Szpitale to skarbonki bez dna. Pieniędzy zawsze brakuje. Paradoks polega na tym, że równocześnie to doskonały i przynoszący wysokie zyski interes. Dla firm pożyczkowych. Bo tak naprawdę szpital to jeden z bardziej wiarygodnych klientów. Może i nie płaci na czas. Może jest na skraju bankructwa, ale za nim stoją państwowe pieniądze. Jakby co, to i tak zapłaci albo samorząd, albo Ministerstwo Zdrowia. Nikt przecież nie dopuści do tego, by zlikwidować placówkę.
Klara Klinger, dziennikarka działu ekonomia i społeczeństwo / Dziennik Gazeta Prawna
Kiedy senior pożycza w parabanku, czujemy oburzenie. Bo na wysoki procent. Bo to niebezpieczne. Kiedy wielka państwowa placówka zadłuża się w instytucji, która nie podlega prawu bankowemu, jakoś nikogo to nie dziwi. Wszyscy rozkładają ręce i uważają, że dobrze, że w ogóle ma gdzie pożyczyć.
Więc interes się kręci – szpitale mają pieniądze, urzędnicy przymykają oko, a firmy zarabiają. Kto płaci, gdy komuś się powinie noga? Jak mawiał klasyk: my płacimy.
Pierwsze firmy pożyczkowe zakładali ludzie, którzy pośrednio brali udział w tworzeniu systemu zdrowotnego. Wiedzieli, gdzie będą luki. Im gorzej wiodło się szpitalom, tym lepiej wiodło się firmom. Dochodziło do patologicznych sytuacji, w których pożyczane były pieniądze na lichwiarski procent. Albo firmy specjalnie skupowały długi, by potem je przetrzymywać i zgłosić się po karne odsetki.
Sądy i urzędnicy starali się łatać kolejne dziury. Najpierw ustalono, na ile maksymalnie można pożyczać. Firmy karnie obniżyły marże, ale znalazły świetny pomysł na zagwarantowanie zarobków – oferowały obowiązkowe odpłatne doradztwo finansowe.
Kolejny zakaz dotyczył handlu szpitalnymi długami. Co z tego, jeżeli firmy znalazły sto tysięcy sposobów, by obejść przepisy. Sądy nie nadążają z kolejnymi wyrokami – kiedy zakazują jednej metody, zaraz pojawia się kolejna. W sumie wszystkim – mniej lub bardziej – taki układ odpowiadał. Jednak prędzej czy później trup wyleci z szafy i nie będzie można dalej zamiatać pod dywan problemu i upychać długów w nieskończoność. Szpitale nie będą jak banki: zbyt duże, by upaść.
Minister Radziwiłł wie, że z finansowaniem zdrowia jest kiepsko, i walczy z rządem o to, by co najmniej 6 proc. PKB – niezależnie od sytuacji – było przeznaczanych na ten obszar. Super, ale czy aby na pewno część z tych pieniędzy ma zostać skonsumowana na spłatę zobowiązań placówek medycznych?
Z zapowiedzi resortu wynika, że owszem. Ministerstwo zastanawia się nad stworzeniem specjalnej agencji, która pospieszy z pomocą szpitalom i być może część ich finansowania będzie pochodziła z budżetu. Oczywiście, powinno się pomóc szpitalom. Ale coś się buntuje na myśl, że część pieniędzy trafi do placówek, które – delikatnie mówiąc – są źle zarządzane. Czasem nawet świadomie. Zapowiada się kolejna powtórka z rozrywki. Już wcześniej był pomysł, np. plan B (przekształcanie szpitali), czy wsparcie finansowe z Agencji Rozwoju Przemysłu. Wszystko na koszt państwa. Rozwiązania trudno nazwać sukcesem – zobowiązania szpitali rosną. Już teraz są rekordowo wysokie: blisko 11 mld zł, to jedna siódma całego budżetu na zdrowie.
Michał Janczura, dziennikarz TOK FM / Dziennik Gazeta Prawna