Koncerny próbują rękami parlamentarzystów, którzy nie znają szczegółów dystrybucji farmaceutyków, zwiększyć własne zyski - mówi Klaudiusz Gajewski, ekspert rynku farmaceutycznego
Nowelizacja prawa farmaceutycznego, która ma zapobiec nielegalnemu wywozowi leków z kraju, nabiera rozpędu. Komisja Europejska zgodziła się na dalsze prace. Niektórzy przedsiębiorcy uważają jednak, że niesłusznie ograniczy ona także eksport legalny.
Dążenie do uchwalenia ustawy jeszcze w tej kadencji wydaje się ceną, jaką rząd musi zapłacić koncernom farmaceutycznym za wprowadzanie ustawy refundacyjnej. Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz powiedział w środę 15 kwietnia 2015 r. na konferencji prasowej, że dzięki obowiązującej od 2012 r. ustawie refundacyjnej udało się zbudować mechanizm negocjacji cen przez ekspertów resortu zdrowia z producentami, dzięki czemu „leki w Polsce są właściwie najtańsze w Europie”. Jak wynika z informacji z Ministerstwa Zdrowia, na niektóre leki ceny zostały obniżone, ale paradoksalnie te, których dotyczy propozycja poselska, przez ostatnie lata podrożały. Dlaczego więc mamy wprowadzać prawny zakaz ich eksportowania? Dlaczego na proponowanych listach do ograniczenia eksportu są podane nazwy handlowe? Zgodnie z obowiązującymi przepisami, jeśli lek oryginalny może być zastąpiony innym lekiem generycznym, to apteka powinna go zaproponować pacjentowi. Prawie wszystkie leki z proponowanej listy mają swoje tańsze odpowiedniki. Nadmienię, że braki leków generycznych zdarzają się niebywale rzadko.
Ale czy to oznacza, że posłowie mają nic nie zmieniać, skoro dostrzegają problem?
Dystrybucja równoległa funkcjonuje od ponad 40 lat w krajach Unii Europejskiej. Koncerny farmaceutyczne postawiły sobie za punkt honoru, że na ich lekach mają zarabiać tylko one. Nie są i nigdy nie były zadowolone z działań niektórych przedsiębiorców związanych z obrotem lekiem równolegle – wtedy zyski są dla koncernów mniejsze. Podam prosty przykład: jest w Grecji lek X, który kosztuje 10 zł, w Polsce ten sam lek kosztuje 20 zł. Koncern zarabia o 10 zł mniej na opakowaniu w Grecji niż w Polsce. Generalnie i tak zarabia producent, ale na Polakach zarobi dwa razy więcej – a my, potencjalni pacjenci, wydajemy 10 zł więcej za ten sam lek.
Dystrybucja równoległa umożliwia pacjentom kupowanie tańszych leków z innych krajów. Polska zamiast wykorzystać to rozwiązanie w procesie refundacji, ogranicza je. Gdyby nie ten kanał dystrybucji leków, to kilka lat temu Polskę spotkałaby ogromna tragedia: w okresie gdy w kraju brakowało leków onkologicznych, firmy importujące i eksportujące sprowadzały je z innych krajów Unii. Wtedy import leków był dobry. Co się zmieniło? Jesteśmy w sytuacji, w której koncerny farmaceutyczne starają się zmonopolizować rynek. Taka sytuacja jest niepokojąca. Kiedy konkurencja jest mniejsza, ceny leków rosną. Jeśli nie są one opłacalne dla producentów (z różnych powodów), to ci się wycofują i wyrejestrowują lek z danego kraju. A pacjentów trzeba leczyć – tylko czym? Taka sytuacja jest korzystna tylko dla producentów.
Walczą oni o swój biznes. Trudno się temu dziwić.
Koncerny farmaceutyczne próbują rękami parlamentarzystów, którzy nie znają szczegółów dystrybucji leków, zwiększyć własne zyski. Sprzeciw wobec projektu wyraziła już Wielka Brytania i Dania. Bierzmy przykład z gospodarek, gdzie dystrybucja równoległa jest jedną (np. Niemcy) lub czasami nawet jedyną (np. Dania) drogą do zagwarantowania pacjentom leków. Wprowadzona w 2012 r. ustawa refundacyjna przy okazji ograniczyła w znacznym stopniu możliwości zarejestrowania leków z importu równoległego oraz wprowadzenia tych leków na listy refundacyjne – to kolejny zysk producentów oryginalnych. Przed obowiązywaniem ustawy było tak, że jeśli legalnie funkcjonujące przedsiębiorstwa sprowadziły lek z innego kraju, zarejestrowały go i był on tańszy niż ten sam lek w Polsce, to pacjent mógł go kupić z przysługującymi mu zniżkami. Po wprowadzeniu ustawy refundacyjnej taki lek najpierw musi po negocjacjach dostać zgodę z Ministerstwa Zdrowia. A tu jest zapisane, że musi on być tańszy minimum o 25 proc. Czyli jeśli ktoś sprowadzi np. drogi lek z ceną niższą tylko o 10 proc., to naszemu krajowi już się nie opłaca. Pamiętajmy, że ograniczenie eksportu jest jednoznaczne z ograniczeniem importu – to są działania połączone.
Jakie będą skutki wprowadzenia tej nowelizacji do porządku prawnego?
Wyeliminowanie handlu równoległego doprowadzi do drastycznego wzrostu cen leków, a pogorszenie sytuacji aptek i hurtowni pogłębi problemy z zaopatrzeniem w leki. Jeśli dodatkowo się okaże, że ustawa jest niezgodna z prawem wspólnotowym, to zapłacimy kary, a poszkodowane firmy będą dochodzić swoich praw w sądach. Przykrą konsekwencją będzie też zwolnienie kilku tysięcy osób zajmujących się legalnym biznesem. Kto im da nowe miejsca pracy?
Skoro to nie pomoże w walce z odwróconym łańcuchem dystrybucji, jak tak naprawdę powinno się z nim walczyć?
Nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy i jakich leków może zabraknąć. Podczas wprowadzania ustawy refundacyjnej koncerny farmaceutyczne postąpiły chytrze i ograniczyły przywóz niektórych leków do Polski nawet o 50 proc. Teraz chcą ograniczyć eksport, który odbiera im zyski.
Wystarczyłoby przywrócić ilość leków sprowadzanych przez producentów do Polski w 2011 r. Ministerstwo Zdrowia posiada te dane. Wystarczy teraz, aby wymogło na producentach ilości z roku 2010 czy 2011. Następnie należy skutecznie umożliwić zakupy wszystkim zainteresowanym hurtowniom. To poprawiłoby dostępność leków dla aptek, a co za tym idzie – także dla pacjentów. Zresztą nie można walczyć z niedoborami leków, jeśli nie wiadomo, co to hasło oznacza. Nie można też winić dystrybucji równoległej za niedobory, jeśli dane rynkowe przeczą tej tezie i wskazują odpowiedzialność także po stronie producentów.