Rodzice nie wiedzą, jakie spustoszenie w psychice dziecka robią kary, jakie wzbudzają w nim poczucie winy. W ten sposób dzieci uczą się tego, że przemoc, niekoniecznie fizyczna, daje efekt. Zaczynają kłamać i oszukiwać, żeby uniknąć kolejnej nagany - mówi Bożena Będzińska-Wosik w rozmowie z Magdaleną Rigamonti.
Magazyn 19.04.2019 / Dziennik Gazeta Prawna



Strajkujecie?

Tak.

A dzieci z pani szkoły?

Są w domach, na podwórku, u babci na wsi…

Ile ich jest?

Prawie 600.

Chcecie więcej kasy?

Przecież nie tylko o kasę chodzi. O szkołę chodzi. O to, żeby nie była taka, jaka jest, żeby się odrodziła. Tak, polska szkoła potrzebuje odrodzenia, potrzebuje odbudowy.

Przecież to zależy od was: od nauczycieli, od dyrekcji, od pani.

W szkole najważniejsze są relacje. To fundament edukacji. Bez relacji nie ma edukacji. I ja swoją szkołę zmieniam. Od ponad 30 lat wraz z pedagogami tworzymy dzieciom przestrzeń do uczenia się. Chcemy, aby miały poczucie bezpieczeństwa i uczyły się w atmosferze wzajemnego szacunku i życzliwości. Wiemy, że kiedy grupa się lubi, akceptuje, to ma siłę góry przenosić. Wtedy uczenie się uskrzydla. Wspólne projekty, poszukiwania, analizy i wnioski przynoszą wiele satysfakcji, dają motywację do dalszej edukacji.

Jest podstawa programowa.

Dzieci nie będą mieć satysfakcji w życiu dorosłym z tego, że opanowały treści podstawy programowej. Nauczyciele powinni poświęcić im czas na rozmowę, na dyskusję. Podstawa programowa nie jest bogiem. Niech wstanie nauczyciel i z ręką na sercu powie, że zrealizował ją w całości. I jeszcze nauczył tego, co w niej jest. To niemożliwe. Każde dziecko ma swoje predyspozycje i zainteresowania, swój ogromny potencjał. Są takie, które uwielbiają matmę, i takie, które jej nie lubią, a np. historia jest ich życiem. Szkoła powinna skupiać się na mocnych stronach ucznia, rozwijać jego pasje. Zresztą, najpierw trzeba nawiązać relację z dzieckiem, zdobyć jego uznanie, szacunek, a dopiero później uczyć. Oczywiście, trudno o to, kiedy w szkole jest 600 dzieci, ale warto próbować. Często też problem nie leży w nich, tylko w nauczycielach. Zawsze mówię pedagogom, cytując panią Marzenę Żylińską (specjalistkę od metodyki nauczania i neuropedagogiki – red.): wyobraźcie sobie, że 1 września mówicie dzieciom, że na ten rok mają za zadanie urosnąć 4 cm. Przecież to jest nierealne. A my każemy się dzieciom uczyć tego samego, w tym samym czasie i wszystkich oceniamy jednakowo.

To co w takim razie jest najmniej istotne w szkole?

Proszę nauczycieli: napiszcie, co jest najważniejszym zadaniem szkoły. Piszą o wychowaniu, uczeniu, rozwijaniu pasji. I nikt o ocenianiu. A ocenianie to jest niestety podstawa naszej edukacji. Na tym oparty jest cały system. Przecież jako dorośli nie lubimy być oceniani. Dzieci też tego nie lubią. Czemu ma więc ono służyć? Czy ja, jako nauczycielka, chcę dziecko ocenić, czy raczej sprawić, żeby się nauczyło i potrafiło. Wszędobylskie oceny, wyrażone stopniem, słoneczkiem, uśmiechem. Testy, setki kartkówek, klasówek, sprawdzianów. Ocena powinna odzwierciedlać poziom wiedzy i umiejętności ucznia, a nie być karą czy nagrodą. Najbardziej wartościową oceną w szkole jest ocena opisowa, która mówi uczniowi, co już potrafi, czego jeszcze nie wie, i co powinien zrobić, by być lepszym. W naszej szkole dzieci w klasach I–III dostają właśnie taką rzetelną informację zwrotną. W starszych klasach zamiast niedostatecznej noty wprowadziliśmy ocenę opisową „jeszcze nie”. Taka ocena nie zamyka uczniowi drogi do nadrobienia braków. Mówi mu „jeszcze tego nie umiesz, ale wszystko przed tobą!”. Na przedmiotach artystycznych dzieci mają możliwość zaznać radości tworzenia, której nie zakłócają stopnie. Na lekcjach plastyki, muzyki, wychowania fizycznego, techniki i informatyki obowiązuje ocena opisowa.

Ale potem i tak dzieci muszą zdać egzamin ośmioklasisty.

Niestety. I zawsze może być tak, że jakieś braki w wiedzy pamięciowej zaważą na wyniku egzaminu. Współczesna polska szkoła preferuje uczenie pod testy. Zastanówmy się, do czego nam w życiu potrzebna jest taka umiejętność? Do niczego. Nigdzie się tego nie wymaga. Wiedzą już o tym ludzie odpowiedzialni za oświatę w Singapurze, gdzie przygotowuje się właśnie reformę edukacji, mimo że tamtejsi uczniowie są na samym szczycie zdawalności egzaminów. Co z tego, że są najlepsi, skoro pracodawcy mówią, że nie chcą pracowników, którzy umieją tylko dobrze zdawać testy? Oni chcą ludzi myślących, twórczych, kreatywnych, kompetentnych, innowacyjnych, potrafiących współpracować i rozwiązywać problemy.

Nie wszyscy uczniowie tacy są.

Mądrzy ludzie mówią, że każdy człowiek rodzi się kreatywny, że kreatywność wdrukowana jest w nasze geny. A w uczniach jest ona zabijana w szkole i w domu, bo mówimy dzieciom, co i jak mają robić. Pokazujemy im, co jest dobre, choć sami tego do końca nie wiemy. Szczerze powiem, że kiedy chodzę na obserwacje lekcji do moich znakomitych nauczycieli, wzdycham i myślę sobie: dlaczego ja nie miałam takiej edukacji, dlaczego nie pozwolono mi pomyśleć, doświadczyć, analizować, przetworzyć? Dlaczego musiałam uczyć się pewników, dlaczego trzeba było wszystko na pamięć? Cieszę się, że coraz więcej polskich nauczycieli jest nastawionych nie tylko na testy i egzaminy, ale też na kształcenie kompetencji niezbędnych do funkcjonowania w życiu dorosłym. Coraz częściej preferują konstruktywistyczne podejście do procesów uczenia się, stawiają na maksymalną aktywność i samodzielność uczniów w działaniu.

Chciałabym, aby polska szkoła potrafiła to przerwać, by nauczyciele i rodzice zmienili system edukacyjny. Przecież nasze dzieci będą rządzić światem, zmieniać go. Czy na lepsze, czy na gorsze – to zależy od nas

Priorytetem MEN jest kreatywny i innowacyjny nauczyciel.

Zgadzam się z tym priorytetem. Bez tego pedagog nie da uczniom ciekawej oferty, nie wzbudzi ciekawości, fascynacji otaczającym ich światem. Tyle że w polskiej szkole jest naprawdę niewiele miejsca na kreatywność i innowację, bo większość czasu wypełnia podstawa programowa. Z takim podejściem nie da się budować szkoły marzeń.

Co jest złego w podstawie programowej?

Zawiera zbyt dużo treści i nie przystaje do naszych czasów. Jest przeładowana. Zmusza uczniów np. do czytania lektur, które są dla nich obce, niezrozumiałe, odległe. Nie daje przestrzeni wnikliwego badania, odkrywania, eksperymentowania – na to zwyczajnie brakuje czasu. Dlatego m.in. polska szkoła nie nadąża za postępem, za rozwojem cywilizacyjnym, technologicznym. W wielu szkołach można znaleźć ślady szkoły pruskiej sprzed 200 lat. Dzieci kują na pamięć, nie mają możliwości zaspokajania własnej ciekawości, korzystania z różnych źródeł, selekcji, myślenia krytycznego. Nie mają czasu na rozwijanie własnych pasji. Ken Robinson (brytyjski mówca i doradca w sprawach innowacyjności – red.) mówi, że edukacja powinna dawać radość. Jeśli dziecko jest zaangażowane, to uczy się z radością. Jeśli zaś jest zmuszone opanować nudną, nieprzydatną wiedzę na pamięć, to edukacja staje się przykrym obowiązkiem.

No dobrze, to wrócę do tego, że to nie tylko system zawodzi, lecz także nauczyciele.

Jeżeli nauczyciel ma wizję i przestrzeń do działania oraz świadomość konieczności wdrażania zmian w edukacji, to już połowa sukcesu. W polskich szkołach jest wielu pedagogów pracowitych i nastawionych na rozwój. Takich, którzy od zawsze budują z uczniami relacje oparte na życzliwości i szacunku, którzy potrafią spojrzeć dziecku w oczy, wejść w jego buty, żeby zrozumieć, że jest to taki sam człowiek jak my dorośli, tylko trochę mniej doświadczony. To nie jest łatwe. Kiedy słyszę, że dziecko w szkole ma być grzeczne, to zastanawiam się, jaki jest nasz cel, jaka jest misja polskiej szkoły. Czy chodzi o to, żeby dzieci były nadal prowadzone na sznureczku, uczone pod linijkę? Czy my chcemy takiego społeczeństwa? Grzecznego i wytresowanego? Bezwolnego? Czy o takie przyszłe pokolenia nam chodzi, o ludzi odtwórczych, podporządkowanych, wykonujących polecenia, schematycznie myślących? Wierzę w to, że polscy nauczyciele zmienią edukację. Spowodują, że uczniowie będą chętnie przychodzić do szkoły i będą czuli się w niej szczęśliwi. Jest jeden warunek. Oni sami też powinni czuć się szczęśliwi.

Pani jest ze szkoły publicznej.

I ciągle mam nadzieję, że uda mi się zmienić szkołę. W tej, w której jestem od wielu lat dyrektorką, dokonało się wiele zmian. I nie było łatwo. Wkroczenie na drogę reformy to ciągłe poszukiwanie, pokonywanie przeszkód i barier. Z perspektywy lat wiem, że budowanie nowej, dobrej szkoły jest możliwe, również w placówce publicznej. Potrzebne są wizja i determinacja w dążeniu do jej urzeczywistnieniu.

A pani by chciała rewolucji.

W edukacji nie może być rewolucji. Edukacja potrzebuje spokoju. Zmiany należy wdrażać małymi krokami. I konsekwentnie działać i inspirować – nauczycieli i uczniów. Mówię dzieciom, że trzeba być odważnym w życiu, że nie ma rzeczy niemożliwych, że można burzyć mury. Dzieci znają słowo odwaga, ale nie rozumieją pojęcia. Mówię im, że odważny jest człowiek, który się strasznie boi, ale idzie do przodu, bo widzi światełko w oddali. Rozmawiamy o godności, o tym, co to jest honor i szacunek. Mam świadomość, że polska szkoła się tylko ślizga po tych pojęciach. I nie buduje wiary w siebie, tylko podcina skrzydła. A dzieci potrzebują poczucia sprawstwa już na poziomie wczesnoszkolnym. W większości szkół nie ma na to przestrzeni. Jak można pozwolić na to, żeby młodzi siedzieli w ławkach i patrzyli na plecy koleżanki czy kolegi? Powinni uczyć się współpracy, działać, realizować własne pomysły, ciekawe projekty, poznawać i odkrywać świat wielozmysłowo.

Ławki stoją w kółku?

Nie ma ławek. Nie ma też tradycyjnych wywiadówek. W naszej szkole zebrania przygotowują i prowadzą dzieci, nie nauczyciele. Przecież to one w szkole są najważniejsze i wiedzą najlepiej, jakie są ich mocne i słabe strony. Prezentują się w grupie rówieśniczej przed rodzicami, pokazując, czego się nauczyły, jakie kompetencje rozwinęły. Małe dzieci pracują w przestrzeni, która daje im poczucie swobody i bezpieczeństwa. Często piszą i czytają, leżąc na brzuchu, podłoga nierzadko zastępuje im stoliki, choć i te ostatnie przydają się podczas pracy. A przecież wciąż są szkoły, gdzie za inną pozycję niż siedzenie w ławce dziecko dostaje uwagę, czyli karę. A kara to jest zło. W miejscu, gdzie stoi nasza szkoła, w czasie II wojny światowej zaczynał się obóz koncentracyjny dla polskich dzieci. Sami więźniowie wspominali, że to był mały Oświęcim, ba, że tu było gorzej niż w Auschwitz, bo tam dzieci miały dorosłych. Kogoś, kto przytulił, powiedział dobre słowo, przemycił jakieś jedzenie, oddał coś swojego. Tu, w łódzkim obozie, nie było dorosłych. Dzieci były same ze sobą i z pseudowychowawcami. Z terrorystami, socjopatami. Nie rozumiały własnych emocji. Skoro jest kara, to znaczy, że jestem zły, niedobry, niegrzeczny. Ale były też nagrody. Jeśli chłopiec w obozie wiedział, że dostanie nagrodę – pajdę chleba – za to, że naskarży na kolegę, to szedł i to robił. Tak myślą dzieci. Nie można ich za to krytykować. My, dorośli, możemy wyciągnąć z dziecka dobro, samodzielność w myśleniu i w działaniu, podejmowaniu decyzji i empatię. Jeśli będziemy działać na zasadzie kija i marchewki, nagrody i kary, dziecko zaczyna poddawać się manipulacjom i samo zaczyna manipulować. Współcześnie dzieci są takie same. Tak samo czują, tak samo reagują. Kiedy dostają kary, to mają ogromne poczucie winy i są nieszczęśliwe.

Rodzice wiedzą o tym, jakie pani ma poglądy na edukację, ocenianie, karanie i nagradzanie?

Zdarza się, że rodzice chcą starej szkoły, takiej, jaką sami mieli, tej pruskiej, rygorystycznej. Mówią: ja taką szkołę skończyłem i wyszedłem na ludzi. Domagają się kar, bo uważają, że są potrzebne. Nie są. Rodzice nie wiedzą, jakie spustoszenie kary robią w psychice dziecka, jakie wzbudzają w nim poczucie winy. W ten sposób dzieci uczą się tego, że przemoc, niekoniecznie fizyczna, daje efekt. Zaczynają kłamać i oszukiwać, żeby uniknąć kolejnej nagany. Dzieci żyją pod ciągłą presją szkoły i rodziców. Przez to są niesamodzielne. Mieliśmy niedawno warsztaty na temat praw dziecka. Dzieci mówiły, że idąc do sklepu z mamą nie mają prawa wyboru, bo mama mówi: nie kupię ci tego batonika, którego chcesz. Tamten jest lepszy. My dorośli, często nieświadomie, mając na uwadze dobro dziecka, obsługujemy je niemalże w każdej dziedzinie jego życia. Nie dajemy dzieciom przestrzeni do rozwijania jakże ważnych umiejętności. Nie zdajemy sobie często sprawy, że dzieci trzeba uczyć podejmowania decyzji poprzez podejmowanie decyzji. Przecież chcemy, żeby w życiu dorosłym były szczęśliwe. Ale jak mają dojść do pewnych prawd, do wartości, skoro wyznają wartości sztucznie im narzucone nakazami i zakazami.

Dzieci wychowywane bez zasad mają problemy w dorosłym życiu.

Ja nie mówię o wychowywaniu bez zasad. Wręcz przeciwnie, zasady są bardzo potrzebne, muszą tylko być jasno określone i zrozumiałe. Powinniśmy się zastanowić, jaką kreujemy rzeczywistość, czy ona przystaje do potrzeb i celów i czy jest autentyczna. Czy aby nadal nie krępujemy dzieci, nie ograniczamy ich przestrzeni, czy jeśli dziecko od urodzenia tkwi w rzeczywistości trzymania na, przepraszam za słowo, krótkiej smyczy, to jest, grzeczne czy stłamszone? Chciałabym, aby polska szkoła potrafiła to przerwać, by nauczyciele i rodzice zmienili system edukacyjny. Przecież nasze dzieci będą rządzić światem, zmieniać go. Czy na lepsze czy na gorsze – to zależy od nas. To one będą nas leczyć, uczyć nasze wnuki i prawnuki, budować domy, stanowić prawo. Na nas spoczywa zadanie, by ich do tego dobrze przygotować, żeby były mądrymi, pewnymi siebie, szczęśliwymi ludźmi. Jeśli oni będą szczęśliwi, to ten świat będzie lepszy. Zmiana w edukacji to zejście z cokołu. Żyjemy w czasach, w których wszyscy uczymy się przez całe życie. Jeśli chcemy nadążyć za światem, musimy z pokorą i wytrwałością podążać za potrzebami naszych dzieci. Musimy sami poczuć nieodpartą potrzebę zmian, które pozwolą wychować pokolenie ludzi pracowitych, odpowiedzialnych, tolerancyjnych. Ja nie mogę siedzieć spokojnie. Po coś się urodziłam. Czasem ludzie tego nie wiedzą, po co się urodzili, bo nikt im nie pozwolił się tego dowiedzieć. Kiedy byli dziećmi, ciągle słyszeli: musisz to, zrób to, nie masz wyboru. Ja staram się mówić uczniom i nauczycielom: „masz wybór”.