Wszystko wskazuje na to, że pracownicy samorządowi zatrudnieni w placówkach oświatowych, m.in. na stanowiskach woźnych czy sekretarek, zostaną w tym roku pominięci przy nauczycielskich podwyżkach
Forum Związków Zawodowych i Związek Nauczycielstwa Polskiego twierdzą, że strajk nie dotyczy tylko nauczycieli, ale też pracowników administracyjnych i obsługi. Żądanie 1000 zł podwyżki z wyrównaniem od stycznia, a później 30 proc. wzrostu uposażeń zasadniczych ma dotyczyć wszystkich pracowników oświaty, a nie tylko uczących. Problem jednak w tym, że podczas rozmów w Radzie Dialogu Społecznego skupiono się na nauczycielach, a pozostałych sobie odpuszczono.
Obsługa nie strajkuje
Dyrektorzy szkół i przedszkoli przyznają, że jeśli nawet pracownicy obsługi i administracji przystępowali do protestu, to najwyżej na dzień lub dwa. Wielu z nich ma pensję na poziomie płacy minimalnej (2250 zł brutto) i każdy dzień bez wynagrodzenia jest dużą stratą finansową.
– Ich udział w strajku jest znikomy. Przewodnią siłą są nauczyciele. Woźny, sprzątaczka czy sekretarka zdają sobie sprawę, że nikt im nic nie wywalczy i pracują na dotychczasowych zasadach – mówi Marek Pleśniar, dyrektor Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.
– O ile na wzrost pensji nauczycieli realny wpływ ma rząd, o tyle w przypadku pracowników samorządowych większe pole manewru mają lokalni włodarze. Jeśli zostałby spełniony pierwotny postulat 1000 zł podwyżki, to dla szkolnego woźnego pensja wzrosłaby niemal o 50 proc. – dodaje.
O tym, że żaden związek zawodowy nie wywalczył nic dla pracowników obsługi i administracji szkół, świadczy choćby porozumienie rządu zawarte z oświatową Solidarnością. – Błędem było, że podczas rozmów w Radzie Dialogu Społecznego skupiono się głównie na nauczycielach. Rozmowy o pozostałych pracownikach oświaty odłożono w czasie. Przez takie rozwiązanie administracja od nas się odwróciła – mówi Andrzej Antolak, członek Rady Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” Regionu Środkowo-Wschodniego.
– U nas w Bydgoszczy w przedszkolach i podstawówkach także ludzie z obsługi protestują, choć nie wszyscy poprzez strajk, ale np. zwolnienia lekarskie, które nie pozbawiają ich wynagrodzenia – zapewnia Sławomir Wittkowicz, przewodniczący branży nauki i oświaty Forum Związków Zawodowych. – Pewnie można było się mocniej o nich upomnieć – dodaje.
Zmienić rozporządzenie
Związkowcy twierdzą, że rząd mógłby zmienić rozporządzenie Rady Ministrów z 15 maja 2018 r. w sprawie wynagradzania pracowników samorządowych (Dz.U. poz. 936). To tam można podwyższyć minimalne kwoty wynagrodzeń, które są obecnie i tak na poziomie poniżej płacy minimalnej. Taka zmiana wiąże się jednak z pewnym problemem.
– Nie można byłoby np. podwyższyć o 500 czy 1000 zł minimalnego wynagrodzenia dla sekretarki, a pominąć przy tym np. urzędników na innych stanowiskach. Zaraz by się okazało, że pracownik obsługi zarabia więcej od urzędnika, który jest merytoryczny – zauważa prof. Stefan Płażek z Katedry Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
– Trzeba też mieć na względzie, że po zwiększeniu płacy szkolnej sekretarki w rozporządzeniu, automatycznie ten wzrost jest odczuwalny np. w urzędzie gminy i innych instytucjach, w których takie etaty występują – przekonuje Płażek.
Sławomir Wittkowicz wyjaśnia, że zamierzeniem związków było, by pieniądze szerokim strumieniem płynęły do całej budżetówki. I dodaje, że pieniądze na podwyżki dla pracowników samorządowych zatrudnionych w szkołach i przedszkolach powinny się znaleźć w subwencji oświatowej. Anna Zalewska, szefowa MEN, odpowiada jednak, że, jak sama nazwa wskazuje, pracownicy samorządowi powinni być opłacani przez samorządy.
Rynek pracy, a nie pieniądze
Samorządy mogą same zdecydować o zwiększeniu minimalnych stawek wynagrodzeń dla pracowników obsługi i administracji w szkołach i przedszkolach nawet o 1000 zł bez rządowej decyzji o zmianie rozporządzenia, ale się do tego nie kwapią.
– Żądania Sławomira Broniarza są populistyczne. Niech lepiej skupi się na propozycji podwyżek dla nauczycieli – mówi Marek Olszewski, starosta toruński, przewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP.
– Przecież woźny, sekretarka czy sprzątaczka są zatrudniani w szkole na zasadach rynkowych. Jeśli nie ma chętnych, samorząd podwyższa wynagrodzenie i zamieszcza kolejne ogłoszenie o pracę. Płaca tych osób jest uzależniona od wielu czynników, bo przecież np. na jedną sprzątaczkę może przypadać 500 m powierzchni do sprzątania, a w innej placówce na taką powierzchnię mogą być zatrudnione trzy – przekonuje Olszewski.
Samorządowcy przyznają też, że chętnie podwyższą pensje pracownikom obsługi i administracji, ale rząd powinien się do tego dołożyć.
– Wystarczy ponad 230 tys. osób zatrudnionych na takich stanowiskach pomnożyć przez proponowaną podwyżkę i o tyle zwiększyć subwencję oświatową. Z pewnością wtedy samorządy znajdą pieniądze na wzrost płac dla tych osób. Bez tego ten postulat związkowy jest nie do spełnienia – mówi Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.
– Na razie wszystko odbywa się na zasadzie wyszarpywania, część pracowników tam, gdzie np. działa związek, ma możliwość przekonania samorządowców do zwiększenia pensji, ale raczej nie o 1000 zł – dodaje.

Pracownicy samorządowi zatrudnieni na płacy minimalnej mogą odczuć realny wzrost płac, ale nie o tysiąc, a kilkaset złotych, dopiero w przyszłym roku. Rząd w najbliższym czasie ma skierować na posiedzenie Rady Ministrów projekt nowelizacji ustawy o płacy minimalnej, która zakłada uwolnienie dodatku stażowego – maksymalnie może on wynieść 20 proc. i o tyle wzrosłyby ich pensje.