Dwie firmy informatyczne mają dane zdrowotne o wszystkich Polakach. Fundusz, płacąc za system blisko pół miliarda złotych, nie ma do niego praw autorskich. To zwróciło uwagę prokuratury.
Wartość umów na całość obsługi systemu informatycznego NFZ / Dziennik Gazeta Prawna
Centralne Biuro Antykorupcyjne na zlecenie warszawskiej Prokuratury Apelacyjnej prowadzi śledztwo w sprawie nieprawidłowości przy obsłudze informatycznej Narodowego Funduszu Zdrowia – ustaliły DGP i Tok FM. Fundusz stracił przynajmniej 43,5 mln zł, bo urzędnicy przez wiele lat podpisywali niekorzystne umowy.
NFZ od samego początku nie miał praw autorskich do własnego systemu. To przez wiele lat – zdaniem urzędników – uniemożliwiało zmianę dostawcy. W efekcie obecnie monopol na obsługę mają te same firmy, z którymi podpisano umowy jeszcze w czasach kas chorych. A kontrakty z nimi przedłużane są co roku, bez przetargu. I choć kolejne kontrole, m.in. NIK oraz UZP, wskazywały na konieczność zmiany, nikt się na nią nie zdecydował. Za każdym razem tłumaczenie było jedno: właścicielami praw autorskich są firmy obsługujące system.
Tak została podpisana umowa w 1999 r. i w takiej formie była przedłużana w kolejnych latach. – Przedmiotem postępowania jest podejrzenie działania i zaniechania działania przez funkcjonariuszy publicznych oraz inne osoby zobowiązane do zajmowania się sprawami majątkowymi NFZ. Działania i zaniechania te miały na celu osiągnięcie korzyści majątkowej ze szkodą dla interesu publicznego – informuje rzecznik warszawskiej prokuratury Zbigniew Jaskólski.
Pod koniec 2014 r. uzależnienie systemu NFZ od dotychczasowych dostawców wzbudziło wątpliwości prezesa Funduszu Tadeusza Jędrzejczyka. Prezes nie chciał podpisać z nimi umowy, bo bał się oskarżeń o niegospodarność. O swoich podejrzeniach w zeszłym roku powiadomił Ministerstwo Zdrowia. Mimo to, gdy przebywał na urlopie, podpisano kolejną umowę na rok 2015, w tym samym brzmieniu, co w poprzednich latach. Obecnie prowadzone są negocjacje z dostawcami, które mają doprowadzić do demonopolizacji.
W połowie stycznia wszczęto śledztwo dotyczące umów na informatyzację Narodowego Funduszu Zdrowia z ostatnich dziewięciu lat. Jednym z powodów do niepokoju były koszty, o wiele wyższe, niż gdyby istniała możliwość wyboru dostawcy na wolnym rynku. Podejrzenia śledczych potwierdza wewnętrzny audyt NFZ, z którego wynika, że gdyby tryb wyboru firmy był bardziej konkurencyjny, oszczędności w ciągu trzech lat wyniosłyby 80 mln zł. Na razie śledztwo toczy się w sprawie, a nie przeciwko komuś. Nie ma mowy o nazwiskach ani nazwach podejrzanych firm.
Przez wspomniany system przechodzą dane ze wszystkich szpitali, rozliczenia z lekarzami i aptekami, dane o wydatkach, refundacji leków czy potwierdzeniach ubezpieczenia. Słowem – kompletne informacje związane z obsługą pacjentów i działaniem placówek medycznych w Polsce. System stworzył i od lat obsługuje m.in. Kamsoft, który w 1999 r. wraz ComputerLandem podpisał umowę na obsługę systemu kas chorych. Wtedy też zapadła decyzja, że prawa autorskie zostają w posiadaniu firm. Jak mówią nam eksperci, taki był wówczas zwyczaj. Z tym problemem boryka się wiele instytucji państwowych. Najjaskrawszym przykładem był ZUS, który kilka lat temu stoczył batalię o przejęcie kodów źródłowych.
Jedyny możliwy wykonawca
Wówczas jednak nikt nie myślał, z jakiego rodzaju konsekwencjami może się to później wiązać. Obecnie – w wyniku przejęć i zakupów od innych firm – autorskie prawa majątkowe do oprogramowania mają Asseco i Kamsoft. Umowy od końca lat 90. do teraz były podpisywane bez ogłaszania przetargu. Nie było potrzeby. W 2013 r. ówczesna prezes Agnieszka Pachciarz w odpowiedzi na pytanie Urzędu Zamówień Publicznych, dlaczego umowa została podpisana z wolnej ręki, tłumaczyła, że „ze względu na szczególny rodzaj usług można je uzyskać od jednego wykonawcy”.
Rok później UZP znowu dopatrzył się nieprawidłowości. „Sytuacja taka rodzi uzasadnione podejrzenia o możliwość zawyżania kosztu usługi” – pisał biegły sądowy na zlecenie urzędu, który opiniował zgodność z prawem przedłużenia umowy z wolnej ręki. I wskazywał, że istnieją inne scenariusze: stworzenie nowego systemu lub zakup praw autorskich. Jednocześnie potwierdzał, że jedyną możliwością – tak, aby nie zakłócić ciągłości pracy – jest podpisanie kolejnej umowy z wolnej ręki. Od 2003 r. koszty umów cały czas rosły. Jedyne, co się udało, to zamrożenie za czasów prezes Pachciarz ceny na kilka lat. Ówczesna dyrektor finansowa dokonała przeglądu i uznała, że nie ma powodów do podwyżek, więc wartość umowy została utrzymana na poziomie 52 mln zł za rok.
Atmosfera się zagęszcza
Ponad rok temu atmosfera wokół informatyzacji stała się bardzo napięta. Pod koniec 2014 r. firmy zażądały na kolejny rok około 8-proc. podwyżki przekonując, że mają do wykonania nowe zadania, a przez ostatnie lata ceny się nie zmieniały. Świeżo upieczony prezes NFZ Tadeusz Jędrzejczyk zaczął dokładnie przeglądać umowy i doszedł do wniosku, że ich treść pozostawia wiele do życzenia. Prezes wyliczał błędy, m.in. to, że umowy były zawierane w trybie niekonkurencyjnym, dotyczą prowadzenia i opłacania dwóch systemów o zbliżonej funkcjonalności (część oddziałów NFZ obsługuje Kamsfot, część – Asseco), do których NFZ nie ma praw autorskich.
Prezes chciał odejść od trwającego od lat monopolu. Negocjacje się przedłużały. W tym czasie doszło do kilku poważnych awarii systemu, m.in. przez pół dnia nie działał system eWUŚ. Do dziś nie wyjaśniono, jakie były tego przyczyny. W maju 2015 r. umowy wciąż nie były podpisane. Jędrzejczyk uważał, że stawiając podpis pod taką wersją umów, poniósłby konsekwencje prawne. Dlatego w połowie maja wysłał do Ministerstwa Zdrowia pismo przedstawiające powody, dla których nie chce tego zrobić. Zaraz po tym poszedł na urlop. Pod jego nieobecność umowę z dostawcami w trybie pilnym podpisała Julita Jaśkiewicz, zastępca prezesa, która w takich sytuacjach przejmuje jego obowiązki.
Nieszczelność w systemie
Miesiąc później, trzy dni po dymisji ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, prezes NFZ zwolnił dyscyplinarnie dyrektorów departamentu informatyki: szefa i jednego z jego zastępców. Oficjalną przyczyną było niezapewnienie odpowiedniego bezpieczeństwa systemu. Tłumaczono, że powstała pewna nieszczelność w systemie, która mogła zostać wykorzystana do wyprowadzenia informacji. Miało zabraknąć adekwatnej reakcji ze strony osób odpowiedzialnych za systemy informatyczne. SPRAWA JEST O TYLE DZIWNA, ŻE ZWOLNIONY ZASTĘPCA NIE ZAJMOWAŁ SIĘ AKURAT UMOWAMI NA SYSTEMY INFORMATYCZNE, ZAŚ DRUGI ZASTĘPCA ZAJMUJĄCY SIĘ TYMI SPRAWAMI POZOSTAŁ NA STANOWISKU.
Nieoficjalnie jednak wiadomo, że jednym z powodów zwolnienia były konflikty w związku z umowami na system informatyczny. Jak określa jeden z urzędników, „zwolnieni dyrektorzy nie grali do tej samej bramki”. Ponoć nie chcieli współpracować przy zmianie umowy z dostawcami. Oni sami przekonują, że proponowali kilka scenariuszy zmian, włącznie z wypracowaniem własnego systemu informatycznego w NFZ Z PIENIĘDZY UNIJNYCH, KTÓRY BYŁBY OBSŁUGIWANY W TRYBIE PRZETARGOWYM, te jednak nie podobały się prezesowi. Sprawa trafiła do sądu pracy.
W tym samym czasie inny z zastępców Jędrzejczyka, Zbigniew Teter, któremu w kwietniu 2015 r. przydzielono działkę informatyczną, złożył do prokuratury doniesienie na swojego szefa, czyli prezesa NFZ. Jak twierdził, odkrył, że dokument, w którym prezes informował ministerstwo, dlaczego nie chce podpisywać umowy na informatyzację, wysłano do resortu zdrowia w innej wersji niż ta, która została przyjęta w centrali NFZ. Dopatrzył się w tej sprawie znamion przestępstwa i dlatego zawiadomił prokuraturę. Sam Jędrzejczyk tłumaczył, że doszło do pomyłki technicznej przy skanowaniu dokumentów (prezes robił to osobiście), a po jej wykryciu do resortu trafiła właściwa wersja dokumentu.
Prokuratura sprawę umorzyła, a prezes Jędrzejczyk zwrócił się do ministerstwa o zgodę na zwolnienie swojego zastępcy. Jak tłumaczył, stracił do niego zaufanie. Wówczas zgody nie otrzymał; podpisał ją dopiero nowy minister Konstanty Radziwiłł, który objął stanowisko po październikowych wyborach parlamentarnych. Pod koniec stycznia 2016 r. sprawą zajęła się jednak Rada Funduszu, kierując sprawę do ponownego rozpatrzenia. Zastępca prezesa nadal chodzi do pracy.
Negocjacje trwają
Do NFZ przez cały miniony rok przychodziły kontrole. CBA dwukrotnie analizowało dokumenty, resort zdrowia sprawdzał, dlaczego tak długo nie podpisywano umowy na informatyzację. W połowie stycznia do NFZ dotarła informacja, że prokuratura apelacyjna wszczęła śledztwo w sprawie informatyzacji. Mimo wszystkich zawirowań do końca zeszłego roku NFZ musiał podpisać kolejną umowę z dostawcami; system informatyczny musi przecież działać nieprzerwanie. Jednocześnie fundusz zaczął starania o zmianę niektórych zapisów. NFZ przedstawił projekt umowy przewidujący, że prawa autorskie do każdej nowej funkcjonalności będzie miał Fundusz. Projekt skonstruowano tak, aby było wiadomo, za jakie konkretnie usługi płaci NFZ. Wcześniej nie było to do końca przejrzyste. Negocjacje wciąż trwają.
Podstawą do zmian był zlecony w lipcu 2015 r. audyt umów z dostawcami. – Dążymy do uniezależniania od dostawców głównych systemów informatycznych dla NFZ, a także do tego, by umowy z głównymi dostawcami były zawierane nie z wolnej ręki, ale w trybie konkurencyjnym – wyjaśnia prezes NFZ. Zlecił również niezależnemu podmiotowi wycenę odtworzeniową systemu (ile by kosztowało zbudowanie systemu od nowa) oraz określenie czasu niezbędnego do tego. Scenariusze są bowiem dwa. Jeden to odkupienie praw. Drugi – budowa własnego systemu.
Przedstawiciele firm, które uczestniczyły w cyfryzacji NFZ, nie komentują sprawy.