- Liczę, że reforma nauki w zaproponowanym kształcie nie wejdzie w życie - mówi Marek Kornat, historyk, kierownik Zakładu Dziejów XX Wieku w Instytucie Historii PAN oraz profesor Wydziału Prawa i Administracji UKSW w Warszawie



Jest pan inicjatorem listu otwartego, który krytycznie odnosi się do wielu regulacji zawartych w ustawie 2.0. Podpisało się pod nim ponad 145 naukowców, w tym wielu profesorów. Dlaczego zdecydowali się państwo na taki ruch?
Wiele propozycji zawartych w tzw. konstytucji dla nauki należy traktować jako olbrzymie zagrożenie. W mojej ocenie dwie z nich są najbardziej niebezpieczne i absolutnie nie do przyjęcia. Pierwsza to rady uczelni, które miałyby się składać w większości z ludzi z zewnątrz. Organ zbudowany w ten sposób pogłębi jedynie proces gwałtownej komercjalizacji szkół wyższych i nie rozwiąże żadnego z problemów. Pomysł mógłby się obronić tylko wówczas, gdyby w radzie przewagi nie miały osoby niepochodzące z uczelni. Takie rozwiązanie stosują np. Niemcy, gdzie owe osoby pełnią funkcję doradczą i są z reguły sponsorami uniwersytetu czy politechniki. Druga ważna kwestia to brak stwierdzenia, iż obok rektora i senatu również wydziały na czele z dziekanami są niezbywalnymi organami uczelni. Zachowanie autonomii wydziałów stanowi oczywistą gwarancję samorządności uczelni i partycypacji grona profesorskiego w rządzeniu, a przede wszystkim w sprawowaniu kontroli nad procesem awansów naukowych.
W liście krytykowane są też plany powoływania „profesorów dydaktycznych”, czyli bez habilitacji.
Pomysł „profesorów dydaktycznych” jest bardzo zły. Tytuł będzie bowiem przyznawany doktorom bez habilitacji na podstawie niejasnych kryteriów. Przypomina mi to wskrzeszenie funkcji „starszego wykładowcy”, znanej z okresu PRL. Profesorem na uniwersytecie powinien być tylko ktoś, kto sam prowadzi badania. Tak było zawsze. Patologiczne przypadki z przeszłości nie mogą być żadną inspiracją.
Dlaczego chcą państwo, aby habilitacja była obowiązkowa? Komisja Europejska uważa, że jest ona jednym z elementów blokujących awans zawodowy.
We Francji jest habilitacja, w Niemczech również. Projekt ustawy 2.0 nie przewiduje bezpośrednio jej likwidacji, tylko stwarza mechanizmy jej obejścia. Po pierwsze, poprzez wprowadzenie właśnie stanowiska profesora dydaktycznego, które będzie przysługiwało osobom, które nie chcą pracować naukowo. Druga ścieżka obejścia to zdobycie grantu z ERC (Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych). W ten sposób zrobienie habilitacji normalną drogą przestanie się opłacać. Oczywiście ona sama w sobie nie jest żadnym certyfikatem mądrości, ale kolejnym szczeblem zawodowego awansu, który motywuje do pracy. Zachęca do napisania kolejnej książki (w przypadku humanistów) z pożytkiem dla nauki. To jest niezwykle ważne. Skracanie ścieżki awansu to droga do katastrofy. Habilitacja w polskich realiach to konieczność, ale ma sens przede wszystkim na starych zasadach, czyli w oparciu o rozprawę habilitacyjną, wykład i kolokwium. Inaczej każdy, kto ma doktorat, dostanie natychmiast profesurę. Takie rozwiązania nie funkcjonują nigdzie na świecie.
Jarosław Gowin, odnosząc się do listu, który państwo wystosowali, powiedział, że nie widział jego sygnatariuszy na konferencjach, debatach, panelach, które toczyły się przez dwa lata w związku z konstytucją dla nauki.
Nie odnoszę wrażenia, aby przedstawiciele nauk humanistycznych i społecznych mieli realny wpływ na tę dyskusję. Ona była ładną inscenizacją. Niczym więcej.
Zdaniem szefa resortu nauki krytycy ustawy 2.0 proponują stagnację zamiast rozwoju.
To nieprawda. Ustawa reformująca naukę jest potrzebna, ale nie w zaproponowanym kształcie. Ja, podobnie jak większość osób, które podpisały list, nie jestem za status quo za wszelką cenę. Chciałbym, żeby reforma szkolnictwa wyższego była odważna, ale i rozważna. Musimy przemyśleć na nowo wiele kwestii. Jeżeli wicepremier Jarosław Gowin chciałby się z nami spotkać, to chętnie przedstawimy mu nasze wątpliwości. Muszę jednocześnie podkreślić, że to nie jest list, który można kwalifikować jako liberum veto wobec reformy, lecz jest on próbą wykrzyczenia naszych wielkich obaw, gdyż jest się nad czym zastanawiać. Proces legislacyjny jeszcze się nie zakończył, więc najwyższa pora na wysłuchanie głosu i tej części środowiska, która składa votum separatum. To na pewno nie są zabłąkane jednostki, ale w wielu przypadkach czołowe osobistości humanistyki polskiej. Mamy poczucie lekceważenia właśnie humanistyki. Liczę, iż reforma nauki w zaproponowanym kształcie nie wejdzie w życie – dla dobra całej korporacji ludzi nauki, ale i Polski.