Kliniki, które zajmują się sztucznym zapłodnieniem, wstrzymują przyjmowanie nowych pacjentek. Boją się, że zostaną odcięte od pieniędzy z budżetu. Czekają na decyzje nowego ministra zdrowia, ale nie spodziewają się dobrych wiadomości

Co się liczy dla osób przystępujących do in vitro / Dziennik Gazeta Prawna



Państwowy program leczenia niepłodności poprzez in vitro ruszył w 2013 r. Teraz praktycznie został zablokowany. Przewidziane w nim pieniądze na 2015 r. zostały wykorzystane. A dalsze finansowanie jest niepewne. – Na razie nie przyjmujemy kolejnych par – przyznaje Wojciech Winciorek z kliniki Angelius. – Czekamy na decyzje nowego ministra zdrowia. Wtóruje mu Mariusz Kiecka z kliniki Provita.– Jesteśmy w zawieszeniu. Mamy świadomość, że obowiązujące decyzje dotyczące finansowania mogą być zmienione – mówi.
Placówki mają umowy z Ministerstwem Zdrowia do połowy 2016 r. W tym tygodniu minister ma podpisać program wspierania in vitro w kolejnych latach – do 2019 r. W projekcie przyszłorocznego budżetu są zarezerwowane pieniądze na finansowanie sztucznego zapłodnienia. Skąd więc obawy? Odpowiedź jest prosta: ostateczną wersję budżetu będą przyjmować nowy rząd i nowy parlament, a PiS jest przeciwny tej metodzie leczenia bezpłodności.
– Uważamy, że tego typu procedury nie powinny być finansowane z budżetu państwa. W służbie zdrowia są tak duże braki, i to jeśli chodzi o świadczenia ratujące życie czy leczenie dzieci i osób starszych, że żadne uszczuplanie środków publicznych nie jest wskazane – tłumaczy Stanisław Karczewski, senator PiS, kandydat na ministra zdrowia.
Przerwanie finansowania wpłynęłoby także na leczenie par, które już korzystają z in vitro: nie mogłyby – w razie niepowodzenia – przystąpić nieodpłatnie do kolejnego cyklu zapłodnienia. Zgodnie z programem przysługują trzy takie cykle.
Od wczoraj obowiązuje nowa ustawa, która ma uregulować rynek in vitro. Zgodnie z jej zapisami kliniki muszą uzyskać pozwolenie ministerstwa na kontynuowanie działalności. Przedstawiciele resortu zapewniają, że wnioski będą załatwiać od ręki. I że w żaden sposób nie powinno to paraliżować leczenia niepłodności tą metodą.
Zgodnie z ustawą z in vitro mogą korzystać tylko pary. Dopuszczalne jest mrożenie sześciu zarodków. PiS zapowiada zmiany. Chce, by do leczenia w taki sposób uprawnione były tylko pary małżeńskie (finansujące zabiegi z własnych pieniędzy), a liczba zarodków została ograniczona do dwóch.
Blisko 17 tys. par przystąpiło do leczenia in vitro, które od połowy 2013 r. opłacało państwo. Program miał działać do lipca 2016 r. W tym tygodniu minister zdrowia Marian Zembala ma podpisać rozporządzenia gwarantujące finansowanie w wysokości 300 mln zł na kolejne trzy lata. To gest bez szans na realizację.
Już są problemy z rozpoczęciem leczenia. – Przeszłam wszystkie badania, ale usłyszałam, że decyzje o przyjmowaniu zostały zawieszone – mówi jedna z pacjentek warszawskiego szpitala przy ul. Starynkiewicza, który realizował ministerialny program.
Kliniki przyznają, że telefony się urywają. – Ponad 400 pacjentów zadeklarowało chęć udziału w programie w naszych klinikach, wciąż pojawiają się nowe zapytania. Zainteresowanie jest duże – przyznaje Katarzyna Goch z kliniki Invicta. I dodaje, że wiele par boi się zmian, które mogą zostać wprowadzone przez nowy rząd. Tego, że część z nich nie będzie mogła korzystać z leczenia. Ta klinika, podobnie jak wiele innych, wstrzymała nowe przyjęcia. Nie wie, czy państwo zrefunduje leczenie. – Zlikwidowanie programu byłoby bardzo niekorzystne dla par, które mają problem z niepłodnością – uważa doktor Krzysztof Grettka z kliniki Angelius. Leczenie to koszt kilkunastu – kilkudziesięciu tysięcy złotych.
Jest jeszcze jeden problem. Wraz z wejściem w życie nowej ustawy (obowiązuje od wczoraj) kliniki prowadzące program ministerialny muszą udokumentować, że działają zgodnie z nią. Tzw. program dostosowawczy przedstawiony przez placówki musi zatwierdzić Ministerstwo Zdrowia. Do tego czasu kliniki mogą co prawda przyjmować pacjentki i wykonywać badania, ale nie mogą przenieść zarodka do ciała kobiety. Wiceminister Igor Radziewicz-Winnicki przekonuje, że kwestia ta zostanie rozwiązana w tym tygodniu. – Podpiszemy programy dostosowawcze – zapewnia Winnicki, jeden z twórców ustawy in vitro. Jak tłumaczy ministerstwo już otrzymało 40 z 50 programów i miało czas je przeanalizować. Teraz czekają tylko na podpis. o wiele istotniejszym problemem jest kwestia finansowania. Nie ma pewności, czy nowy rząd w budżecie na rok 2016 zagwarantuje 45 mln zł na program ministerialny, który kończy się w połowie przyszłego roku. Do lipca 2016 r. kliniki mają podpisane umowy z resortem na leczenie in vitro z pieniędzy państwowych. Ale finanse na ostatni etap programu, czyli na przyszły rok, musi już zatwierdzić nowy minister finansów oraz zdrowia.
Zasada programu, dzięki któremu w ciągu dwóch lat urodziło się 3,6 tys. dzieci, była prosta: rząd finansuje trzy próby zapłodnienia, program jest dostępny dla kobiet od 18. do 40. roku życia. Dla panów nie ma ograniczeń wiekowych. Para musi udowodnić, że przez rok się leczyła, ale bez skutku.
PiS przyznaje, że finansowanie programu w 2016 r. stoi pod znakiem zapytania, bo są inne priorytety. Jak przypomniało radio RMF, już w przeszłości ugrupowanie podejmowało próby zakazania in vitro.
Zdaniem ustępującego wiceministra zdrowia Igora Radziewicz-Winnickiego byłaby to nierozsądna decyzja. – Umowy z klinikami zostały podpisane do lipca 2016 r. Zerwanie ich grozi dochodzeniem odszkodowań – uważa Winnicki. Potwierdza też jednak, że edycja na lata 2016–2019, nie musi zostać przyjęta przez nowy rząd.
Koszt nowego programu miałby wynieść 300 mln zł. Miał on wydłużyć bezpłatne korzystanie z tej metody, ale także objąć pary, które by chciały skorzystać z dawstwa. W sytuacji, w której jedno lub oboje rodziców nie mogą mieć dziecka, mogliby skorzystać z adoptowanej komórki jajowej, nasienia lub zarodka. Dziś mogą leczyć się tylko pary mające swój materiał genetyczny.
To niejedyny problem. Zgodnie z nową ustawą, która właśnie weszła w życie, do zabiegu nie mogą przystąpić samotne kobiety. Przepisy uderzają w te pacjentki, które pomimo braku partnera (albo właśnie z tego powodu) przed 1 listopada zdecydowały się zamrozić zarodki utworzone z ich komórek rozrodczych oraz materiału anonimowego dawcy. Po wejściu w życie ustawy musiałyby znaleźć partnera, aby móc z nich skorzystać. W innej sytuacji mogą jedynie oddać zarodek do adopcji albo też opłacać jego mrożenie przez lata.
I choć dotychczas mogły skorzystać z in vitro tylko odpłatnie (rządowy program nie dopuszczał bowiem refundacji zabiegu dla singielek), to nowe przepisy pozbawiają je dostępu do in vitro całkowicie. Podobnie jak dostępu do ich wcześniej zamrożonych zarodków.
Z szacunków wynika, że singielki stanowią ok. 5 proc. klientek klinik leczenia niepłodności. Zdaniem rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara brak przepisów przejściowych, które regulowałyby ich sytuację, jest niezgodny z konstytucją. Kobiety, przystępując do procedury, nie wiedziały bowiem, że prawo zadziała wstecz. RPO podkreślił, że ustawa przewiduje, iż po upływie 20 lat od jej wejścia w życie lub po śmierci dawców zarodka zostanie on przekazany innej parze. – W konsekwencji, wbrew woli dawczyni komórki rozrodczej, a nawet bez jej wiedzy, inna kobieta może urodzić pochodzące z tej komórki dziecko – podkreśla Adam Bodnar.
Jeśli Trybunał Konstytucyjny podzieli argumentację RPO, trzeba będzie zmienić prawo. – Ustawodawca będzie musiał dodać przepisy przejściowe, które wyłączą spod działania ustawy samotne kobiety, które przed 1 listopada podeszły do in vitro. Będą one mogły odmrozić zarodki i dokończyć procedurę. Okres przejściowy mógłby trwać np. pięć lat – tłumaczy Anna Krawczak ze Stowarzyszenia Nasz Bocian.
Jedną z głównych zmian, która może zostać przeforsowana pod dyktando PiS, jest ograniczenie dostępności in vitro tylko dla małżeństw. Jeśli PiS znowelizuje przepisy w przyszłym roku, Trybunał będzie rozpatrywał wniosek RPO złożony do starej ustawy. – To nie ma znaczenia. Trybunał ma orzec, czy odbieranie samotnym kobietom zarodków jest zgodne z konstytucją. Jeżeli uzna, że nie, to jego orzeczenie będzie się odnosiło także do znowelizowanej ustawy – uważa Anna Krawczak.
Mamy nowe regulacje, które wkrótce mogą się zmienić
Zarodków nie wolno kupować ani klonować. Nie wolno niszczyć tych zdolnych do rozwoju. Od 1 listopada działa nowa ustawa, która reguluje rynek in vitro. I wprowadza precyzyjne przepisy, kto, gdzie i na jakich warunkach może korzystać z tej metody leczenia niepłodności. Nowy rząd na pewno wkrótce ją zmieni.
Dla kogo?
● Z in vitro mogą skorzystać tylko pary. Także te, które nie są w związku małżeńskim. Nie dotyczy to jednak samotnych kobiet.
● Ograniczeń wiekowych nie ma. Te mogą ustalić kliniki. Jednak odgórnych uregulowań nie będzie.
W jakich warunkach?
● Para musi udowodnić 12-miesięczne – nieskuteczne – próby leczenia niepłodności.
● Zapłodnić można nie więcej niż sześć komórek jajowych, dla kobiet powyżej 35. roku życia liczba komórek będzie większa.
● Pary mogą je wykorzystać, np. starając się o drugie dziecko lub gdy pierwsze zarodki się nie przyjmą. Zazwyczaj podczas transferu embrionów do macicy podawane są dwa zarodki.
● Do 10 ograniczono liczbę urodzonych dzieci z jednego dawcy komórek w dawstwie niepartnerskim (czyli jeżeli ktoś oddaje nasienie lub komórki do banku komórek).
● Można korzystać z komórek męskich lub żeńskich od anonimowego dawcy.
● Niewykorzystane zarodki można mrozić. Po 20 latach przechowywania zarodki będą „oddawane do adopcji”.
● Powstaną banki komórek rozrodczych i zarodków oraz ośrodki medycznie wspomaganej prokreacji. Warunkiem działania banków i ośrodków jest uzyskanie pozwolenia.
● Ośrodki będą podlegać kontroli przeprowadzanej przez ministra zdrowia, a lekarze i pielęgniarki będą musieli przechodzić cykliczne szkolenia.
Zakazy
Nie można:
● kupić ani sprzedać komórek rozrodczych i zarodków,
● pobierać komórek rozrodczych ze zwłok w procedurze medycznie wspomaganej prokreacji, ale np. będzie można pobrać komórki w postępowaniu dowodowym prowadzonym przez organy ścigania,
● tworzyć zarodków w celach innych niż pozaustrojowe zapłodnienie,
● klonować zarodków,
● niszczyć zarodków zdolnych do prawidłowego rozwoju. Ale już komórki tak – dawca komórek rozrodczych, które nie zostały wykorzystane w procedurze in vitro, może w każdym czasie żądać ich zniszczenia albo przekazać je na cele badawcze,
● prowadzić wcześniejszej diagnostyki genetycznej, która pozwoliłaby określić i wybrać rodzicom płeć albo cechy fenotypowe, np. kolor oczu u dziecka. Wyjątek to sytuacja, w której można uniknąć ciężkiej, dziedzicznej choroby genetycznej.