Niewiele ponad 13 mln zł kosztowało NFZ wdrożenie systemu eWUŚ, który sprawdza, czy pacjent jest ubezpieczony, czy też nie. Ale po dwóch latach od jego uruchomienia okazuje się, że fundusz nie jest w stanie (albo mu po prostu nie zależy) odzyskać nawet tej kwoty od osób, które były leczone bezpłatnie, a nie miały do tego prawa. Narzędzie, które miało system uszczelnić, nie przynosi większych korzyści finansowych. Jak gapowicze byli, tak dalej są. NFZ ich nie ściga, a jak już to robi, to mało skutecznie. A to okazuje się, że nie warto, bo wartość udzielonego świadczenia jest niska (poniżej 100 zł), a to koszty postępowania są zbyt wysokie. No więc gra niewarta świeczki.
Tyle że w zabawie NFZ poszedł jeszcze dalej. Tak bardzo nauczył się udawać, że jest dobrze, że przeoczył moment, w którym tak naprawdę zaczął sankcjonować fikcję. A tą jest twierdzenie, że mamy system ubezpieczeń zdrowotnych. Jego zasada jest prosta: płacisz składkę zdrowotną, masz prawo do nieodpłatnego leczenia. Nie robisz tego, za udzielone świadczenia płacić z własnej kieszeni. Tylko że praktyka nie potwierdza teorii. NFZ traktuje wszystkich, jakby byli ubezpieczeni (bo jak sam nie płacę składki, to ktoś inny za mnie to zrobi: współmałżonek, szkoła, uczelnia, budżet, samorząd).
No więc skoro ponad 90 proc. Polaków ma taki albo inny tytuł do leczenia nieodpłatnego, to po co eWUŚ i całe to udawanie, że coś weryfikujemy, uszczelniamy, poprawiamy? Powiedzmy sobie szczerze: eWUŚ to bardzo dobre narzędzie statystyczne. I nic więc.