Resort nauki zablokuje tworzenie niepotrzebnych fakultetów. Dotacja dla uczelni będzie zależeć od sukcesów absolwentów na rynku pracy.
Intermedia, jachting, mediteranistyka, militarystyka historyczna, musical, okcydentalistyka, rewitalizacja dróg wodnych, doradztwo filozoficzne, etnografia kaszubska, filozofia przyrody – to tylko niektóre kierunki studiów, które powstały w ostatnich latach na polskich uczelniach. Obecnie to szkoły wyższe decydują, co znajdzie się w ich ofercie, a rząd nie ingeruje w ich ułańską fantazję.
– Ministerstwo nie miesza się do tworzenia kierunków. W efekcie to, co proponują uczelnie, nie zależy od potrzeb rynku pracy, ale zasobów kadrowych placówki – zauważył Marek Kisilowski z NSZZ „Solidarność” na ostatnim posiedzeniu sejmowej komisji, która zajmowała się sytuacją absolwentów na rynku pracy.
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zapowiedziało, że chce to zmienić.
– System szkolnictwa wyższego jest oparty na zasadzie autonomii szkół wyższych. Nie jest rolą ministerstwa dyktowanie im, na jakich kierunkach mają kształcić. Możliwe jednak, że to zaszło za daleko. Dlatego myślimy o tym, aby w nowych rozwiązaniach, które znajdą się w ustawie 2.0, w pewien niewielki sposób zwiększyć kompetencje ministra – zapowiedział prof. Aleksander Bobko, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego. Wyjaśnia, że obecnie bowiem jest tak, że jeżeli uczelnia spełnia wymogi do prowadzenia kierunku, to minister nie ma innego wyjścia i musi udzielić zgody.
– Nie ma miejsca na żadną uznaniowość. Minister jest jedynie notariuszem. Dlatego planujemy, by dysponował on instrumentem, który pozwoli mu stwierdzić, że otworzenie danego kierunku studiów jest nieracjonalne ze wskazanych powodów, i odmówić udzielenia zgody na jego uruchomienie – wyjaśnił prof. Aleksander Bobko.
Eksperci nie są przekonani do tego pomysłu.
– To byłby krok wstecz – uważa Piotr Pokorny z Instytutu Rozwoju Szkolnictwa Wyższego. Do 2011 r. obowiązywała bowiem sztywna lista 118 kierunków studiów, w ramach których można było prowadzić kształcenie w szkołach wyższych.
– Teraz uczelnie mają dużą swobodę w kształtowaniu oferty edukacyjnej, a ich wybory weryfikuje rynek. Kandydaci nie decydują się na kierunki, po których nie znajdą pracy – dodaje.
Podobnie uważa prof. Jerzy Malec, rektor Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego.
– Jestem sceptycznie nastawiony do propozycji resortu. To ludzie wybierają, co chcą studiować. Minister nie powinien decydować o ofercie kształcenia na uczelniach. To nadmierne zbiurokratyzowanie. Szczególnie że minister cały czas zapowiadała deregulacje w szkolnictwie wyższym. Tymczasem teraz chce ingerować w decyzje uczelni – argumentuje.
W trakcie posiedzenia sejmowej komisji związkowcy przedstawili też swoje zastrzeżenia do kwestii finansowania szkół.
– Dotacja dla uczelni nie zależy od tego, w jakim zakresie dana szkoła przygotowuje studentów do rynku pracy. Obecny system daje możliwość, by budżet państwa płacił za kształcenie na kierunkach, które są nieadekwatne do potrzeb rynku – wskazał Marek Kisilowski.
Resort także chce to zmienić.
– Idea, aby finansowanie uczelni oprzeć na sukcesach absolwentów na rynku pracy, jest na razie niemożliwa do wprowadzenia. Ogólnopolski system monitorowania losów absolwentów szkół wyższych (ELA) działa bowiem dopiero od ubiegłego roku i jest w nim za mało danych. Jeżeli jednak ten system będzie się rozwijał, to w przyszłości oparcie się na nim będzie możliwe i zasadne – zapowiedział prof. Aleksander Bobko.
– To rozwiązanie warte rozważenia, z tym że bardziej skłaniałbym się ku temu, aby uczelnia z wysokim poziomem zatrudnienia jej absolwentów otrzymywała bonus. Lepiej, aby w podstawowym algorytmie wyliczania dotacji dla placówki takiego współczynnika nie było, ponieważ często o sukcesach absolwentów nie decyduje np. poziom kształcenia na uczelni, ale zróżnicowanie regionalne, koniunktura na rynku itd. – uważa Piotr Pokorny.