrótce może się okazać, że dla części dzieci zabraknie miejsca w macierzystych przedszkolach – a to na skutek wytycznych głównego inspektora sanitarnego, które mają stosować podmioty wznawiające działalność.

Decyduje GIS, a nie MEN

GIS określił m.in. limit dzieci w oddziale, a także powierzchnię, jaka powinna przysługiwać każdemu przedszkolakowi. Niezależnie od tego pojawiły się też wytyczne MEN i resortu zdrowia, w których wskazano, że w pierwszej kolejności do przedszkoli powinny być przyjmowane dzieci pracowników medycznych, służb mundurowych, a także osób zatrudnionych w handlu. Dodatkowo na możliwość przyjęcia dziecka do przedszkola mogłyby liczyć rodziny, w których oboje rodzice pracują i muszą wyjść z domu. Większe szanse na miejsce mają mieć też rodziny wielodzietne.
– Przy tych warunkach najlepiej, aby matka była lekarzem z rodziny wielodzietnej, a małżonek osobą niepełnosprawną – oburza się matka przedszkolaka z Mazowsza. I zastanawia się, czy tak restrykcyjne kryteria pierwszeństwa mogą być wprowadzane w trakcie roku szkolnego.
Zdaniem prawników nie mają one umocowania w prawie. – Tak naprawdę tylko wytyczne GIS są wiążące dla przedszkoli, a one nie przewidują żadnych kryteriów przyjmowania dzieci do tych placówek, w których liczba miejsc jest mniejsza niż przed pandemią – mówi Robert Kamionowski, radca prawny z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office. I zwraca uwagę, że dyrektor może wprowadzić całkiem inne zasady przyjęcia. – Oczywiście w wielu przypadkach będzie to się działo w porozumieniu z organem prowadzącym. W praktyce o przyjęciu dzieci do 12-osobowych grup może zdecydować nawet kolejność zgłoszeń – dodaje.
Prawnicy potwierdzają, że na podstawie specustawy z 2 marca br. (o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, innych chorób zakaźnych oraz wywołanych nimi sytuacji kryzysowych, Dz.U. poz. 374 ze zm.) minister edukacji ma możliwość zawieszania stosowania prawa oświatowego, a także przepisów o finansowaniu zadań oświatowych, ale nie może wpływać na normy sanitarne ani na zasady i kryteria przyjmowania dzieci do przedszkola. Takie uprawnienia nie są kompetencjami MEN.

Wędrówka po przedszkolach

Ponieważ zgodnie z wymogami sanitarnymi maksymalna liczebność oddziałów zostanie zmniejszona, wiele dzieci może nie dostać się do macierzystego przedszkola. Resort edukacji ma jednak receptę na takie sytuacje. – Wtedy organ prowadzący, czyli wójt, burmistrz lub prezydent miasta powinien wskazać inne przedszkole, w którym będzie takie miejsce – mówi Anna Ostrowska, rzecznik MEN.
Według ekspertów stanowisko MEN jest tylko propozycją, a nie prawem. I to mało realistyczną, ponieważ z problemem braku miejsc będzie prawdopodobnie borykać się większość placówek.
– Nie ma podstawy prawnej do tego, aby segregować dzieci, jeśli chodzi o prawo do miejsca w przedszkolu. A organ prowadzący nie ma uprawnień do tego, aby szukać dla dziecka miejsca w innej placówce – mówi Beata Patoleta, adwokat i ekspert ds. prawa oświatowego.
Dariusz Piontkowski zapowiedział, że w ciągu kilku dni dowiemy się, jak będzie wyglądał ewentualny powrót uczniów do szkoły. Przyznał jednak, że dla uczniów klas I−III wyobraża sobie zachowanie takiego samego reżimu, jaki obowiązuje obecnie w przedszkolach, czyli oddziały liczące do 12 uczniów.
– Wtedy chyba trzeba będzie prowadzić tylko zajęcia opiekuńcze, bo wiele placówek nie ma tylu nauczycieli z przygotowaniem do wychowania wczesnoszkolnego – mówi Jacek Rudnik, wicedyrektor szkoły podstawowej nr 11 w Puławach.

Łagodzenie obostrzeń

Zdaniem Beaty Patolety poważny problem z miejscami rozpocznie się z chwilą, kiedy rząd zdecyduje, że nie będzie już płacił zasiłku opiekuńczego, bo placówki edukacyjne zostaną udostępnione (na razie są zamknięte do 24 maja, a posyłanie dzieci do przedszkoli nie jest obowiązkowe ani nawet zalecane, nawet gdy placówka jest czynna). Wtedy do przedszkoli ruszą szturmem rodzice, którzy będą musieli wrócić do pracy.
– Jeśli się okaże, że nie ma miejsca dla kolejnych dzieci, rodzicowi pozostanie tylko odwołanie się do organu prowadzącego, który może co najwyżej zwiększyć limit liczebności grupy o dwie osoby. Nie ma jednak możliwości – która istnieje przy rekrutacji do przedszkoli – odwołania do sądu administracyjnego. A to oznacza, że jeśli wójt np. stwierdzi, iż nie ma wolnych miejsc, to rodzic nie będzie miał co zrobić z dzieckiem, nawet jeśli jest ono objęte rocznym obowiązkiem wychowania przedszkolnego – mówi Robert Kamionowski.
Jego zdaniem można pokusić się o złożenie pozwu w sądzie cywilnym o nakazanie przyjęcia dziecka na zajęcia. Tu niestety czas gra na niekorzyść opiekunów.
Dyrektorzy przedszkoli – zarówno samorządowych, jak i prywatnych – obawiają się pozwów z powodu braku miejsc. – Rodzic może wynająć np. opiekunkę, a następnie wystąpić z roszczeniem przeciwko placówce, a także Skarbowi Państwa o pokrycie tej kwoty – przekonuje Beata Patoleta.
Resort edukacji, a także Ministerstwo Zdrowia wraz z GIS będą jednak starały się na bieżąco reagować, jeśli w przedszkolach nie będzie wystarczającej liczby miejsc. Obostrzenia mogą być wówczas nieco złagodzone.
DGP