Dyrektywa transgraniczna wymusi nową wycenę tych procedur medycznych, po które Polacy będą wyjeżdżać za granicę. Będziemy chcieli je urealnić - mówi Wojciech Matusewicz, prezes Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji.

Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji przejęła 1 stycznia wycenę świadczeń od Narodowego Funduszu Zdrowia. Nie obawia się pan tego nowego zadania?

Nie jest ono wcale nowe. Przypominam, że w Agencji Oceny Technologii Medycznych był już w 2007 r. pilotaż wyceny świadczeń zdrowotnych. Przygotowywała go grupa wybitnych ekspertów. Udało się wtedy zweryfikować wyceny w 20 szpitalach.
Czyli w niewielu. Także NFZ miał później problem z tym zadaniem.
Przyczyna niepowodzenia w obu przypadkach była ta sama. Szpitale były niechętne do współpracy. Okazało się na przykład, że większość z nich nie liczy kosztów, a jeśli to robią, to w sposób dowolny, każdy inaczej. Dlatego NFZ poległ, bo wszystkie wyceny, które zrobił, brał z powietrza. Nie były poparte wiedzą o tym, ile kosztują leki, łóżko szpitalne, energia, gaz, sprzęt, amortyzacja, ile wreszcie wynoszą koszty osobowe. Szpitale nie miały takich danych albo nie chciały ich przekazywać.
Wam będą chciały?
Od sierpnia 2014 r. stworzyliśmy mapę drogową taryfikacji. Do ponad tysiąca publicznych i niepublicznych szpitali wysłaliśmy ankietę, w której prosiliśmy o ocenę przyjętej metodyki wyceny świadczeń i liczenia kosztów. Otrzymaliśmy 220 odpowiedzi. Wszystkie te placówki są zainteresowane współpracą z agencją albo już od początku tego roku, albo w kolejnych etapach. Z ankiety wynika, że co piąty szpital, wśród tych, które ją odesłały, w ogóle nie liczy kosztów. Od nich nic nie uzyskamy. Natomiast 22 proc. świadczeniodawców, którzy się do nas zgłosili, liczy koszty w sposób, który nas satysfakcjonuje.
Czy informacje, które od nich otrzymacie, będą wystarczające, aby stworzyć rzetelne taryfy świadczeń?
Zdaniem naszych ekspertów wystarczą nam dane z 10 proc. szpitali z tego tysiąca, żeby uzyskać to, czego chcemy. Mam nadzieję, że znajdziemy tyle chętnych placówek. Będziemy im mogli płacić za przekazywanie danych.
Wszyscy świadczeniodawcy, którzy będą z wami współpracować, będą musieli liczyć koszty w jednolity sposób?
Tak. Obecnie nie wiemy, co ile kosztuje, bo nikt tego nigdy nie policzył. Nie da się ukryć, że ujednolicenie rachunku kosztów w tych 10 proc. szpitali pociągnie za sobą pewne wydatki. Będzie potrzebne np. utworzenie etatu dla pracownika, który będzie się tylko tym zajmował. W tym roku ogłosimy przetarg na program do zbierania danych i jednolitego liczenia kosztów i udostępnimy go za darmo szpitalom, które będą przekazywać dane.
A eksperci będą chcieli dla was pracować? Ustawa narzuca pułap ich honorariów. Czy 3,5 tys. zł za udział w posiedzeniu i 10,5 tys. zł miesięcznie to wynagrodzenie atrakcyjne dla najlepszych specjalistów?
Myślę, że te stawki są atrakcyjne. Są takie same, jak w Radzie Przejrzystości (opiniuje m.in. objęcie leków refundacją – przyp. red.), która z powodu dużej liczby zleceń spotyka się co tydzień, natomiast eksperci zajmujący się taryfikacją będą obradować pewnie nie częściej niż raz w miesiącu.
Ale na razie nie otrzymaliście żadnych pieniędzy na realizację nowego zadania.
Pierwsze pieniądze spłyną do nas pod koniec stycznia, ale już rekrutujemy pracowników, a niektórych z nich już nawet zatrudniliśmy. Szukamy analityków, statystyków, ekonomistów, lekarzy, farmaceutów. Zgłasza się do nas bardzo wielu chętnych, m.in. byli pracownicy NFZ zatrudnieni przy tworzeniu jednolitych grup pacjentów. Mamy z czego wybierać.
NFZ przekaże wam w 2015 r. 46,78 mln zł. Ta informacja zbulwersowała niektórych świadczeniodawców. Czy taryfikacja musi kosztować i być finansowana z pieniędzy przeznaczonych na świadczenia?
To są pieniądze, które NFZ i tak musiałby zainwestować, żeby uwiarygodnić wycenę świadczeń. Trudno uwierzyć, że fundusz mógłby dokonać taryfikacji w sposób obiektywny. My mamy nad nim tę przewagę, że nie jesteśmy płatnikiem, więc nasze taryfy będą obiektywne. Co więcej – znaczna część tych pieniędzy trafi do świadczeniodawców współpracujących z agencją.
Jest tajemnicą poliszynela, że bardzo wiele procedur medycznych nie ma adekwatnych wycen. Jedne są niedoszacowane, inne przeszacowane. Od których agencja chce zacząć?
Widać gołym okiem, które procedury są dobrze wyceniane. To w tych dziedzinach medycyny powstają niepubliczne ZOZ, które nastawiają się na popłatne świadczenia. Mamy świadomość, że np. hemodynamika jest świetnie finansowana i dzięki temu w rankingu europejskim jesteśmy w czołówce państw, które mają najniższą umieralność na ostre zawały. Ale za tym nie poszła rehabilitacja. Po roku ta śmiertelność jest już niepokojąco wysoka.
Czy to oznacza, że zacznie pan od urealnienia taryf tych świadczeń, które są przeszacowane?
Osobiście uważam, że z punktu widzenia zdrowia publicznego i wieloletnich zaniedbań taryfikację powinno się zacząć od tych dziedzin, które są bardzo źle finansowane: od psychiatrii dzieci i dorosłych oraz szeroko pojętej pediatrii. Urealnianie wycen spowoduje, że te zaniedbane i niedoszacowane od lat obszary staną się dla szpitali wreszcie rentowne. Musimy zadbać o te dziedziny także dlatego, że mają one wysokie koszty pośrednie, które wpływają na gospodarkę. Leczenie pacjentów chorych psychicznie jest drogie, ale według socjologów 70 proc. z nich wymaga opieki najbliższej rodziny. To oznacza, że ileś osób wypada z rynku pracy. Nie chcemy natomiast na razie zabierać się do tych dziedzin medycyny, które są dobrze wyceniane, aby nie zniszczyć tego, co przyniosło świetne efekty.
Ale NFZ pewnie nie wytrzyma korygowania wycen tylko w górę?
Budżet funduszu jest oczywiście ograniczony. My zrobimy taryfikację, stworzymy wycenę punktową zarówno dla świadczeń finansowanych przez NFZ, jak i przez ministra zdrowia, które z czasem będą trafiać do funduszu. Może się okazać, że po naszej taryfikacji trzeba będzie podnieść składkę zdrowotną.
A jaką koncepcję taryfikacji mają Ministerstwo Zdrowia i NFZ?
Minister i fundusz niepokoją się o skutki dyrektywy transgranicznej. NFZ ma świadomość, na jakie zabiegi pacjenci już wyjeżdżają. Teraz jest to przede wszystkim zaćma. Ten zabieg został już przez NFZ wyceniony niżej, lecz bardziej wiarygodnie. Dyrektywa wymusi na nas taryfikację tych procedur, po które Polacy będą wyjeżdżać za granicę, bo w Polsce są do nich długie kolejki. Chodzi np. o zabiegi ortopedyczne wykonywane w trybie jednego dnia. Zwrot kosztów dla osób, które się na to zdecydują, jest do wysokości, jaką za daną procedurę płaci NFZ. Będziemy chcieli te wyceny uwiarygodnić.
Czyli obniżyć, żeby NFZ mniej za nie zwracał?
Niekoniecznie, być może pacjent dostanie większy zwrot kosztów. Tego nie można przewidzieć przed dokonaniem taryfikacji.
Gdzie jeszcze trzeba byłoby urealnić wyceny?
Mamy świadomość, że takim obszarem jest np. lecznictwo uzdrowiskowe. Teraz ludzie jeżdżą do sanatorium, żeby posiedzieć sobie na balkonie, a powinni wyjeżdżać tam na rehabilitację po ciężkich urazach. Takich świadczeń jest więcej, a ich urealnienie to praca na lata. Amerykanie, którzy liczą wszystko, oszacowali, że w medycynie jest marnowanych nawet do 40 proc. pieniędzy. Nasi eksperci szacują, że dzięki prawidłowej wycenie opartej na jednolitym prowadzeniu rachunku kosztów, który zaproponujemy szpitalom, taryfikacja świadczeń przyniesie oszczędności nawet w granicach 15 proc.
Kiedy ma szansę powstać pierwsza nowa taryfa świadczeń?
Obiecałem ministrowi zdrowia, że pierwszą nową taryfę przedstawię już w połowie 2015 r. Chciałbym, żeby wtedy zostały zmienione pierwsze wyceny w psychiatrii dziecięcej, może również dla dorosłych i niektóre świadczenia dziecięce. Gdyby się to udało, to byłby duży sukces.