Kolejny dzień negocjacji nie przyniósł rozstrzygnięcia sporu między nauczycielami a rządem. Analizujemy propozycje jakie usłyszeli nauczyciele w toku wszystkich rozmów.

Skrócenie ścieżki awansu

W pierwszej turze negocjacji rządu z nauczycielami 1 kwietnia, strona rządowa zaproponowała nauczycielom m.in. skrócenie ścieżki awansu zawodowego. Oznaczałoby to, że nauczyciel mógłby przejść ze stopnia nauczyciela stażysty na stopień nauczyciela kontraktowego w 9 miesięcy.

Ta propozycja rządu rozwiązuje problem, który sam stworzył. Do 1 września 2018 roku awans zawodowy wyglądał dokładnie tak samo. Przepisy zostały zmienione przez Annę Zalewską, która wydłużyła okres awansu do 1 roku i 9 miesięcy.

Jest to o tyle ważne, że pociąga za sobą konsekwencje finansowe. Od 1 kwietnia 2018 roku nauczyciele stażyści z najwyższym stopniem przygotowania zawodowego zarabiali 2417 zł brutto, zaś kontraktowi 2487 zł brutto.

Wydłużenie czasu zdobycia awansu to zatem konkretne oszczędności. Jak zapisał MEN w Ocenie Skutków Regulacji tylko w 2019 roku ten zabieg miał dać 23 mln zł oszczędności. Rok później byłoby to już 69 mln zł, a do 2024 roku byłby to już miliard złotych.

Oznaczałoby to, że nauczyciele swoje piętnastoprocentowe podwyżki sfinansowaliby sobie sami.

1000 zł dla stażystów

MEN zaproponowało także 1000 zł nauczycielom stażystom w ramach świadczenia socjalnego „na start”. Przysługiwałoby ono dwukrotnie wszystkim najmłodszym pedagogom. Problem z tą propozycją jest dwojakim. Po pierwsze 1 września 2018 roku minister Zalewska uchyliła przepis, który pozwalał na wypłacanie stażystom zasiłku na zagospodarowanie, a więc odpowiednika zawartego w „nowej propozycji”. Co więcej, poprzedni zasiłek był znacznie wyższy. Stanowił bowiem wysokość dwumiesięcznego otrzymywanego wynagrodzenia zasadniczego, czyli w szczytowej wysokości nawet 4834 zł brutto.

Zwiększenie pensum, a „podwyżka”

Problem z nauczycielskim pensum jest złożony. Z jednej strony, co pokazują międzynarodowe badania, polski nauczyciel spędza najmniej czasu przy tablicy spośród wszystkich krajów UE. Dla celów porównawczych posłużmy się badaniem, jakie przeprowadziła agenda Komisji Europejskiej Eurydice. Wynika z niego że statystyczny polski nauczyciel spędza przy tablicy 14 godzin zegarowych tygodniowo, czyli ponad 18 godzin lekcyjnych. Autorzy raportu zaznaczają, że ponad ten czas nauczyciele szkół podstawowych i gimnazjów muszą dodatkowo w tygodniu być do dyspozycji szkoły przez dwie godziny, a szkół ponadgimnazjalnych dodatkową godzinę.

Najdłużej z uczniem pracują Turcy, którzy poświęcają na to 30 godzin zegarowych w tygodniu, oraz Niemcy, gdzie w zależności od poziomu edukacji nauczyciel pracuje z uczniem od 24 do 26 godzin. Nasi sąsiedzi – nauczyciele czescy – pracują 17 godzin zegarowych, słowaccy 22 – 23 godziny.

To jedna strona medalu.

Drugą są badania Instytutu Badań Edukacyjnych, z których wynika, że polski nauczyciel średnio tygodniowo przeznacza na pracę 47 godzin (jest to średnia wyliczona na podstawie całego roku, uwzględniająca również przerwę świąteczną i wakacje uczniów). Różnica wynika z tego, że polski nauczyciel jest przytłoczony biurokracją (jak dokładnie wygląda praca nauczyciela i co się na nią składa, pisaliśmy tutaj >>>>).

Wydłużenie pensum początkowo do 22, a docelowo do 24 godzin przy tablicy w 2023 roku, co zaproponował rząd, spowodowałoby, że nauczyciel pracowałby jeszcze więcej. Licząc proporcjonalnie byłoby to 57 i 62 godziny tygodniowo.

Niesie to za sobą dwie konsekwencje. Po pierwsze, co podkreślają związki, oznaczało zwolnienia nawet 30 proc. nauczycieli. Ci, którzy zostaliby w zawodzie pracowaliby o 1/3 więcej, zarabiając 1/3 więcej, czego nie można nazwać podwyżką. Po drugie, co wyliczył na Twitterze ekonomista Robert Sosnowiecki, uwzględniając inflację docelowo oznaczałoby to realny spadek nauczycielskiej pensji za godzinę i dalsze pogłębianie przepaści w porównaniu do średniej płacy w gospodarce, która do tego czasu wzrośnie o 30 proc.

Dodatek za wychowawstwo

W tej chwili jest on ustalany przez samorządy i średnio wynosi 137 zł. Rząd zaproponował by wynosił on 300 zł. Za tą propozycją nie szły jednak dodatkowe pieniądze. Samorządy musiałyby je wygospodarować z własnych budżetów.

Tymczasem jak wynika z danych Związku Miast Polskich z roku na rok rośnie „luka oświatowa” w budżetach samorządów. W 2018 roku gminy i powiaty wydały na edukację 70,5 mld zł, a z budżetu państwa dostały tylko 47 mld zł. Oznacz to, że samorządy dołożyły do edukacji (w tym jej reformy) 23,43 mld złotych. Dla porównania w 2004 roku było to 8,26 mld zł.

Problem z tym postulatem rządu polega również na tym, że nie każdy nauczyciel ma wychowawstwo.