Resort zdrowia zapłaci za uczenie dzieci, jak powinny się zachowywać, by w przyszłości nie mieć problemów z zajściem w ciążę.
Moda na dziecko – tak nazywa swój pomysł wiceminister Jarosław Pinkas, który wpisał ten punkt do projektu Narodowego Programu Zdrowia Publicznego (NPZP) obok walki z otyłością i paleniem papierosów. Cel: zwiększyć dzietność w polskich rodzinach.
Był zapowiadany szumnie, miał, jak mówił Pinkas, wprowadzić przełom w myśleniu. Na papierze wygląda jednak skromnie, składa się z czterech punktów, które ograniczają się głównie do „szkoleń, edukacji i działań informacyjnych”. Nacisk ma być położony na dbanie o zdrowie, by zapobiegać kłopotom z płodnością. Nie ma natomiast nic na temat np. promocji wizerunku wielodzietnych rodzin.
W jaki sposób będzie prowadzona edukacja? Konkretnego planu jeszcze nie ma. Jednak, jak wynika z nieoficjalnych ustaleń z urzędnikami, prelekcje na ten temat mogłyby być jednym z elementów szkolnych lekcji o wychowaniu w rodzinie. Wiadomo też, że na razie edukacja będzie się skupiać na chłopcach – zdarza się, że ich ryzykowne wieloletnie zachowania prowadzą do problemów z płodnością.
– Chłopcy nie zawsze zdają sobie sprawy, że częste trzymanie laptopa na kolanach, noszenie obcisłej bielizny czy podgrzewanie siedzeń w samochodzie mogą mieć skutki uboczne – tłumaczył w wywiadzie dla DGP wiceminister Pinkas. I podkreślał, że chce pokazywać dobre rozwiązania. Również przez media społecznościowe.
W edukację zaangażowani mają zostać też pracownicy medyczni i szkoły rodzenia. Resort przewiduje finansowanie badań, których celem byłaby diagnoza problemów związanych z niepłodnością. Obowiązki w tym zakresie mają być powierzone m.in. Ministerstwu Nauki. Szczegółów jednak brak.
Wśród krytyków pomysłu pojawiała się wątpliwość, że dodatkowy punkt w NPZP, czyli zdrowie prokreacyjne, „zje” pieniądze przeznaczone na inne cele. Ma być na nią wydane aż 11 proc. kwoty przeznaczonej na całość programu. Tymczasem finansowanie NPZP uległo okrojeniu. Zamiast zakładanych 700 mln zł ma być 140 mln zł.
– Kwota nie jest wysoka. Wystarczy na jedną, dwie kampanie w mediach. Dlatego trzeba skupić się na wzmocnieniu już podejmowanych działań, jakie mają miejsce w szkole. Można rozważyć drukowanie ulotek, które będą przekazywane uczniom, czy kształcenie nauczycieli, którzy potem będą swoją wiedzą dzielili się z uczniami podczas zajęć – dodaje socjolog z Uniwerstetu Łódzkiego, dr Piotr Szukalski.
Już w 2017 r. ma się urodzić – jak tłumaczyli urzędnicy resortu – „trochę więcej dzieci”. Na temat skuteczności działań mocno sceptycznie wyraża się też prof. Janusz Czapiński. Jego zdaniem kampanie nie pomogą zmienić mentalności. – Aby społeczeństwo zmieniło wartości, musiałoby się wydarzyć coś dużego, jakiś przełom, który zmieni sposób myślenia. Taka promocja nic nie da – uważa prof. Czapiński.