Skoro potrafi pani tak świetnie diagnozować to, co się dzieje w UE, dlaczego z takim trudem przychodzi pani zauważyć dokładnie to samo zjawisko, które ma miejsce u nas w Polsce, a które dotyczy polskiej publicznej służby zdrowia? – pytał w czerwcu premier Beatę Szydło Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy (OZZL) w komentarzu zamieszczonym na stronie internetowej związku, który prezentuje. W kontekście okupacji w resorcie zdrowia oraz planowanych demonstracji lekarzy zapytam przewodniczącego Bukiela: – Skoro potrafi pan tak świetnie diagnozować, to co się dzieje w polskim systemie ochrony zdrowia, to dlaczego tak trudno zauważyć efekty walki OZZL o lepsze jutro polskich lekarzy?



Związkowcy jak mantrę powtarzają od lat, że rodzimy system lecznictwa jest targany kryzysami, a kolejne rządy jego problemy zamiatają pod dywan. Lekarze zamiast robić to, co umieją najlepiej, czyli leczyć pacjentów, sprowadzani są do roli urzędników, sekretarek, pracowników administracji. Chory, któremu mają pomóc, jest na końcu ich listy obowiązków. Od lat to jedna z najbardziej zapracowanych grup zawodowych. To wszystko święta prawda. Lekarze na potwierdzenie tych tez przedstawiają twarde dowody. Zgodnie z raportami OECD poziom publicznych nakładów na ochronę zdrowia w Polsce wciąż jest poniżej średniej, czyli 6 proc. PKB. My ten pułap mamy szansę, jeżeli wierzyć zapowiedziom obecnego ministra zdrowia, osiągnąć w 2025 r. Czyli potrzebujemy dekady, żeby dogonić to, co jest teraźniejszością dla innych krajów OECD. Pytanie, gdzie one ze swoimi wydatkami na ochronę zdrowia będą za 10 lat? Może się okazać, że króliczka nigdy nie złapiemy, a bez stałego zwiększania nakładów na lecznictwo nie rozwiążemy problemu rosnących kolejek do specjalistów (niestety procesy demograficzne są nieubłagalne i osób starszych, które najczęściej korzystają z pomocy medycznej, będzie w przyszłości przybywać, a nie ubywać) czy ich deficytu. A już teraz pod tym względem jest źle. W Polsce średnio na 1000 mieszkańców przypada zaledwie 2,2 lekarza. To dane na koniec 2015 r. (raport OED „Health at a Glance 2015”). Dla porównania średnia dla wszystkich państw OECD wynosi 3,3. Lepszym od naszego kraju wynikiem mogą się pochwalić Turcja, Indie, Czechy czy Słowacja, żeby nie szukać za daleko. Szczególnej poprawy w tym względzie trudno się spodziewać w najbliższym czasie. Specjaliści, oczekując lepszych warunków pracy, wyższych wynagrodzeń, po prostu wygodniejszego życia, wybierają bowiem pracę za granicą. Do tego dochodzi problem szkolenia nowych kadr medycznych. Jeżeli, jak podkreśla Naczelna Izba Lekarska (NIL), w najbliższym czasie nie zmienimy systemu kształcenia specjalistycznego, za dwie dekady nie będzie miał nas kto leczyć. Obecnie 48 proc. czynnych zawodowo medyków przekroczyło 50. rok życia. 12,5 proc. ma powyżej 71 lat. Od 10 lat liczba lekarzy uzyskujących co roku specjalizacje się nie zmienia – alarmowała NIL na początku roku w trakcie kongresu Health Challenges Congress. Wystarczy porównać dane: w Niemczech na wydziałach lekarskich kształci się ponad 87 tys. studentów, w Polsce – 21 tys. To za mało, żeby była zapewniona zastępowalności pokoleń wśród lekarzy.
Te dane porażają. Uświadamiają, że tak naprawdę od dłuższego czasu publiczna służba zdrowia to śmierdzące jajo, z którym nikt nie wie, co zrobić. Dotyczy to tak samo polityków, bo boją się trudnych decyzji (czytaj: grożących spadkiem słupków poparcia), jak i ekspertów, którzy wchodząc w buty doradców rządowych albo zasiadając na ministerialnym stołku, zmieniają punkt widzenia i poglądy. Ale zaniechania w systemie lecznictwa to również porażka samych związków zawodowych, które całą gromadą reprezentują poszczególne grupy pracowników medycznych. Pewnymi sukcesami w walce mogą się pochwalić jedynie pielęgniarki i położne oraz lekarze rodzinni. Liderom lekarzy pozostałych specjalności siły brakuje. I tu wracam do pytania, jakie postawiłam na początku felietonu. Może warto się pokusić o refleksję nad własnym brakiem skuteczności i tym, dlaczego środowisko lekarskie różni się, i to wcale nie pięknie?