Rok temu pisałam w tym miejscu komentarz o polskiej psychiatrii i prawdę mówiąc, mogłabym go przekleić dziś, nie zmieniając słowa. Bo też prawie nic się nie zmieniło. Ta dziedzina medyczna nadal jest traktowana przez rządzących niczym niekochany bękart, któremu każe się spać w komórce i daje do jedzenia suchy chleb z wodą, kiedy reszta może liczyć na smalec i od święta trochę dżemu.
Bolączki to niewystarczające finansowanie, o połowę mniejsze niż średnia UE, to szokująco niższe niż w innych dyscyplinach wyceny świadczeń, sypiące się, stare szpitale, w oknach których wciąż tkwią, niczym w więzieniach, kraty. Placówki, aby przetrwać, często biorą bankowe pożyczki.
I co? Nic. Teraz okazuje się, że na jakie takie funkcjonowanie psychiatrii dziecięcej potrzeba przynajmniej 20 proc. środków więcej, niż jej ostatnio przyznano.
To nie jest marginalny problem. Już dziś więcej osób dziennie popełnia samobójstwa, niż ginie w wypadkach drogowych. Co czwarty dorosły Polak miał kiedyś kłopoty ze zdrowiem psychicznym. W dodatku nie należy się spodziewać poprawy sytuacji, gdyż zaburzeń psychicznych przybywa – a są to również uzależnienia, to także dopadająca coraz młodszych anoreksja. Natomiast lekarzy psychiatrów ubywa, młodzi nie chcą się specjalizować w tak mało przebojowej dziedzinie.
Kolejki do specjalistów już się wydłużyły: jeśli na początku 2012 r. czekało się średnio 0,8 miesiąca, to teraz niemal dwa.
Może to wszystko dlatego, że od 2010 r. działa w Polsce Narodowy Program Ochrony Zdrowia Psychicznego. Całe szczęście, że się kończy wraz z tym rokiem. Może potem będzie już lepiej.