Prawie 31 tysięcy – tyle pozycji liczy nowy wykaz czasopism i recenzowanych materiałów z konferencji międzynarodowych, który właśnie opublikował resort nauki.
To drugi kluczowy wykaz – obok listy wydawnictw – na którym opiera się nowy system oceny jakości działalności naukowej, wprowadzony przez reformę Gowina. Za wyższą oceną szkoły idą większe pieniądze. O tym, jak jest ważny, niech świadczy to, iż w pierwszych minutach po publikacji listy padł serwer resortu z powodu zbyt dużej liczby wejść na stronę. Pomimo że prace nad wykazem trwały kilka miesięcy, środowisko akademickie ma sporo uwag odnośnie do finalnego rezultatu. Zgłaszają je m.in. prawnicy.
– Z perspektywy nauk prawnych i administracyjnych kształt nowej listy czasopism punktowanych jest sporym zaskoczeniem. Po pierwsze dlatego, że zaburzono relacje między czasopismami krajowymi a zagranicznymi. Mamy zalew nic nieznaczących i słabo punktowanych czasopism afrykańskich, południowoeuropejskich i azjatyckich, brakuje zaś wielu krajowych, uznanych i znaczących dla nauki polskiej – mówi dr hab. Robert Suwaj z Wydziału Administracji i Nauk Społecznych Politechniki Warszawskiej.
W podobnym tonie wypowiada się także prof. Piotr Stec, dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Opolskiego.
– Lista budzi sporo kontrowersji. Niektóre czasopisma dostały przykładowo dodatkowe punkty, choć nie należą do najlepszych. Czasopisma zagraniczne też są w większości nisko punktowane. Wiele z nich ma tyle punktów, co studenckie zeszyty naukowe – mówi profesor.
Zwraca też uwagę, że progi punktowe są takie, że nie opłaca się publikować za granicą.
Zgodnie z ustawą Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (Dz.U. z 2018 r. poz. 1668 ze zm.) każdy pracownik naukowy musi przedstawić do oceny swoje osiągnięcia. Badacze będą mogli wskazać do ewaluacji maksymalnie cztery publikacje w ciągu czterech lat. Resort podkreśla, że ma to ukrócić niekorzystne zjawisko punktozy, które trawi polską naukę. Naukowcy są jednak innego zdania.
– Resort nie likwiduje punktozy. Wszyscy teraz walczą o punkty, tyle że inaczej liczone. A uczelnie wydające wysoko punktowane czasopisma mają większe szanse na dobrą kategorię. System zachęca je do tego, z czym mieliśmy zerwać – publikowania przede wszystkim tekstów swoich pracowników – wskazuje prof. Piotr Stec.
Zwraca też uwagę, że w takim wypadku jest też duża pokusa ręcznego sterowania rynkiem i sztucznego windowania wyników.
– Uczelnia, która wydaje wysoko punktowany periodyk, może zdecydować o odłożeniu w czasie publikacji artykułów konkurentów. Od kategorii badawczej zależy istnienie uniwersytetu, więc jest duża pokusa, żeby konkurentów, kolokwialnie mówiąc, wsadzić do zamrażarki. Wierzę jednak w rzetelność i zdrowy rozsądek redakcji, które jej nie ulegną – mówi prof. Stec.
Podobne obawy ma Robert Suwaj.
– Jeżeli zaś chodzi o polskie czasopisma wydawane przez jednostki naukowe, to ewidentnie dokonano wyboru kilku ośrodków, które są traktowane priorytetowo względem pozostałych. To znaczy, że publikacje w wydawanych przez nie periodykach są punktowane wyżej (po 40 pkt) niż w innych uczelnianych czasopismach (20 pkt lub wcale). Tym samym minister dokonał już poniekąd parametryzacji (oceny) poszczególnych jednostek naukowych. Bowiem uczelnia, która ma wysoko punktowane czasopismo, będzie mogła publikować prace swoich pracowników, a nie konkurencji. I już w ocenie końcowej wypadnie lepiej niż uczelnie, które takich czasopism nie mają – zaznacza naukowiec.
Prognozuje, że resort będzie wskazywać, iż można publikować w periodykach zagranicznych, jednak – jak wskazuje – wyrobienie sobie rozpoznawalności naukowej w przestrzeni międzynarodowej, szczególnie z zakresu prawa, jest procesem długotrwałym.
Zwraca jeszcze uwagę na jeden mankament.
– Ta lista działa z mocą wsteczną od 1 stycznia br. Sam opublikowałem artykuł w czasopiśmie, które nie zostało uwzględnione w ministerialnym wykazie. Ta publikacja nie będzie więc punktowana, o czym przed rokiem nikt nie wiedział. Są to standardy trudne do zaakceptowania – mówi Robert Suwaj.