Jarosław Pinkas, wiceminister zdrowia, o pomysłach na prozdrowotną kampanię społeczną
Jarosław Pinkas, wiceminister zdrowia / Dziennik Gazeta Prawna
Do walki z paleniem i otyłością dopisał pan do Narodowego Programu Zdrowia „modę na dziecko”. Na czym ma ona polegać?
Może dla niektórych „moda na dziecko” brzmi zabawnie, ale problem zdrowia prokreacyjnego jest poważny. Począwszy od takich zagadnień, jak korzystanie przez chłopców z laptopa położonego na kolanach, noszenie zbyt obcisłej bielizny czy podgrzewanie siedzeń w samochodzie. Nawet takie rzeczy wpływają na zdrowie. Wiele osób tego nie wie lub to bagatelizuje, a skutki bywają poważne.
Zwraca pan uwagę na mężczyzn. Dlaczego na nich?
Są trudniejsi we współpracy niż kobiety. Mniej dbają o zdrowie, mało się o nich mówi. Ale problemy zdrowotne występują u nich równie często jak u kobiet i też powodują kłopoty z posiadaniem dziecka. Coraz częściej wykrywa się patologię nasienia. Temu można zapobiec w niektórych przypadkach. Jest jeden warunek – trzeba działać za młodu. Dzięki odpowiedniemu stylowi życia, odpowiedniej diecie da się temu zapobiec, ale o tym należy myśleć dużo wcześniej przed przystępowaniem do planów prokreacyjnych.
Zakaże pan obcisłych strojów na rower?
Wprowadzanie w tym zakresie jakichkolwiek zakazów jest bezskuteczne. My chcemy edukować, czyli pokazywać oraz promować mądre i dobre rozwiązania.
W jaki sposób?
Poprzez kampanie społeczne, do których chcielibyśmy wykorzystać m.in. media społecznościowe. Jestem ich fanem, bo widzę, jak działają. Doceniam ich siłę, wiem, że mogą przynieść wiele dobrego. Za ich pomocą można wykreować nowy sposób myślenia, nowe trendy.
Ile będzie na to pieniędzy? I z jakiej puli, tej przeznaczonej dotąd na walkę z otyłością i nikotynizmem?
Rzeczywiście, to ta sama pula. Będziemy musieli na nowo podzielić środki, ale zapewniam, że nikomu nie stanie się krzywda, ponieważ różne cele są często ze sobą powiązane, np. palenie tytoniu zmniejsza płodność. To pierwszy rok działania ustawy, tymczasem program jest przewidziany na lata, więc będziemy mogli mu się przyglądać i modyfikować go, jeśli będą potrzebne zmiany. Nie można się spodziewać, że Narodowy Program Zdrowia przyniesie wielkie efekty już w tym roku. Ale mam nadzieję, że już w 2017 r. urodzi się trochę więcej dzieci. Obecnie jest już zauważalna niewielka tendencja wzrostowa, i ten trend musi zostać wzmocniony.
Jak zadbać o to, by dzieci, które już przyjdą na świat, nie były otyłe? To narastający problem.
Dobra wiadomość jest taka, że są badania, które wskazują, że mamy delikatny trend spadkowy, jeżeli chodzi o otyłość wśród dzieci. Myślę, że zaczynają być widoczne pierwsze efekty działań edukacyjnych, przede wszystkim samorządowych. To cieszy, bo w latach 2009–2011 Polska nie wypadała najlepiej na tle krajów UE. Nadal nie jest dobrze, ale powoli zmienia się styl życia dzieci. Zaczęły jeść śniadania – tak sugerują wyniki badań dotyczące dzieci w wieku szkolnym. Teraz zaczynamy walczyć w ramach NPZ, choć nie mamy tylu pieniędzy co koncerny, które są w stanie np. rokrocznie przekonywać, że nie ma świąt Bożego Narodzenia bez słodkiego, gazowanego napoju na stole. Będziemy kłaść nacisk na przeciwstawianie się akcjom czy reklamom mogącym mieć zły wpływ na podejmowanie racjonalnych decyzji zdrowotnych.
W jaki sposób?
Planujemy, by programy były skierowane nie tylko do dzieci, ale także do rodziców. To oni kupują dzieciom niezdrowe produkty, więc musimy do nich dotrzeć. Trzeba pokazać im, co się dzieje, gdy dziecko wręcz uzależnia się od cukru. Jeśli uda się przekonać, że organizowanie kinderbalu w fast foodzie promuje negatywne postawy żywieniowe, to już będzie pierwszy sukces. I zdajemy sobie sprawę, że to nie będzie proste, to dla nas wyzwanie.
Sposobów jest kilka. Oprócz wspominanych mediów społecznościowych zasadne byłoby promowanie kampanii zdrowotnych w telewizji. Wyemitowanie spotu w prime timie niesie za sobą ogromny potencjał. To też olbrzymi koszt, który musiałby pewnie spaść na barki ministra zdrowia, ale naprawdę warto wydawać pieniądze na promowanie zdrowego trybu życia. Należy też położyć nacisk na misyjność mediów, tak aby mimo wszystko w nieodpłatnym czasie można było emitować kampanie prozdrowotne.
Jest też możliwość product placementu w serialach, czyli lokowania produktów. Można promować w ten sposób badania przesiewowe na raka, m.in. badanie szyjki macicy. Lokowanie mądrej edukacji związanej ze zdrowiem to świetny pomysł.
Kampanie i edukacja to jedno. Czy będą lekarze w szkołach?
Nie uciekniemy od problemu medycyny szkolnej. Na razie chcemy, by lekarze wspomagali profilaktykę, ale nie mamy pełnej możliwości zorganizowania gabinetów lekarskich w placówkach szkolnych. Poza tym większość rodziców woli, by wizyta u lekarza odbywała się w ich obecności. Ale można zintensyfikować kontakt szkół z przychodniami i organizować badania profilaktyczne. Dobrze byłoby wprowadzić rozwiązania, które umożliwiłyby lekarzowi czy pielęgniarce środowiskowej uczestniczenie w wywiadówkach w celu przekazywania rodzicom istotnych informacji dotyczących opieki zdrowotnej nad dziećmi.
Macie plany dotyczące profilaktyki nowotworowej?
Mogę mówić o nowotworach tylko w kontekście zdrowia publicznego. Jestem absolutnie przekonany, że edukacja i programy przesiewowe są potrzebne. Jestem zwolennikiem obowiązkowych badań m.in. w zakresie szyjki macicy. Dziś z powodu raka szyjki umrą trzy lub cztery kobiety. To wstyd. Gdyby była moda na badanie się, a kobiety nie odrzucałyby zaproszeń na cytologię, ta liczba byłaby z pewnością mniejsza. Zdaję sobie sprawę, że wyrażenie „obowiązkowe badanie” źle się kojarzy. Jednak, patrząc na takie wzbudzające niechęć sformułowania przez pryzmat ryzyka śmierci kobiety, ta wątpliwość znika: śmierć matki to dewastacja całej rodziny. Niezwykle istotne jest zaangażowanie organizacji kobiecych, które do tej pory często sprzeciwiały się idei obowiązkowych badań. Nie da się stworzyć niczego na siłę, pomysł musi znaleźć wsparcie, by zaistniał. Uważam jednak, że jako świadomy polityk zdrowotny muszę pewne rozwiązania zaproponować.
Obok niezdrowego jedzenia problemem są także papierosy. To skąd pomysł zamieszczenia w ustawie dostosowującej dyrektywę tytoniową do polskich przepisów zgody na sprzedaż w Polsce nowej kategorii wyrobów – nowatorskich?
Przypomnę, że o tym mówi się już od kilku lat. Dotychczas obrót nimi był uniemożliwiony. W polityce zdrowotnej istnieje pojęcie mniejszego zła i jestem za tym, by je realizować. Szczególnie, że są już produkty, które wydzielają mniej substancji smolistych, w związku z czym są mniej szkodliwe. Uznaliśmy, że mogą zafunkcjonować w ustawie pod takim samym rygorem jak inne wyroby tytoniowe. O to wnioskowały resorty rolnictwa i spraw zagranicznych. Ale nie odchodzimy w ten sposób od ortodoksyjnego, zdecydowanie negatywnego podejścia do tytoniu. Ani minister, ani żaden z jego zastępców nie pali papierosów.
Na jakich zasadach mają być dopuszczone do obrotu nowatorskie wyroby?
Będą podlegały tym samym restrykcjom, co inne wyroby tytoniowe. Zatem nie będą sprzedawane z maszyn vendingowych oraz osobom nieletnim. Dostęp do tych wyrobów dla dzieci do 18. roku życia będzie zablokowany. Z kolei dorosłych, mam nadzieję, odstraszać będzie cena, bo nowatorskie wyroby z reguły są droższe od tych tradycyjnych.
Niemniej zdaję sobie sprawę, że produkty te mogą stanowić alternatywę dla palaczy, którzy nie są w stanie pozbyć się nałogu. Dla takich osób korzystanie z wyrobów, w których tytoń jest spalany w innej temperaturze, w związku z czym zmniejszona jest ilość substancji smolistych, może być uznane za mniejsze zło. Jednak największym sukcesem mającym dla tych osób wymierne korzyści zdrowotne byłaby całkowita rezygnacja z nałogu.
Chciałbym też podkreślić, że nie ma jeszcze zbyt wielu badań weryfikujących faktyczne działanie nowatorskich wyrobów. Są one przecież dostępne od niedawna na rynku. Zatem jeśli okaże się, że są szkodliwe, możemy je wycofać z rynku.