W 2013 r. zachorowało na nią 198 mln ludzi, 584 tys. osób zmarło. Malaria nie jest tak spektakularna jak gorączka krwotoczna wywoływana przez wirus ebola – ale ta druga choroba jest przy niej ledwie cieniem zagrożenia.
Kto miał okazję wyjeżdżać poza Europę, ten zapewne pamięta: niewielkie, białe pigułki o nazwie Lariam, prewencyjnie przyjmowane już na dwa tygodnie przed wylotem. Substytut chininy, który u wrażliwszych osób może wywołać mdłości lub kiepski nastrój – takie ostrzeżenia można znaleźć w ulotkach czy usłyszeć od lekarzy.
Do wrażliwych, jak się okazało, należą m.in. brytyjscy żołnierze. Johnny Mercer, weteran z Afganistanu, deputowany do Izby Gmin, domaga się wprowadzenia zakazu podawania żołnierzom tego popularnego środka antymalarycznego. Podobne stanowisko w liście do ministra obrony zajęła także specjalna komisja parlamentarna: – Liczba przypadków żołnierzy raportujących o poważnych skutkach ubocznych po zażyciu Lariamu jest bardzo niepokojąca. Amerykanie już zakazali członkom sił specjalnych używania Lariamu. Zdaniem lekarzy specyfik wpędza żołnierzy w depresję, myśli samobójcze, może też wywołać napady agresji. – Wyjątkowo ponure – podsumowywał swoje sny po Lariamie emerytowany pułkownik Andrew Marriott. – Najczęściej śnił mi się pożar domu, w innym byłem otoczony przez węże – opisywał.
Problem w tym, że o tych zaburzeniach weterani mówili od ponad dekady, a dopiero teraz sprawa stała się publicznie roztrząsanym problemem. Cynik powiedziałby, że to dlatego, iż obecnie pojawiły się szanse na szybkie i w miarę bezproblemowe wyjście z sytuacji: w ostatnich miesiącach rozmaite ośrodki naukowe doniosły o przełomowych odkryciach w walce z malarią.
DDD107498
Dolar – tylko tyle może kosztować lekarstwo zażywane tylko raz, mogące zabić lub zapobiec zarażeniu się pierwotniakami z rodzaju Plasmodium falciparum (zarodziec sierpowaty) wywołującymi najczęściej spotykaną odmianę malarii (jej objawy to silna gorączka, poty bóle mięśni). Substancja wynaleziona przez naukowców ze szkockiego University of Dundee nosi enigmatyczną nazwę DDD107498. – Ten związek działa w różnych stadiach rozwoju pasożyta i ma potencjał do stania się jednym z najważniejszych leków w batalii przeciw malarii – zachwalał z entuzjazmem jeden z członków zespołu naukowców Ian Gilbert.
DDD107498 można uznać za uboczny efekt desperacji. Badacze postanowili po prostu użyć każdej z 4700 substancji, do których mieli dostęp w laboratorium, sprawdzając, jaki ma wpływ na żywotność pasożyta. Kilka było obiecujących, lecz zbyt toksycznych dla organizmu czy, potencjalnie, dla jego psychiki. DDD107498 okazało się strzałem w dziesiątkę, testy działania specyfiku dają nadzieję, że ten środek nie będzie niszczyć ani psychiki, ani układu pokarmowego. Tyle że to na razie teoria, bo testów na pacjentach jeszcze nie wykonywano.
Ale dla niektórych medykamenty nie są rozwiązaniem. – Lekooporne odmiany zarodźca stają się poważnym problemem w regionach takich, jak choćby Azja Południowo-Wschodnia – mówi noblista, biolog molekularny z amerykańskiego uniwersytetu Yale, Sidney Altman. Dlatego wraz z kolegami z Yale postanowił uderzyć w genom pasożytów, które dostają się do organizmu człowieka w ślinie komarów, potem wraz z krwią wędrują do nerek, gdzie rozmnażają się i poprzez układ krwionośny rozprzestrzeniają się po całym ciele. Amerykańscy badacze postanowili uderzyć w fazę rozwoju pierwotniaka zachodzącą w nerkach. W periodyku „Proceedings of the National Academy of Sciences” opisują sposób na manipulację RNA pasożyta – w taki sposób, że traci on zdolność do rozwoju. – Metoda spowalnia rozwój nawet tych gatunków plasmodium, które już się uodporniły na dwa najpopularniejsze leki przeciw malarii – dowodzą. I choć manipulacje genetyczne nie rozwiązują całkowicie problemu, to mogą stanowić kluczowy element przyszłych terapii chorych.
I w tym przypadku jednak o wadze osiągnięć naukowców z Europy i USA przekonamy się najwcześniej za kilka lat – po koniecznych testach. Szybsze efekty w walce z chorobą mogą przynieść wysiłki nie profesorów medycyny i genetyków, lecz inżynierów.
Smartfon zamiast mikroskopu
Tricorder – tak media ochrzciły niewielki skaner, który pozwala zdiagnozować malarię w ciągu zaledwie 20 sekund. To nie jest oficjalna nazwa urządzenia, lecz nawiązanie do wszechstronnych aparatów, jakie nosili ze sobą bohaterowie fantastycznego serialu „Star Trek”. Przełom to duże słowo, ale jeśli wziąć pod uwagę, że przeprowadzenie testu trwało dotychczas ok. 20 min, wymagało pobrania krwi, użycia odczynników chemicznych i analizy wykwalifikowanego personelu – a tricorder pozwala całą tę procedurę ominąć.
Aparat przyłożony do nadgarstka lub małżowiny usznej emituje dawkę energii – nieszkodliwą dla ludzkiego organizmu, za to absorbowaną przez kryształy hemozoiny, jakie wytwarzają w trakcie rozwijania się pasożyty. „Naenergetyzowane” kryształy ogrzewają osocze krwi, tworząc bańki (trochę jak w czajniku z gotującą się wodą), a czujnik aparatu wychwytuje ich pękanie. – To pierwsza nieinwazyjna diagnostyka malarii – zapewnia Dmitri Lapotko z Rice University w Houston, gdzie urządzenie przeszło pierwsze testy, bez pudła wykrywając chorobę u leczonych tam pacjentów. Ba, ekipa tamtejszych badaczy za pomocą tricordera była nawet w stanie określić, które z nieżywych komarów w laboratorium roznosiły pasożyta. – Takie urządzenie byłoby fantastycznym środkiem kontrolowania i ewentualnej eliminacji malarii – komentował doniesienia o wynalazku Umberto D’Alessandro, lekarz pracujący w Gambii.
Ale po co specjalistyczne urządzenie, skoro z powodzeniem może wystarczyć smartfon? W laboratoriach Texas A&M Engineering Experiment Station's Center for Remote Health Technologies and Systems powstała „nakładka” na smartfony pozwalająca wykorzystać obiektyw aparatu fotograficznego (czy kamery) do wykonywania zdjęć w rozdzielczości odpowiadającej obrazkom widocznym przez mikroskop. – Dzięki niej można dostrzec obiekty dziesięć razy mniejsze, niż wynosi grubość ludzkiego włosa – kwitował jeden ze współtwórców urządzenia, profesor inżynierii biomedycznej Gerard Cote. Innymi słowy, można dojrzeć wspomniane już kryształy – wykrywane też przez tricorder – które stają się widoczne np. podczas obserwowania próbki krwi. – Proste, tanie, przenośne urządzenie. Uważamy, że jest ono znacznie bardziej czułe niż standardowy mikroskop – podkreślał badacz z Teksasu.
Kurczące się fundusze
Pieniądze, trzeba więcej pieniędzy – nawołuje Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) w ramach kampanii informacyjnej dotyczącej zwalczania ognisk malarii na całym świecie. Według danych WHO w 2013 r. wysokość przeznaczonych na ten cel (zarówno na szczeblu międzynarodowym, jak i w budżetach państw) środków sięgnęła 2,7 mld dol. Z jednej strony, oznacza to trzykrotny wzrost tej sumy w ciągu ostatniej dekady, z drugiej jednak – to wciąż ledwie nieco ponad połowa z 5,1 mld dol., jakie miały przeznaczać co roku na walkę z malarią kraje członkowskie ONZ. Szacuje się, że tylko Azja będzie potrzebować w latach 2016-2030 na walkę z plasmodium niemal 25 mld dol.
Choć WHO tego nie przyznaje, to dotychczasowy wzrost wydatków na ten cel jest przede wszystkim zasługą organizacji międzynarodowych. Z informacji przedstawionych podczas niedawnego Global Forum On Research And Innovation for Health 2015 wynika, że poziom funduszy „antymalarycznych” w budżetach krajowych wzrósł w ostatniej dekadzie zaledwie o 100 mln dol. – z 436 do 530 mln dol. w latach 2005-2015. – Wydatki na służbę zdrowia i walkę z malarią będą spadać – przewiduje Saumya Kailasapathy, ekspertka ds. zdrowia z Azjatyckiego Banku Rozwoju. – Zmieniają się formy finansowania opieki zdrowotnej na świecie, a w obliczu gospodarczych trudności wielu państw spadają wydatki publiczne na służbę zdrowia, podobnie jak i donacje z prywatnych źródeł – dodaje. A te drugie do tej pory były fundamentem wzrostu globalnego budżetu na walkę z malarią.
Nie przypadkiem więc twórcy nowych terapii i urządzeń podkreślają, że ich innowacje są tanie lub pozwalają zaoszczędzić. Symbolicznego dolara ma kosztować dawka DDD107498. Dziesięć dolarów – to cena opracowanej w Teksasie przystawki do smartfona, pozwalającej dojrzeć produkowane przez pasożyty kryształy hemozoiny. Laserowy skaner to już znacznie wyższy koszt: prawdopodobnie ok. 15 tys. dol. Ale summa summarum ma on pozwalać na oszczędności – urządzenie pozwala zrobić ok. 200 tys. testów, co oznacza średni koszt zbadania jednej osoby na poziomie 13 centów. Koszt wykonania jednego badania zgodnie z powszechnymi obecnie standardami (pobranie krwi, analiza, chemikalia) to ok. 50 centów. Nie mówiąc już o zaoszczędzonym czasie.
I łańcuchu innych konsekwencji. Amerykańskie koncerny naftowe, zaangażowane w wydobycie ropy w Gwinei Równikowej – Marathon Oil oraz Noble Energy – latem tego roku postanowiły wysupłać 11,75 mln dol. z własnych budżetów na sfinansowanie testów jednej z najbardziej obiecujących szczepionek antymalarycznych. Stanowi to mniej więcej czwartą część kosztów testów, które w przyszłym roku obejmą 450 osób, a w następnych dwóch latach dalsze 3 tys. pacjentów. – Nie działamy w branży farmaceutycznej, lecz spojrzeliśmy na ich dane i coraz bardziej entuzjastycznie patrzyliśmy na potencjał tej szczepionki – wyjaśniał Carl Maas z Marathon Oil. Nie będzie to zapewne pierwsza szczepionka na rynku – ale nie w tym rzecz. Amerykańscy nafciarze mają bezpośrednio do czynienia z konsekwencjami rozprzestrzeniania się choroby. Po pierwsze, co roku mniej więcej co dziesiąty robotnik pracujący na ich polach naftowych w Gwinei zapada na malarię. Po drugie, choroba dezorganizuje całe otoczenie firmy i podwyższa poziom ryzyka biznesowego. Koniec końców masowe występowanie chorób takich jak malaria jest jednym z czynników napędzających migracje ludności, zwłaszcza z obszarów Afryki Subsaharyjskiej – a więc też kryzys uchodźców, z którym boryka się obecnie Europa.
Spowodowany kryzysem finansowym odwrót państw i prywatnych donatorów od kampanii przeciw malarii może oznaczać zaprzepaszczenie osiągnięć ostatnich kilkunastu lat. Z danych WHO wynika, że od początku bieżącego stulecia udało się ograniczyć występowanie choroby o 30 proc. w skali globalnej (w przypadku najbardziej zagrożonej Afryki liczba przypadków spadła o 34 proc.). Jeszcze większy postęp osiągnięto na płaszczyźnie leczenia chorych – śmiertelność spadła o 47 proc. (w Afryce – 54 proc.), a w najbardziej narażonej grupie dzieci do piątego roku życia – o 53 proc. Ale pasożyty nie pozostają bezczynne: w ostatnich pięciu latach już kilkadziesiąt krajów doniosło o natrafieniu na lekooporne gatunki zarodźca. Naukowcy wygrali więc kilka bitew, ale malaria wciąż jest górą w tej wojnie.