Zastanawiamy się nad zawarciem jakiejś formy porozumienia ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego – zdradzają rozmówcy DGP. Z naszych ustaleń wynika, że jeszcze w tym tygodniu może dojść do rozmów pomiędzy ZNP a przedstawicielami samorządów
DGP
Pan Krzysztof uczy młodzież licealną w dużym mieście na zachodzie kraju. Od 15 lat jest nauczycielem dyplomowanym, czyli ma najwyższy stopień awansu zawodowego. Zgodnie z obowiązującą od początku roku siatką płac jego wynagrodzenie wynosi 3483 zł brutto.
To oznacza, że na jego konto powinno spływać 2492 zł. Do tego dochodzą jednak dodatki, w tym za wysługę lat (nasz nauczyciel z oświatą jest związany od prawie trzech dekad) oraz motywacyjny. W efekcie przelew ze szkoły, w której zatrudniony jest pan Krzysztof, wyniósł w ostatnim miesiącu 2962,65 zł.

Nauczyciele pokazują swoje wynagrodzenia. Daleko im do średnich podawanych przez MEN >>>>

W przeliczeniu na kwotę brutto daje to niewiele ponad 4,1 tys. zł. Dla porównania, przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej (czyli uwzględniające zarówno sektor prywatny, jak i publiczny) wyniosło według Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) w IV kwartale ub.r. 4863,74 zł. – Jestem blisko emerytury. W moich dochodach nie dojdzie już do istotnych zmian – mówi nauczyciel, który przez wzgląd na sytuację w oświacie zgadza się na rozmowę wyłącznie anonimowo.
Związek Nauczycielstwa Polskiego chciałby już za miesiąc rozpocząć strajk. Do 25 marca w szkołach mają być w tej sprawie przeprowadzone referenda. Od ich wyniku zależy, ile placówek przyłączy się do akcji protestacyjnej.
Początkujący belfer (nauczyciel stażysta) dostaje na rękę 1834 zł
Jak wynika z informacji DGP, nauczyciele są na dobrej drodze do pozyskania potężnego sojusznika w walce z rządem. Mowa o samorządowcach. Jak ustaliliśmy, włodarze miast chcą zorganizować 8 kwietnia w Warszawie (w dniu rozpoczęcia strajku nauczycieli) debatę oświatową, na którą zaproszenie otrzymają premier Mateusz Morawiecki i minister finansów Teresa Czerwińska. Co ciekawe, na zaproszenie liczyć nie powinna minister edukacji narodowej Anna Zalewska, odpowiedzialna za reformę oświaty. – Minister Zalewska publicznie wprowadza wszystkich w błąd i podważa nasze racje. Nic nowego nie jest w stanie wnieść do takiej debaty, która zresztą będzie poświęcona problemowi finansowania oświaty – tłumaczy Andrzej Porawski ze Związku Miast Polskich (ZMP) zrzeszającego ok. 300 miejscowości z całej Polski.
Pomysł debaty pojawił się dopiero teraz, na razie trwają poszukiwania miejsca dla tego wydarzenia. Pod uwagę brany jest Pałac Kultury i Nauki lub hotel Novotel w ścisłym centrum stolicy. Samorządowcy zapowiadają, że jeśli szef rządu nie pojawi się na debacie, wspólnie przemaszerują pod Kancelarię Prezesa Rady Ministrów. – Popieramy słuszne żądania płacowe nauczycieli, natomiast w żaden sposób nie będziemy chcieli się odnosić do kwestii planowanego strajku – podkreśla Andrzej Porawski.

Protokół rozbieżności

Zarzewiem konfliktu między nauczycielami i rządem stały się oczywiście pieniądze. Lista pretensji do kierownictwa resortu edukacji jest długa. – Średnia krajowa coraz bardziej nam odjeżdża i ludzie czują narastające upokorzenie wobec innych grup zawodowych. Ale kłamstwem jest mówienie, że chodzi tu wyłącznie o chleb. Jeśli pójdę strajkować, to dlatego, że wkrótce zabraknie młodych nauczycieli oraz – o czym moim zdaniem mówi się stanowczo za mało – że praca edukacyjna jest znacznie trudniejsza niż 20 lat temu – mówi pan Krzysztof. Warto w tym miejscu przypomnieć, że początkujący belfer (nauczyciel stażysta) otrzymuje na rękę 1834 zł. Po dwóch latach, jeśli uzyska stopień nauczyciela kontraktowego, jego płaca wzrośnie do 1885 zł netto.
Z kolei 55,4 proc. nauczycieli to najstarsi rangą nauczyciele dyplomowani. Ich zasadnicze wynagrodzenie wynosi 3483 zł brutto – 71 proc. średniej krajowej.
Argument z chleba ma jednak uzasadnienie, jeśli porównać apanaże polskich nauczycieli z zarobkami ich kolegów i koleżanek z zagranicy, zwłaszcza z krajów rozwiniętych. Takie porównania od dawna prowadzi Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) w swoich raportach ”Rzut oka na edukację„ (”Education at a glance„). Dla lepszego porównania eksperci OECD przeliczają uposażenia z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej, czyli biorąc pod uwagę, że za 1 tys. dol. można kupić inną liczbę towarów i usług w Warszawie, a inną w Berlinie czy Paryżu.

Kulisy pracy nauczyciela: Oto dlaczego mają dość i protestują >>>>

Z zestawienia OECD wynika więc, że polski nauczyciel z 15-letnim stażem jest lepiej wynagradzany niż koledzy z Czech, Słowacji czy Węgier, ale efektywnie zarabia o połowę mniej niż belfrzy z Austrii, Belgii, Danii, Japonii czy Korei Południowej; różnica ta jest jeszcze większa, jeśli wziąć pod uwagę Irlandię czy Holandię, o Niemczech nie wspominając. Mniejsza zaś jest w przypadku Finlandii (chociaż i tak mówimy o 15 tys. dol. rocznie) i jeszcze mniejsza w przypadku Francji. W przypadku gospodarek ”starej„ Europy najmniej dzieli zarobki polskich nauczycieli od kolegów i koleżanek z Włoch. Natomiast uwzględnienie parytetu siły nabywczej powoduje, że polski nauczyciel z 15-letnim stażem zarabia tyle, co grecki belfer z takim samym doświadczeniem zawodowym.
Wnioski OECD potwierdzają dane zbierane przez Europejską Sieć Informacji Oświatowej Eurydice. W ostatnim raporcie dotyczącym zarobków nauczycieli w Unii Europejskiej (obejmującym rok szkolny 2016/2017) uposażenie polskiego belfra z 15-letnim stażem pracy wyliczone jest – ponownie po uwzględnieniu parytetu siły nabywczej – na 19,8 tys. euro rocznie. To więcej niż pensja nauczycieli z takim doświadczeniem z Bułgarii (10,7 tys.), z Czech (17 tys.), Litwy (16,2 tys.), Rumunii (18,9 tys.) czy Węgier (18,6 tys. euro). Dane Eurydice potwierdzają również ponad dwukrotnie wyższe uposażenia nauczycieli z bogatszej części Wspólnoty.

Najmniej czasu przed tablicą

Tydzień pracy pana Krzysztofa zaczyna się w poniedziałek w samo południe – tak w tym roku ułożył mu się plan lekcji. Jak każdego nauczyciela obowiązuje go 40-godzinny tydzień pracy; szacuje, że mniej więcej tyle właśnie czasu poświęca na obowiązki zawodowe, dzieląc ten czas na szkołę i dom. Z tych 40 godzin więcej niż połowę spędzi w szkole: 13,5 godzin spędzi ucząc (18 lekcji po 45 minut), w tym prowadząc koła zainteresowań (nie każdemu nauczycielowi wliczane są one jednak do przepracowanych godzin dydaktycznych). Do tego dochodzą przerwy i okienka, których w tym roku panu Krzysztofowi uzbierało się 6 tygodniowo.
Przygotowanie do lekcji pan Krzysztof szacuje na 2 godziny dziennie, ale nie wyczerpuje to obrazu sytuacji. Kiedy w drugim semestrze zaczyna się trwający parę miesięcy sezon olimpiad (ogólnopolskich konkursów wiedzy z danego przedmiotu), prac przygotowawczych w domu i zajęć pozalekcyjnych jest więcej – także w weekendy.
Przepisy dotyczące czasu pracy nauczycieli we wszystkich krajach uwzględniają to, że zawód ten nie sprowadza się wyłącznie do stania przed tablicą. Wysokość pensum dydaktycznego – czyli liczby godzin spędzonych na uczeniu – ustalana jest jednak w różnych krajach na różnym poziomie. Dane zarówno z OECD, jak i Eurydice wskazują, że nauczyciele w Polsce są zobligowani do przeprowadzenia mniejszej liczby zajęć dydaktycznych niż ich koledzy i koleżanki z innych krajów.

MEN chwali się sukcesami. Sprawdziliśmy, ile prawdy było w wystąpieniu Anny Zalewskiej >>>>>

W Polsce wysokość pensum to 18 godzin lekcyjnych, czyli 14 godzin zegarowych po zaokrągleniu w górę. Po przeliczeniu godzin zajęć na godziny zegarowe w Belgii i Włoszech pensum wynosi 18 godzin, w Holandii – 20, we Francji – od 15 do 20, w Niemczech – od 24 do 28, w Portugalii – 22, a w Hiszpanii i Grecji – od 20 do 23.
Więcej przed tablicą czasu spędzają też nauczyciele w naszej części Europy. W Bułgarii i na Węgrzech pensum wynosi od 22 do 26 godzin tygodniowo, w Czechach – 17, na Litwie i w Rumunii – 18, na Łotwie – 21, zaś na Słowacji – 22. Z danych Eurydice wynika, że 14-godzinne pensum funkcjonuje poza Polską tylko w Turcji oraz jako minimalny wymiar w Chorwacji i Finlandii (z możliwością zwiększenia do kolejno 17 i 18 godzin). Estonia, Szwecja i Wielka Brytania nie regulują czasu pracy przy tablicy.
Wróćmy do pana Krzysztofa – dzień jego pracy nie kończy się wraz z powrotem do domu. Oprócz głównego miejsca zatrudnienia nasz nauczyciel ma jeszcze 4 godziny w innej placówce, za wiedzą i zgodą dyrektora tej pierwszej. Do tego dochodzą korepetycje, których panu Krzysztofowi wpadło ostatnio 14 godzin tygodniowo; część z nich prowadzi w niedziele. Ze stawką 60 zł za godzinę dają mu praktycznie drugą pensję. – Po takim tygodniu jestem wypluty. Nawet cieszę się, jeśli uczniowie odwołają korepetycje – mówi.