Twitter, Netflix, LoL, spanie. Taki plan na najbliższych 14 dni przedstawił jeden z młodych internautów. Rząd w środę zdecydował o zamknięciu na dwa tygodnie szkół. Od rodziców i nauczycieli będzie zależało, czy uczniowie spędzą ten czas wpatrzeni w ekrany pecetów i smartfonów.
Na środową konferencję premiera Mateusza Morawieckiego uczniowie czekali z zaciśniętymi kciukami, bo już od kilku dni mówiło się o tym, że placówki mogą zostać zamknięte. Kiedy szef rządu ogłosił, że lekcji do 25 marca nie będzie, w młodzieżowych zakątkach mediów społecznościowych wybuchła radość. Jedni publikowali filmy z nagraniami wybuchów ekscytacji, kolejni zmieniali zdjęcia profilowe na twarz premiera, a jeszcze inni publikowali plany na następne dni. Tweet, wspomniany na początku tekstu, tylko w ciągu kilku godzin dorobił się tysiąca podań.
Nadciągająca epidemia koronawirusa to kolejna po strajku nauczycieli dezorganizacja roku szkolnego w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Warto pomyśleć, jak sensownie zagospodarować czas uczniów w takich przypadkach. Na razie nie robią tego ani rodzice, ani ministerstwo, ani szkoły. Zapowiada się więc, że rekordy popularności nad Wisłą będą święcić TikTok, patostreamerzy i platformy serialowe.
Czeka mnie praca z dzieckiem na kolanach. Po co to wszystko? – zastanawiał się w środę znajomy rodzic. Choć podobne pytania zadają sobie wszyscy, którzy zmuszeni są teraz zorganizować opiekę dzieciom, nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Badania nie dają jasnego przekazu, czy zamknięcie szkół pomoże ograniczyć rozprzestrzenianie się koronawirusa, dają jednak poszlaki, że to prawdopodobne.
Podobne środki podejmowano choćby w USA w czasie epidemii hiszpanki w drugiej dekadzie XX w. Według danych analizowanych przez amerykańskich naukowców prewencyjne zamknięcie szkół na 143 dni ocaliło mieszkańców Saint Louis. Zgonów spowodowanych grypą było tam trzy razy mniej niż w Pittsburghu, gdzie lekcje zawieszono tydzień po osiągnięciu szczytu zachorowań, w dodatku jedynie na 53 dni.
Ken Eames z London School of Hygiene and Tropical Medicine sięgnął po nowsze przypadki. Przeanalizował rozwój epidemii grypy H1N1 w 2009 r., dochodząc do wniosku, że dynamika rozprzestrzeniania się wirusa jest skorelowana z terminarzem roku szkolnego – jak wynika z analiz jego zespołu, w czasie wolnym od zajęć dzieci mają o 40 proc. mniej kontaktów społecznych. Są jednak warunki. Ricardo Basurto Dávila na łamach „Influenza and Other Respiratory Viruses” zwrócił uwagę na badania przeprowadzone w Argentynie podczas epidemii grypy wywołanej wirusem H1N1. Choć szkoły zamknięto, to młodzi nie mieli zakazu kontaktów społecznych – uczniowie z 67 proc. przebadanych przez rząd gospodarstw domowych deklarowali, że w czasie zamknięcia szkół wychodzili na miasto, a 45 proc. – wiele razy. Najczęściej odwiedzali supermarkety i spotykali się z przyjaciółmi w zamkniętych pomieszczeniach.
Nic dziwnego, że razem z ogłoszeniem o zamknięciu szkół, teatrów i muzeów minister zdrowia Łukasz Szumowski przypominał: – To nie jest czas ferii, to nie jest czas wolny. To czas kwarantanny, który powinniśmy spędzić w domu, w izolacji, starając się nie zakazić i nie zakażać innych.
Pytanie jednak, co z tym czasem zrobić.
W roku szkolnym 2018–2019 we wszystkich typach szkół kształciło się 4,9 mln uczniów. To 12,8 proc. ludności Polski. Jeśli doliczyć do tego półtora razy tyle rodziców, obwieszczone właśnie zamknięcie szkół dotyka co trzeciego mieszkańca kraju. A to oczywiście nie koniec, bo do zamkniętych placówek nie przyjdzie jeszcze 1,3 mln przedszkolaków i 1,2 mln dzieci w żłobkach. Z tymi ostatnimi sprawa jest w miarę prosta – kluczowe jest tu zapewnienie opieki (choć w indywidualnych przypadkach będzie oczywiście wymagało wiele „gimnastyki”).
Jeśli chodzi o uczniów, rzecz mocno się jednak komplikuje. Nie dość, że rodzice nie mogą na nich wziąć zasiłku (przysługuje tylko na dziecko do 8. roku życia, choć ma się to zmienić po nowelizacji specustawy) – czyli o opiekę trudniej – to jeszcze wypadałoby zadbać o jakieś zajęcia edukacyjne. W końcu egzamin ósmoklasisty i matura za pasem. A dla pozostałych uczniów koniec semestru, który zbliża się niebezpiecznie szybko. Zwłaszcza jeśli posłuchać nieustannych narzekań na gonitwę z materiałem po reformie edukacji.
Dla rodziców taka sytuacja to nie pierwszyzna. W ubiegłym roku stanęli przed takim samym problemem – w czasie strajku nauczycieli nie działały szkoły i przedszkola. O ile przez pierwszych kilka dni w kraju panowała dość sielankowa atmosfera dodatkowych wakacji, im dłużej trwał protest, tym robiło się trudniej. Kończące się zasiłki, urlopy, możliwości rodziny sprawiły, że rodzice zaczęli domagać się rozwiązania sytuacji. Okazało się, że szkoła w pierwszej kolejności zapewnia darmową z punktu widzenia rodzica opiekę nad dziećmi. Kiedy tego brakuje, firmy zaczynają się dławić. A nauka? Schodzi na drugi plan. Z codziennego, operacyjnego punktu widzenia nie tak istotny.
Nauczyciele wrócili do tablic po 19 dniach strajku. Ile potrwa kwarantanna związana z koronawirusem? Na razie została ogłoszona na 14 dni. Nie wiadomo jednak, co stanie się później. Oznacza to, że uczniowie, którzy zwykle w szkole spędzają ok. 170–180 dni rocznie, znów będą w niej nie więcej niż 150.
Nie będą mieli zbyt wielu innych opcji – jednocześnie ze szkołami zamknięto też instytucje kultury, baseny, odwołano zawody sportowe. Nawet harcerze wydali komunikat, że w czasie epidemii rezygnują ze zbiórek. O ile więc w czasie strajku szkolnego uczniowie mieli dostęp do szerokiej oferty zajęć wypełniających czas, tym razem wszystko spoczywa na barkach rodziców. Z dużym prawdopodobieństwem można więc przypuszczać, że jeśli dzieciom nie zapewnimy odpowiedniej opieki (co oznacza nie tylko pilnowanie w mieszkaniu, ale również organizowanie czasu), one same zapchają sobie dni najłatwiej dostępnymi sposobami – czyli głównie rozrywką ekranową.
To oznacza, że będą siedziały ze smartfonem w ręku, głównie googlując, siedząc na Facebooku, YouTubie, Instagramie, Snapchacie i TikToku. Niektórzy non stop, także w nocy. Przesada? Autorzy raportu „Młodzi cyfrowi” przekonują, że co dziesiąty nastolatek w wieku 12–19 lat jest online nieustannie. Co trzeci uważa, że jest uzależniony od mediów społecznościowych (nic dziwnego, skoro przeciętne dziecko ma konta w trzech–czterech takich serwisach). Co czwarty czuje się przeciążony nadmiarem informacji.
Wszystkie badania pokazują, że przedłużająca się laba fatalnie wpływa na uczniowski stan wiedzy. Im dłuższa przerwa, tym mniej dzieciom zostaje w głowach. Najbardziej cierpią na tym matematyka i umiejętność konstruowania wypowiedzi pisemnych.
Co bardziej przejęci losem dzieci nauczyciele szykują więc dla nich zadania. – Plotki o zamknięciu placówek krążyły od jakiegoś czasu. Ja czułam, że coś będzie się działo, więc już w środę dałam wszystkim klasom lekturę i kartę pracy do niej, a także wypracowanie. Dyrektor zwołał na czwartek zebranie, będziemy dyskutować, jak przekazywać dzieciom materiał – mówi polonistka z warszawskiego Wilanowa.
Sposobów jest wiele – niemal każda placówka korzysta już z elektronicznego dziennika, więc informację o wymaganiach można przekazać tym kanałem, a o rozwiązania poprosić na e-mail lub zebrać je już po ponownym otwarciu szkół. Wydawnictwa od dawna udostępniają do podręczników e-platformy, gdzie uczniowie mogą wykonywać zadania, a nauczyciele sprawdzać je w domowym zaciszu. Ministerstwo Edukacji przypomina natomiast o platformie E-podręczniki, gdzie także znajduje się baza wiedzy.
To wszystko jednak jest dobre pod kilkoma warunkami. Po pierwsze, że nauczycielom będzie chciało się wykorzystać te narzędzia. Nie jest to oczywiste, bo wielu z nich jest niechętnych cyfrowym metodom pracy, nie wykorzystuje ich także w codziennej praktyce. Część z tych, którzy byliby chętni, nie ma motywacji do wprowadzania nowości. To też kwestia gratyfikacji finansowych. Nauczyciele to jedni z najgorzej opłacanych pracowników (i to mimo wprowadzanych podwyżek).
Po drugie, z dzieckiem ktoś musi nad materiałem pracować. Badania pokazują, że jeśli robi to rodzic z wysokim kapitałem kulturowym, dziecku brak szkoły może wyjść na dobre. Gorzej jednak w środowiskach zaniedbanych. Eksperci od lat alarmują, że w nich efekt długich wakacji jest najbardziej dewastujący. Co szkole uda się wypracować, to od przedłużającej si wyparuje. Trudno wyobrazić sobie skalę problemu, jeśli epidemia będzie się rozwijać i dzieci nie wrócą do szkół z końcem marca. Dla nich potrzeba zupełnie nowych rozwiązań.
To już być może frazes, ale warto przypomnieć, że w Chinach słowo „kryzys” znaczy zarówno „zagrożenie”, jak i „szansa”. Może warto więc importować stamtąd nie tylko wirusa, ale też takie spojrzenie na problemy. Kiedy jedni skupiają się na opanowaniu epidemii, inni mogliby w zaciszu gabinetu pomyśleć o tym, jakie zmiany powinny czekać nasz system edukacji.
Zagraniczne przykłady rozwiązań można mnożyć. We Francji rok szkolny zorganizowany jest tak, by przerw było więcej, ale są one krótsze. Młodzi Francuzi mają więc pauzę jesienną (połowa października do początku listopada), świąteczną (podobnie jak w Polsce – od około 20 grudnia do 6 stycznia), następnie na przełomie lutego i marca dwa tygodnie ferii zimowych, później dwa tygodnie w kwietniu lub maju i miesięczne wakacje w lipcu. Takie rozwiązanie mogłoby ograniczyć negatywny efekt długiej wakacyjnej laby.
Warto też przemyśleć scenariusze kryzysowe. Na przykład z powodu koronawirusa w Japonii i Chinach nauczyciele nagrywają wykłady online. Dzięki temu uczniowie mogą być na bieżąco z materiałem. Co więcej, mogą odsłuchiwać lekcje po wielekroć, do skutku. W Indonezji w czasie epidemii H1N1 programy edukacyjne nadawano przez radio. Jakaż to szansa dla Telewizji Polskiej wzbogaconej właśnie o 2 mld zł.
Można też wziąć przykład z Khan Academy – bezpłatnej platformy z kursami online. Budowa takiego systemu w ramach publicznej edukacji mogłaby przynieść wiele profitów uczniom (już dziś wydawnictwa oferują swoje platformy do e-learningu, są jednak powiązane z konkretnymi podręcznikami) i odpowiedzieć nie tylko na sytuacje kryzysowe, ale też na potrzeby uczniów, którzy nie mają możliwości korzystania z zajęć szkolnych (dzieci emigrantów, niepełnosprawne). Michael Trucano, analityk z Banku Światowego, już sześć lat temu przewidywał na blogu, że epidemie będą sprzyjały rozwojowi wielkich platform edukacyjnych. Wróżba zaczyna się spełniać.
Warto jej posłuchać, bo bez takich pomysłów zagrożenia związane np. z rozwojem epidemii będą zamieniały się – tak jak dziś mają nadzieję uczniowie – w ferie. A na to nas po prostu nie stać.
Nadciągająca epidemia koronawirusa to kolejna po strajku nauczycieli dezorganizacja roku szkolnego w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Warto pomyśleć, jak sensownie zagospodarować czas uczniów w takich przypadkach. Na razie nie robią tego ani rodzice, ani ministerstwo, ani szkoły. Zapowiada się więc, że rekordy popularności nad Wisłą będą święcić TikTok, patostreamerzy i platformy serialowe