- Pamiętam, jak ministrem był Roman Giertych. Nie zgadzałem się z nim w wielu kwestiach, ale rozmawialiśmy. A dzisiaj piszemy listy błagalne do premiera Morawieckiego, a on jest niedostępny - mówi Sławomir Broniarz w rozmowie z Magdaleną Rigamonti.
Co panu obiecał Grzegorz Schetyna?
Nie widziałem się z nim pół roku albo więcej.
Ma swoich ludzi.
Daję pani najszczersze słowo honoru, że dawno się ze mną nie kontaktował. Owszem, rozmawiamy z Platformą, rozmawiamy z PSL, ale przede wszystkim dlatego, że nie mamy swoich posłów w Sejmie. Pilnujemy, żeby nikt nam partyjności nie zarzucił.
Tylko polityczność.
Polityczność jest rozciągnięta nadmiernie szeroko. Nie sądzę jednak, że ktoś z kierownictwa ZNP ma ambicję bycia w Europarlamencie czy parlamencie.
Pan.

Kulisy pracy nauczyciela: Oto dlaczego mają dość i protestują >>>>>

Skądże. Ja na pewno nie. Ale łatkę się mi przypina. Już miałem startować w różnych wyborach, miałem mieć różne aspiracje. A jest jak zawsze – dla mnie Związek jest wszystkim. Poglądy mam niezmienne od dziecka. Zawsze byłem orientacji współczującej. Mówiąc może trochę nadmiernie patetycznie, krzywda ludzka zawsze była dla mnie problemem. Byłem maminsynkiem, zawsze przy mamie i trochę z tej perspektywy patrzyłem na świat. Nie mam genu partyjnego. W życiu nie należałem do żadnej partii.
Można nie należeć, a współdziałać.
Współdziałam, ale trudno o mnie powiedzieć, bym był entuzjastą Platformy Obywatelskiej. Dziś nasze relacje są lepsze...
PO pana wykorzystuje politycznie.
Może mieć takie intencje. Zdaję sobie z tego sprawę. Jesteśmy w jakiejś synergii, co momentalnie może się zmienić, kiedy PO dojdzie do władzy i tematem najważniejszym stanie się znowu Karta nauczyciela. Wiem, co media, które są dzisiaj nam przychylne, potrafią zrobić z człowiekiem, kiedy ten wektor się zmienia.
Czyli zdaje pan sobie sprawę ze swojej siły politycznej?
Nie wiem, czy to jest siła polityczna. Nie chciałbym, żeby protest nauczycieli był wykorzystywany w politycznym celu.
Panie prezesie, umówmy się, że on po prostu jest wykorzystywany. Co więcej, pan o tym dobrze wie.
W porządku, jest wykorzystywany. Ale to się dzieje mimochodem. Nie mamy w tym żadnej intencji. Staramy się, choć może trudno w to uwierzyć, omijać wszelkie rafy polityczne. Nie kontaktujemy się z politykami.
Nauczyciele obalą ten rząd – to głosy opozycji.
Jeśli nauczyciele przyczynią się do zmiany na scenie politycznej, to będzie efekt działania tego rządu. W różnych momentach historii Polski edukacja była narzędziem walki politycznej. Chociaż społeczeństwo o tym wie, pozwala, by szkoła była w rękach Anny Zalewskiej. Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Zwłaszcza że minister Zalewska to przykład żołnierza miernego, biernego, ale wiernego. Ma niebywałą zaletę, której nie mieli wszyscy poprzedni ministrowie edukacji razem wzięci – wbrew oczywistym faktom wprowadza ludzi w błąd. Cały problem polega na tym, że na te kłamstwa dali się nabrać ci, którzy nie mieli o edukacji zielonego pojęcia.

Anatomia strajku. Jak doszło do największego w historii buntu nauczycieli? >>>>

Kiedy pan ostatnio stał przy tablicy?
26 lutego 1995 r. Wszyscy płakali.
Pan też?
Też. To był mój ostatni dzień w szkole.
Dawno, 24 lata temu.
Ale jestem na bieżąco z tym, co się w polskiej szkole dzieje. Nie trzeba uczyć, żeby wiedzieć. W czwartym roku pracy zostałem dyrektorem 200-osobowej szkoły. Po kolejnym roku wicedyrektorem szkoły, która miała 2352 uczniów i 165 nauczycieli. A stamtąd dyrektorem zespołu szkół zawodowych w Skierniewicach.
Chwali się pan.
To nie tylko moja zasługa, bo uważam, że to nauczyciele, rada pedagogiczna pracuje na dyrektora. Dyrektor musi prowadzić, angażować, dodawać wiatru w żagle.
Ile pan zarabia?
To jest mi ciągle wypominane.
Minister Zalewska mówiła, że 18 tys. zł.
Zdecydowanie mniej. Poza tym moja pensja to jest tylko sprawa Związku Nauczycielstwa Polskiego. I zarabiam tyle, ile mi wyznacza regulamin wynagradzania pracowników Zarządu Głównego ZNP.
Więcej niż nauczyciel, więcej niż dyrektor szkoły.
Więcej. Dlatego staram się, żeby nauczyciele zarabiali więcej, niż zarabiają.
Ale dopiero teraz się pan stara.
Nie sprowokuje mnie pani.

Nauczyciele pokazują swoje wynagrodzenia. Daleko im do średnich podawanych przez MEN >>>>

Jest pan prezesem ZNP od 21 lat. Można powiedzieć – oczko.
I wspomnę np. 2001 r., czyli czasy kryzysu i dziury Bauca oraz moje staranie o podwyżki w 2018 r. Zwrócę tylko uwagę, że wtedy z politykami można było rozmawiać.
Teraz też można. Jest środa wieczór, po kolejnym dniu pana negocjacji z premier Szydło i minister Rafalską.
Trudno to nazwać negocjacjami. W 2008 r. rozmawiał z nami premier Tusk. Przyjechał do nas do Gdańska.
Tam mieszkał.
Być może przyjechał do siebie, ale spotkał się z nami w bardzo napiętej atmosferze. Nie przebieraliśmy w słowach, było bardzo chłodno, ale udało się dogadać. Ze spotkania wychodził 40 minut. Nie, że owacje i noszenie na rękach, ale rozumiał, że jest problem. W ogóle czas 2008–2015 był bardziej burzliwy, jeśli chodzi o wszelkie akcje protestacyjne.
Ale nie kosztem dzieci. Nie strajkowaliście w czasie bardzo ważnych egzaminów.
Nie było wtedy tak wielkiej determinacji do zorganizowania tak masowego strajku. Z prostego powodu: między 2008 a 2012 r. nasze wynagrodzenia wzrosły prawie o 50 procent. Tamta ekipa miała kogoś takiego, kogo ta nie ma: negocjatora. Był Michał Boni, który potrafił rozmawiać. Był Tusk. Teraz premier Morawiecki milczy.
O to wam chodzi, o łechtanie, o koncyliacyjne nastawienie?
Nie. Ale ten brak reakcji obecnego rządu świadczy też o braku umiejętności socjotechnicznych i zmysłu politycznego.
Pan jest w opozycji politycznej.
Edukacja nie jest w opozycji politycznej. Jest dobrem narodu i powinna być rozwijana. Jeśli ten rząd i prezes Kaczyński uważają, że my nauczyciele jesteśmy w opozycji, to znaczy, że lekceważy edukację.
Przecież premier Szydło negocjuje z nauczycielami.
Z uwagi na toczące się negocjacje nie chcę komentować zachowania strony rządowej.
Minister Rafalska też negocjuje.
O ile pani minister Rafalska ma umiejętności negocjacyjno-koncyliacyjne, o tyle pani Szydło tkwi w schemacie, co utrudnia sprawę.
Może jedna ma być dobrym policjantem, a druga złym.
Stary schemat, oklepana metoda. Pytanie, gdzie jest minister Zalewska. Została odsunięta, wyautowana. Nawet nie siedzi przy głównym stole, tylko gdzieś z boku. Nie rozmawia, unika nas. Pamiętam, jak ministrem był Roman Giertych. Nie zgadzałem się z nim w wielu kwestiach, ale rozmawialiśmy. Odbywały się wielogodzinne spotkania. A dzisiaj piszemy listy błagalne do premiera Morawieckiego, a on jest niedostępny.

Reforma edukacji według PiS: Jakiego człowieka wychowa szkoła Anny Zalewskiej?

A pan i tak poszedł na ustępstwa. Miękki pan jest.
Negocjacje to jakiś kompromis.
Bo to nie o kasę chodzi, tylko o politykę.
Bez kasy nie zmienimy szkoły. Wszystko w szkole zaczyna się od nauczyciela. Jeśli chcemy w szkole więcej nowoczesności, więcej autonomii, więcej powietrza, luzu dla dziecka, dobrych relacji nauczyciel – uczeń to...
Do tego niepotrzebne są pieniądze.
Potrzebne. Żeby szkoła się zmieniała, to muszą pracować w niej lepsi nauczyciele, a lepsi nauczyciele wymagają kasy. Tak jak każdy dobry fachowiec. Jeśli szkoła jest traktowana jako bez mała poligon doświadczalny w ideologicznej batalii o to, kto będzie miał przewagę w edukacji, to nic dobrego z tego nie wyniknie. A walka trwa. I to nie od trzech lat. Chcielibyśmy, żeby szkoła była od niej wolna.
Czyli żeby nie było pogadanek na temat LGBT plus?
Nie, żeby dyrektor autonomicznie podejmował decyzję, czy pogadanki są, czy nie ma. To dyrektor, wspólnie z nauczycielami i rodzicami powinien decydować o wszystkim, co się w tej szkole dzieje.
A z dziećmi?
Z dziećmi też. Jeśli to grono uzna, że jest potrzeba dyskusji o LGBT, żołnierzach wyklętych czy religii w szkole, to dyskutujmy.
Religia w szkole to zapis prawny.
Ale dyskutować na ten temat można. Trzeba, rodzice powinni, bo to przedmiot, na który mają oni największy wpływ.
21 lat jest pan prezesem ZNP i teraz dopiero się pan uaktywnił w tej kwestii i wielu innych.
To bzdura. W 2011 r. ZNP opracował wielki dokument wydany w postaci książkowej „Pakt dla edukacji” i nie było ministra edukacji, który chciałby z nami na ten temat rozmawiać.
Bo za dużo chcieliście.
Przecież tam były rozwiązania, jak ulepszyć polską szkołę. Tylko woli politycznej nie było do tego, by to zrobić. Z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że dokument miał pieczątkę ZNP. Wszyscy ministrowie po kolei uważali, że są najmądrzejsi i że to oni mają rację, a nie nasz związek.
Może to pan powinien być ministrem.
Kiedyś, wiele lat temu była taka propozycja, ale nie mam takich aspiracji. Każdy musi wiedzieć, jaki jest próg jego niekompetencji. Nie nadawałbym się na ministra edukacji narodowej.

Marek Suski porównuje zarobki: Jest nieduża różnica między posłem a nauczycielem. Wyjaśniamy, dlaczego jest w błędzie >>>>

Czyli, jeśli się pojawi propozycja, to pan odrzuci.
Tak. Ale znam takie osoby, które by chciały być ministrem bądź wiceministrem choć przez jeden dzień, bo to ładnie w CV i nekrologu wygląda. Jeśli pani uważa, że bycie prezesem ZNP przez 21 lat jest nadmierne, to...
Nic takiego nie powiedziałam. Szkoła jest w kryzysie i pan do tego dopuścił.
Związek nie czuje się winny kryzysu w edukacji.
Nie, zawód nauczyciela nie ma po prostu poważania i to nie jest sprawa polityczna.
Również jest.
Mówię o autorytecie, szacunku, również o pieniądzach. A to ZNP się troszczy o tę grupę zawodową, o jej interesy.
Mimo wszystko mamy niewielki wpływ na kształtowanie wynagrodzeń nauczycieli. Obecne podwyżki też zadekretowała wicepremier Beata Szydło.

Poseł PiS: Sławomir Broniarz uprawia politykę kosztem dzieci [ROZMOWA] >>>>

Może pan kształtować autorytet.
To prawda. Uważam, że na autorytet, na prestiż każdy z nas pracuje sam. Znam wielu nauczycieli, którzy bardzo źle zarabiają, ale są bogami w swoich szkołach. Jednak jeśli nie zwiększymy poziomu wynagrodzeń, nie zainwestujemy w edukację, to nie zbudujemy autorytetów. W Polsce podstawę programową układa minister edukacji narodowej, więc siłą rzeczy jest stygmatyzowana przez naleciałości polityczne. A przecież ta podstawa programowa może być robiona przez całkowicie zewnętrzną instytucję.
Czyli was, ZNP?
Nie, przez tych fachowców, którzy nie mają stempla politycznego, a się na tym znają, którzy trochę więcej widzieli, czytali, którzy nie będą mówili, że dziecko w XXI w. musi wiedzieć, ile par rzęsek ma ameba.
Ameba ma nibynóżki, nie rzęski.
No właśnie. To są głupstwa. Dziecko musi umieć oddzielić ziarno od plew i być przygotowywanym do życia w XXI wieku. To wymaga od niego krytycznego myślenia, umiejętności kooperacji, oceny własnych kompetencji zawodowych i wskazania swojej mikrościeżki rozwoju zawodowego, komunikacji. Tego nie uczymy w szkołach.
Dlaczego pan dopiero teraz o tym mówi?
Mówię od lat.
Nauczyciele narzekają, mówią, że marazm, chaos, że nie ma motywacji do pracy.
Wielu nauczycieli straciło zapał do pracy po likwidacji gimnazjów.
Pan nie był entuzjastą gimnazjów.
Niech mi pani pokaże, kto był, oprócz ludzi w MEN.

Dzieci pierdoły. Hodujemy zombie, które nie wiedzą kim są i dokąd zmierzają >>>>

Tak samo będzie z tą reformą. Nikt nie jest entuzjastą, a machina będzie chodzić.
Ale to nie będzie zasługa minister Zalewskiej, tylko nas, nauczycieli, którzy dzięki swojej pracowitości i inteligencji funkcjonalnej potrafili się odnaleźć. Nie zastanawiała się pani, co robią państwo Elbanowscy? Żyją jak pączki w maśle. Dostali ponad 1 mln zł na opiniowanie i monitorowanie wdrażania reformy systemu oświaty. I nie protestują przeciwko temu chaosowi, który teraz jest. Warto, żeby opinia publiczna dowiedziała się, na co zostały przeznaczone budżetowe pieniądze. Oni na pewno zdają sobie sprawę, że mamy w Polsce bardzo dobrych nauczycieli, którzy potrafią osiągać świetne wyniki. Zastanawiam się dlaczego na poziomie liceum nie badamy predyspozycji i kompetencji kogoś, kto chce być nauczycielem.
Może dlatego, że mało kto chce.
Ja chciałem zostać nauczycielem.
To było ponad 40 lat temu.
Dobrze, dzisiaj pozycja nauczyciela jest niewspółmierna do czasów, kiedy ja uczyłem. Wówczas, w latach 80. i początku lat 90., byłem liderem dla dzieci.
Teraz ten zawód jest bardzo źle odbierany społecznie.
I źle płatny. Próbujemy to zmienić. Na różne sposoby. Nie tylko poprzez strajk. Kiedyś pani gazeta zamieściła ze mną wywiad, za który zebrałem strasznie w beret, ale poglądów nie zmieniłem. W tym całym złożonym rynku pracy, przy trudnościach z zatrudnieniem, nauczyciele powinni być otwarci na edukację osób dorosłych, zależnych, niesamodzielnych, uzależnionych.
Żeby je uczyć?
Hm. Nie może być tak, że nauczyciel pracuje tylko w szkole, a potem mówi, że nie ma gdzie pracować. Niech współpracuje z instytucjami, które dla swoich podopiecznych potrzebują edukacji i wsparcia. Nauczyciel ma takie kompetencje, jest w stanie temu zadaniu podołać. Ale muszą być do tego stworzone warunki organizacyjne, lokalowe i finansowe. Przecież rynek usług edukacyjnych jest bardzo szeroki.
Czyli pan by chciał, żeby nauczyciele mieli drugi etat, w dodatku nie w swoim zawodzie.
Nie, nie drugi etat. Jeśli teraz dla nauczyciela brakuje godzin w szkole i musi być w sześciu szkołach, żeby skomponować etat, to może warto znaleźć inne rozwiązanie i zaproponować nauczycielom uczenie w innych placówkach niż szkoła.
Myślę, że nie to chcą usłyszeć nauczyciele od prezesa swojego związku.
A dlaczego, kiedy w latach 90. wchodziły na polski rynek firmy ubezpieczeniowe, to wyłuskiwały do współpracy nauczycieli?
Może dlatego, że nauczyciele znali kilka pokoleń swoich uczniów.
Nie tylko z tego powodu. Nauczyciele mają kompetencje, które dają im lepszy kontakt z drugim człowiekiem.
Pan też miał propozycję pracy w charakterze agenta ubezpieczeniowego?
Nigdy bym nie przyjął. Głównie z tego powodu, że jestem jednak wstydliwy. Nie potrafiłbym pukać do mieszkań, do ludzi i namawiać ich do podpisania umów. Jednak masa nauczycieli, głównie z powodów ekonomicznych, takie propozycje przyjęła.
Potrafi pan opisać profil polskiego nauczyciela?
Jak to mówią poloniści, większa połowa to dobrzy i bardzo dobrzy nauczyciele.
A reszta?
Problemem są ci nauczyciele, którzy uważają, że wszystkie rozumy pozjadali, a których dzieci i młodzież się boją jak diabeł święconej wody.
To dlaczego pan nie doprowadził do zwolnienia takich ludzi?
Funkcjonuje mit, że Karta nauczyciela chroni złych nauczycieli. Otóż nie chroni. Jednak nadal w wielu szkołach pracują ludzie, którzy dawno powinni przestać być nauczycielami.
W dużych miastach oblegane są społeczne i prywatne szkoły podstawowe. I wcale nie dlatego, że w publicznych nie ma miejsc.
To widać przynajmniej od dwóch lat. Jest boom na szkolnictwo społeczne.
Pan chce to przyporządkować politycznie. Boom jest od wielu lat.
Zdaję sobie sprawę, że to jest racjonalna reakcja rodziców na to, co się dzieje w oświacie.
Nauczycieli też. Najlepsi przechodzą do szkół społecznych i prywatnych.
Bo bardzo źle zarabiają w publicznych.
Rodzice ósmoklasistów ze szkół publicznych mówią, że wielu nauczycieli nie chce brać odpowiedzialności za przygotowanie dzieci, że im się nie chce.
Problem polega na tym, że szkoła dyrektorem stoi. Jeśli dyrektor nie potrafi zmotywować, zachęcić do pracy, zainspirować, być wzorcem, to nauczycielom rzeczywiście mniej się chce. Nie dziwmy się, że spora część nauczycieli jest zniechęcona do pracy.
Ale słyszał pan o takich przypadkach, prawda?
Tak, choć to nie jest zjawisko masowe. Widzę, że wielu nauczycieli jest umordowanych. Dzwoni do mnie nauczycielka, która pracuje w kilku szkołach i mówi: spodziewa się pan po mnie, że będę tryskała energią i emanowała radością, będę działała na rzecz szkoły, jeśli gonię w piętkę, z trudem utrzymuję swoją rodzinę. Albo inna nauczycielka mówi, że rodzice piszą wiadomości o 23.30 i są wściekli, że ona nie odpowiada.
Librusa (system informatyczny dla nauczycieli i rodziców – red.) wprowadziły prawie wszystkie szkoły.
Ktoś za to musiał wziąć wielką kasę. W tym programie można wprowadzić ograniczenia czasowe. Powiedziałem pani o dyrektorach. Problemem szkół jest to, że nie mamy jasnego sposobu wyłaniania dyrektorów, że szkołami nie zawsze kierują ci, którzy mają kompetencje, lecz ci, którzy są w komitywie z samorządem. Kiedy w 2011 r. mówiłem, że trzeba wzmocnić pozycję dyrektora, od minister Krystyny Szumilas usłyszałem, że samorządy płacą, więc muszą mieć wpływ na wybór dyrektora. Dyrektor powinien być niezależny od polityków. Podobnie kurator. Kiedyś kuratorzy potrafili z ministrem, z politykami dyskutować, dzisiaj są w strachu poczęci. Teraz to są upolitycznione stanowiska i straciły legitymacje do sprawowania nadzoru pedagogicznego.
Ani razu nie powiedział pan o uczniach. Przez wasz strajk dzieci nie tylko nie będą miały lekcji, ale nie napiszą egzaminów ósmoklasisty.
To jest rodzaj szantażu emocjonalnego. Dzieci więcej zyskają, jeśli strajk się powiedzie.
Bo nie napiszą egzaminów?
Będzie lepsza edukacja, lepsi nauczyciele. Więcej zyskają przez te dwa, trzy dni protestów, niż stracą.
A jak to będzie cztery, pięć, dziesięć, czternaście dni?
Strajk będzie trwał tak długo, jak będą chcieli nauczyciele.
Co z dziećmi?
Za opiekę nad dziećmi odpowiedzialny jest dyrektor. Nie chcemy udawać, że strajkujemy i prowadzimy lekcję, bo to jest jakaś aberracja. Nie chcemy udawać, że dzieci przychodzą do szkoły, a nauczyciele siedzą w pokoju nauczycielskim, bo to by było niebezpieczne. Natomiast jeśli dziecko przyjdzie do szkoły, nie będzie pozbawione opieki.
Matki z dziećmi plują panu pod buty?
Są pojedyncze osoby, które mówią, że chodzę na pasku Schetyny, że niszczę polską szkołę, że jestem stary komuch. A ja nie jestem ani stary, ani komuch. Ostatnie dni pokazują, że protestujący nauczyciele mają ogromne poparcie społeczne.
Jest jakiś żelazny budżet na opiekunów, którzy zajmą się uczniami podczas strajku?
Za to odpowiadają samorządy. To są setki milionów złotych.
Może któraś partia pomoże.
Nie szukamy wsparcia w partiach. Szukamy wsparcia w samorządach.
Tych, które nie są pisowskie.
Na różnych szczeblach. W Związku Miast Polskich, w Związku Gmin Wiejskich, Związku Powiatów Polskich, samorządy są naszym partnerem. Przecież to, co dzieje się dzisiaj, może nas skutecznie skłócić z samorządami. Burmistrzowie, prezydenci miast boją się, że będą musieli zapłacić za naszą jesienną podwyżkę. Ten spór nie może być rozwiązywany bez zwiększenia nakładów na edukację i przez przerzucanie odpowiedzialności na samorządy. To do niczego nie prowadzi. Sytuacja jest bardzo zaogniona i staram się o tym mówić od grudnia zeszłego roku. Mam wrażenie, że premier Szydło ma urzędowy obowiązek bagatelizowania problemu, lub, co bardziej mnie przekonuje, uwierzyła minister Zalewskiej. Przynajmniej trzy razy prosiłem premier Szydło, by nie wierzyła w informacje przekazywane przez minister Zalewską, że jest minimalny poziom napięcia w sprawie strajku, że jest rzekomy 24-25 proc. nauczycieli przekonanych do strajkowania. Okazuje się, że ponad 80 proc. wszystkich szkół jest gotowych do strajku. Bez względu na to, czy jest w nich ZNP czy nie. Pół miliona nauczycieli. Rząd nie rozumie sytuacji, jaka jest, że ten milion elektrycznych samochodów, które mamy wyprodukować, ktoś musi zrobić, potem sprzedać, potem serwisować, musi być określona kultura techniczna i technologiczna, a to daje tylko szkoła. Z tym, że absolwent mechatroniki Politechniki Warszawskiej, który mógłby uczyć w średniej szkole zawodowej, może w niej zarobić 2230 zł. Polska nie będzie się rozwijać bez edukacji. Dajemy 11 mld zł na poprawę dramatycznej sytuacji emerytów, a nie dajemy na edukację. Wydaje mi się, że my nie umiemy w należyty sposób wykorzystać edukacji jako naprawdę ogromnego koła zamachowego dla całej masy dziedzin. Poprosiłem minister edukacji o reakcję na skandal w Gdańsku. Przypominam, że tam ksiądz palił książki. Opierniczono mnie, że mówię nie w temacie. A przecież to rola minister edukacji, żeby powiedzieć, że palenie książek to zbrodnia na edukacji i zasługuje na potępienie ministerstwa. Pani Zalewska się nie odezwała. A idzie do PE i powinna grzmieć. W Świebodzicach w szkole, z której się wywodzi, też planowany jest strajk. Prawie sto procent nauczycieli go poparło.
Namawiał pan uczniów, żeby przyłączyli się do strajku?
Dzieci niech się zajmują swoimi sprawami.
Kiedy będziecie strajkować, nie będą miały czym się zajmować.
Wiem, że jest oddolna propozycja, by uczniowie w Gdańsku pod Neptunem manifestowali solidarność ze strajkującymi nauczycielami, ale poprosiłem gdański ZNP, żeby być w tej kwestii bardzo ostrożnym.
Czyli nie potrzebujecie wsparcia uczniów?
Potrzebujemy, jednak nie będziemy nic organizować. Nie działamy jak minister Zalewska, która dzieci bierze na tarczę. Przecież pani widzi, że jest zmasowana nagonka na strajkujących, od ministrów i posłów poczynając, na księżach kończąc. Wszyscy walą w nauczycieli, zniechęcają, straszą Państwową Inspekcją Pracy, kuratorem.
A pan idzie na ustępstwa.
DGP
I duża część nauczycieli ma mi to za złe, że zszedłem z 1 tys. zł brutto podwyżki na rzecz 30 proc. brutto.
Dlaczego pan zszedł?
Skoro jest chęć rządu do rozmowy, to i ZNP musi być otwarty, koncyliacyjny, lecz dzisiaj doszliśmy do ściany. I coraz trudniej o porozumienie.
Myślałam, że jednak pójdziecie po rozum do głowy, dzieci pójdą do szkoły i będą mogły zdawać egzaminy.
Strajk jest właśnie pójściem po rozum do głowy. Nawet jeśli przegramy ten strajk, to tego się już nie zatrzyma. Wierzę, że ludzie zdają sobie sprawę, że szkoła jest ogromną szansą dla tego społeczeństwa.
Z terrorystami się negocjuje.
Taki przekaz dał premier Jarosław Gowin. Mówił, że nie można negocjować, bo jak dziś rząd ustąpi tej grupie zawodowej, to jutro ruszą następni. I mówi to minister nauki i szkolnictwa wyższego. To obrazoburcze. Rozumiem, że jest liberałem, ale powinien być świadomy ciągłości. Negowanie naszego protestu jest negacją edukacji jako najważniejszej dziedziny życia społecznego. To jest też pretensja, którą mam do prezesa Kaczyńskiego, do całego PiS. Prezes mówił, że ludzie powinni być wolni, także w kontekście ekonomicznym. My, nauczyciele, jesteśmy więc niewolnikami?