Ministerstwo Edukacji unika odpowiedzi, co zrobi, jeżeli nie wszystkie szkoły będą gotowe na przeprowadzenie egzaminów dla klas ósmych i kończących gimnazjum. Pierwsze z nich rozpoczynają się już jutro.
DGP
Gimnazjaliści mają większe szanse na testy w wyznaczonym terminie. Ósmoklasiści, których jest więcej, mogą mieć z tym duży problem
Według MEN do strajku przystąpiła niemal połowa szkół. Według ZNP ok. 80 proc. Tak czy inaczej wszystko wskazuje na to, że część uczniów nie będzie zdawać egzaminów w terminie. Niektórzy dyrektorzy mówią wprost, że boją się kombinować z szukaniem zastępstw i jeśli nie będą mieć wystarczającej kadry, egzaminów nie zorganizują.
– Wolę odpowiadać przed kuratorem niż przed prokuratorem – mówi DGP jeden z dyrektorów. Powodem są wątpliwości, jakie budzi rozporządzenie pozwalające zatrudniać do komisji pedagogów z zewnątrz.
Kuratoria twierdzą, że mają wielu chętnych emerytów do pilnowania egzaminów, a do akcji włączą się też ich pracownicy z uprawnieniami pedagogicznymi. Chęć zgłosili też politycy, np. Krystyna Pawłowicz i Witold Waszczykowski. Związek Nauczycielstwa Polskiego i rzecznik praw obywatelskich uważają jednak, że uchwalona pospiesznie nowelizacja to bubel prawny. W związku z tym dyrektorzy placówek oświatowych wolą nie dopuścić do egzaminów gimnazjalnych (powinny rozpocząć się jutro), niż narazić się na zarzut, że został on przeprowadzony niezgodnie z prawem. – W sytuacji gdy przystępują do nich dwa roczniki i o przyjęciu do liceum czy technikum może decydować jeden punkt, rodzice będą mieli powód, by podważać wyniki – zwraca uwagę Jacek Rudnik, wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 11 w Puławach i wieloletni dyrektor gimnazjum.
Część szkół deklaruje, że mimo protestu egzaminy – przynajmniej te gimnazjalne – odbędą się zgodnie z planem. W Warszawie do strajku przystąpiło ponad 8 tys. z 10 tys. nauczycieli, ale już ogłoszono, że zespoły egzaminacyjne uda się jakoś zorganizować.
Eksperci przekonują, że ponieważ strajkuje więcej szkół podstawowych niż gimnazjów, w przyszłym tygodniu z egzaminem ósmoklasistów problem może być większy. Chyba że rozmowy rządu z ZNP i Forum Związków Zawodowych, które mają być dziś wznowione, zakończą się porozumieniem.
Są trzy możliwości. Pierwsza: szkoła nie przystąpiła do strajku. Tam problemu nie ma. Druga: nauczyciele protestują, ale dyrekcji udało się zorganizować pełen skład komisji egzaminacyjnej. I trzecia: w szkole jest i strajk, i paraliż egzaminacyjny.
Zgodnie z wykładnią Centralnej Komisji Egzaminacyjnej może być tak, że tylko część uczniów będzie zdawać w terminie. Strajk może być potraktowany jako przypadek losowy. Wtedy zgodnie z prawem sprawdzian ósmoklasisty i egzamin gimnazjalny odbędą się w dodatkowym terminie.
Wyniki uczniów – także tych piszących później – powinny być znane do połowy czerwca. Tyle że dotąd dodatkowy termin dotyczył niewielu uczniów. Teraz może być ich znacznie więcej. Pytanie, czy CKE zdąży sprawdzić testy w ciągu 10 dni.
Podejście szkół bywa skrajnie różne. W jednej z wiejskich placówek z 11 nauczycieli strajkuje ośmiu. Ale egzamin nie jest zagrożony. Jeden nauczyciel przyjdzie z sąsiedniej szkoły. A dzieci zostaną „skoszarowane” w większej sali. Pozwala na to nowe rozporządzenie, które zwiększyło liczbę uczniów, która może przypadać na jednego nauczyciela.
Kuratoria przekonują, że działają. – W związku z trudnościami, z wielką troską wiele organów prowadzących oraz dyrektorów szkół i nauczycieli podeszło do organizacji i przebiegu zbliżających się egzaminów gimnazjalnego i ósmoklasisty – przekonuje Małgorzata Rauch, podkarpacki kurator oświaty. Dodaje, że poza 200 nauczycielami, którzy zgłosili się do pracy przy egzaminach, czynny udział deklarują pracownicy kuratorium, w tym ścisłe kierownictwo. I zaznacza, że dwie trzecie szkół w regionie pracuje zgodnie z planem.
Dyrektorzy mówią, że o ile z egzaminem gimnazjalnym jakoś może się uda, o tyle sprawdzian ósmoklasistów będzie wielkim problemem. – Mamy 23 gimnazjalistów i przy pomocy nauczycieli z innej szkoły, w której nie strajkują, uda się przeprowadzić egzaminy. Jeśli strajk potrwa dłużej, nie ma na to większych szans, bo do egzaminów ósmoklasistów potrzebuję już sześciu komisji, a u mnie strajkuje 60 osób na 87 zatrudnionych. Dodatkowo część wzięła zwolnienie lekarskie. Jeśli ten stan się utrzyma, nie mam możliwości przeprowadzenia egzaminów – mówi Jacek Rudnik, wicedyrektor SP nr 11 w Puławach. – Nastroje są bojowe i nikt nie zamierza odpuszczać. Dziś 10 nauczycieli pojechało do siedziby Solidarności w naszym regionie, by złożyć rezygnacje z członkowstwa – dodaje.
Ile szkół protestuje, nie wiadomo. ZNP przekonuje, że do strajku przyłączyło się około 80 proc. szkół i przedszkoli. Według MEN takich placówek jest poniżej 49 proc. Niezależnie od metodologii liczenia rząd przygotowuje się na to, że strajk będzie trwał przez kolejne dni.
Dziś mają być wznowione rozmowy rządu z ZNP i Forum Związków Zawodowych. Nic nie wskazuje na to, że miałoby dojść do porozumienia. Wicepremier Beata Szydło omówiła wczoraj jeszcze raz niedzielne porozumienie z Solidarnością. Nie przedstawiła nowych propozycji dla pozostałych central.
– Nauczyciele są wściekli za „krowę plus i nauczyciela minus”, czyli obietnice dodatkowych pieniędzy dla rolników i wyższego pensum dla nauczycieli kosztem zwalniania co czwartego pracownika – mówi Marek Pleśniar z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.

rozmowa

Mobilizacja jest ogromna. Nigdy dotychczas takiej nie było

Sławomir Broniarz prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego
Cieszy się pan, że nauczyciele z regionalnych oddziałów oświatowej Solidarności przyłączyli się do strajku i wstępują do pańskiego związku?
O tym, jaka jest postawa członków Solidarności w szkołach i przedszkolach, wiedzieliśmy od dawna. Nie zaskoczyło mnie to. W poniedziałek od rana odbierałem telefony. Ludzie informowali, że członkowie Solidarności przystąpili do strajku.
Beata Szydło mówi, że to będzie pańska wina, jeśli egzaminy gdzieś się nie odbędą. Czy bierze pan odpowiedzialność za uczniów?
Już 10 stycznia zarząd główny podjął uchwałę o wejściu w spór zbiorowy. 4 marca poinformowaliśmy rząd o terminie strajku. To z naszej inicjatywy negocjacje w ramach Rady Dialogu Społecznego rozpoczęły się 25 marca. W tym czasie pisaliśmy też do premiera. Czy można jeszcze bardziej prosić stronę rządową o rozmowy i wysłuchanie? Rząd już dawno mógł nie dopuścić do strajku.
Może zgodzi się pan, by np. na czas pierwszych egzaminów gimnazjalnych zawiesić strajk?
Dzisiaj liczymy placówki, które strajkują.
I co z tego liczenia wychodzi? MEN próbuje udowodnić, że nawet 50 proc. szkół i przedszkoli nie przystąpiło do protestu.
Dane Ministerstwa Edukacji Narodowej dotyczące liczby strajkujących placówek są inne – niższe z uwagi na metodologię liczenia. My zbieramy dane tylko z publicznych samorządowych szkół, przedszkoli, placówek oświatowych i zespołów szkół. Nie bierzemy pod uwagę wszystkich placówek, które znajdują się w Systemie Informacji Oświatowej. Zespół szkół, w skład którego może wchodzić kilka podmiotów, jest dla nas tylko jedną placówką, czyli jest jeden pracodawca i jeden związek zawodowy, który wszedł w jeden spór zbiorowy. Natomiast z informacji, jakie otrzymaliśmy od dyrektorów szkół, wynika, że kuratorzy oświaty na prośbę MEN zbierali dane inaczej. Dla ministerstwa zespół szkół nie jest jedną placówką, tylko np. trzema placówkami, jeśli w jego skład wchodzi np. liceum, technikum i szkoła branżowa.
Ale chyba od tych statystyk nie uzależniacie kontynuacji strajku w dniu egzaminów?
Jaka jest skala poparcia dla strajku, wiemy od dawna. Pokazały to wyniki referendum. Mobilizacja jest ogromna. Nigdy dotychczas takiej nie było.
Dzieci w środę przystępują do egzaminów gimnazjalnych. Siedzą jak na szpilkach. Czy zdecydowałby się pan na strajk, jeśli pańskie dziecko miałoby takie ważne egzaminy zewnętrzne?
To, że ten czarny scenariusz się ziścił, to efekt decyzji rządu. Nikogo nie zaskakiwaliśmy, jak zrobili to m.in. policjanci. Egzaminy zewnętrzne organizuje Centralna Komisja Egzaminacyjna i to ona ustala terminy. Rodzicom tłumaczymy, że mamy wspólny cel: jest nim dobra edukacja. A dobrej szkoły nie stworzymy bez dobrych i godnie zarabiających nauczycieli. Walczymy o wzrost wynagrodzeń, ale jednocześnie o większe pieniądze dla oświaty. Chcemy, żeby samorządy otrzymywały z budżetu państwa wyższą subwencję na szkoły, przedszkola i placówki oświatowe. I prosimy o wyrozumiałość.
Nie odpowiedział pan na pytanie, czy też by pan tak walczył, gdyby pańskie dziecko przystępowało do egzaminu?
Nic by to nie zmieniło.
W ekipie rządowej ludzie są rozdarci, bo z jednej strony chcą, aby egzaminy się odbyły, ale z drugiej strony padają też głosy, że skoro Broniarz chce konfrontacji, to będzie ją miał. Nie obawia się pan, że po kilku dniach nauczyciele sami zdecydują, że tracą coraz więcej finansowo i trzeba kończyć ten strajk? Może jednak dogadać się we wtorek i wyjść z tego protestu z twarzą?
To protest setek tysięcy nauczycieli i pracowników oświaty, a nie mój. Obrażanie drugiej strony na pewno nie pomoże w rozwiązaniu tej napiętej sytuacji.
Załóżmy, że rząd zaproponuje 20–25 proc. z żądanych przez pana 30 proc. podwyżki w tym roku. Co pan w zamian oferuje, aby jakość edukacji była na wyższym poziomie?
Rozmawia się przy stole negocjacyjnym, a nie na łamach gazet.
Nie pytam o negocjacje, tylko o sposób na zwiększenie jakości kształcenia w szkołach.
Jest nim inwestowanie w edukację. Strona rządowa mówiła natomiast tylko o „dosypywaniu” do edukacji. Na pewno nie da się tego zrobić, przyjmując pakiet zaprezentowany przez wicepremier Beatę Szydło, polegający na zwiększeniu pensum od 25 proc. do 33 proc. To by oznaczało m.in. znaczącą redukcję etatów nauczycielskich i pogorszenie oferty edukacyjnej w szkołach wiejskich. ©℗

rozmowa

Nie jesteśmy łamistrajkami

Od razu uprzedzę, że tylko krótko mogę rozmawiać, bo pilnuję wnuka. Wie pani, jest strajk nauczycieli.
Wiem. A pan i Solidarność jesteście nazywani łamistrajkami.
Nic podobnego. Jako Solidarność mieliśmy bardzo jasne postulaty i te postulaty zostały spełnione, to dlaczego mieliśmy strajkować? Nie umawialiśmy się ze związkami zawodowymi, że za wszelką cenę będziemy protestować. To nie był nasz cel.
Ale poszliście na ugodę z rządem, choć większość nauczycieli nie zgadza się z tym, co proponuje wicepremier Beata Szydło.
Po pierwsze, nie większość. Ale może to jeszcze raz wyjaśnię: od początku mieliśmy swój harmonogram działań. I go powoli i konsekwentnie realizujemy. Z całkiem niezłym efektem. Nasze postulaty, które były znane już od grudnia zeszłego roku, zakładały, że prosimy od stycznia 2019 r. o podwyżki o 15 proc. i drugie 15 proc. od stycznia 2020 r.
No i nie ma 15 proc. Od września ma być ok. 9 proc. podwyżki.
Ale kiedy się to zsumuje z 5 proc., które nauczyciele otrzymali w styczniu tego roku, to wychodzi około 15 proc.
Czy macie 100-proc. gwarancję, że od stycznia nowego roku będą kolejne podwyżki? Zapis w porozumieniu mówi o zmianie systemu wynagradzania nauczycieli.
Trzeba uważnie przeczytać porozumienie. Tam jest bardzo jasny fragment, który mówi o zmianie wyliczania pensji. To wszystko oczywiście jest zapisane wraz z gwarancją podwyżki. O 15 proc. To właściwie to samo, czego chciały związki zawodowe, tylko z trzeźwym podejściem.
To znaczy?
ZNP chciał od razu w tym roku dwóch 15 -proc. podwyżek. My nie chcemy tej podwyżki za jednym zamachem, bo wiemy, że nie ma tylu pieniędzy w budżecie. Dlatego zaproponowaliśmy, żeby to rozłożyć na kolejne dwa lata. Taka propozycja naszym zdaniem miała większe szanse na realizację. I mieliśmy rację. ZNP chce właściwie tego samego, tylko od razu od tego roku. To nierealne.
W nowym roku będzie nowy rząd. ZNP chce mieć pewność, że nauczyciele faktycznie otrzymają wyższe wynagrodzenie.
Trzeba stawiać rozsądne żądania. Oczywiście, że wszyscy bylibyśmy zadowoleni, gdyby nauczyciele otrzymali wyższe pensje, i to jak najszybciej. Ale trzeba myśleć o tym, jak to zrealizować. Na tym polegają negocjacje.
Padło też oskarżenie, że Solidarność od początku była umówiona z rządem, że ten przyjmie wasze postulaty. Że to była „ustawka” na rozegranie związków zawodowych. Tym bardziej że pan działał jako radny PiS.
Te zarzuty to chęć upolitycznienia sporu. Oczywiście nieprawda. Na początku nic nie mieliśmy. Startowaliśmy jak ZNP, od zera. Ale przygotowaliśmy więcej postulatów niż tylko finansowe, m.in. odejście od oceny nauczycieli i zmniejszenie biurokracji. Oba zostały spełnione. Potem rozmowy były bardzo trudne i też nie było nam łatwo wynegocjować zwiększenia finansowania.
Była propozycja ze strony rządu, że podwyżka tak, ale za więcej pracy…
I na to się nie zgodziliśmy. To nie jest odpowiedni moment na takie rozmowy. Najpierw uporządkujmy pensje. A potem możemy rozmawiać o wymiarze pracy.
Wrócę do tego, że nawet nauczyciele należący do Solidarności nie są zadowoleni z waszej decyzji o współpracy z rządem. I strajkują.
To już decyzje lokalnych liderów. Według nas zostali skuszeni wizją szybkich zarobków i dodatkowym tysiącem złotych. Bieda nauczycielska doprowadziła do myślenia – że jak ktoś może dać 1 tys. zł, to trzeba brać. Szczere mówiąc, zostali zmanipulowani. Ale nie możemy nikomu zabronić.
Nie zabraniacie, ale wysłaliście list, żeby nie strajkować. Pan się pod nim podpisał.
Bo nasze postulaty zostały spełnione.
Mówi się, że doprowadziliście do podziału środowiska nauczycieli.
To ZNP nie chciał porozumienia. Moim zdaniem żądając 17 mld zł, musieli wiedzieć, że nikt się na to nie zgodzi. A swoją drogą nie mamy dobrego doświadczenia we współpracy ze związkami.
Bez nich i żądań 1 tys. zł być może wasze skromniejsze postulaty nie zostałyby spełnione. A tak powstało wrażenie, że to pewien kompromis.
Trudno mi powiedzieć. Być może, ale tak wyszło w przebiegu rozmów.
A jak dzięki strajkom i postawie ZNP nauczyciele dostaną jednak 1 tys. zł podwyżki?
To dobrze, ale szczerze wątpię.
fot. Paweł Supernak/PAP
DGP