Projekt nowelizacji ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia wprowadza zakaz sprzedaży w szkołach żywności, której spożywanie w nadmiarze może być przyczyną przewlekłych chorób dietozależnych.

We wtorek podczas drugiego czytania projektu w Sejmie nie zgłoszono do niego żadnych poprawek. Głosowanie nad projektem - w czwartek.

Domicela Kopaczewska (PO) przypomniała podczas debaty, że celem projektu jest ochrona zdrowia dzieci i młodzieży w wieku szkolnym poprzez ograniczenie im dostępu w szkołąch do

produktów żywnościowych zawierających znaczną ilość składników szkodliwych dla ich rozwoju. Zwróciła uwagę jak ważna jest edukacja prozdrowotna, w tym dotycząca właściwego odżywania. Jak zaznaczyła proponowana regulacja jest jednym z elementów tego systemu.

Artur Bramora (PSL) zwrócił zaś uwagę, że proponowane przepisy mają na celu m.in. budowanie świadomości rodziców na temat tego, co ich dzieci mogą kupić i zjeść w szkole.

Według Marzeny Machałek (PiS) choć idea ograniczenia dostępu do niektórych produktów w placówkach oświatowych jest słuszna, to jest spóźniona, gdyż poprzedziło ją zamknięcie w części z nich stołówek. Zaznaczyła, że zmiana nawyków żywieniowych dzieci i młodzieży nie będzie prosta. "Przez siedem lat batoniki, chipsy i kolorowe napoje już mocno ugruntowały sobie miejsce na listach żywieniowych jednego pokolenia" - powiedziała.

Posłanka przy okazji zwróciła uwagę na sytuację dzieci niedożywionych, które przychodzą do szkoły głodne. "Nadmiar słodyczy w sklepikach szkolnych to nie jest ich największy problem" - podkreśliła.

O tym problemie mówił też Artur Ostrowski (SLD). "Punktem wyjścia do opracowania projektu powinno być rzeczywiste zapotrzebowanie organizmu dziecka na poszczególne składniki pokarmowe. Każde dziecko powinno mieć możliwość zjedzenia w szkole przynajmniej jednego pełnowartościowego posiłku. To jest najistotniejszy problem polskiej szkoły, jeśli chodzi o problem żywienia uczniów. Ten projekt tego nie rozwiązuje" - zauważył.

Zastrzeżenia do projektu mieli też posłowie Twojego Ruchu, Solidarnej Polski oraz koła Bezpieczeństwo i Gospodarka. Mimo to cała opozycja zadeklarowała poparcie dla projektu.

Zgodnie z nim, minister zdrowia określi, jakie produkty spożywcze można sprzedawać w sklepikach szkolnych, serwować w szkolnych i przedszkolnych stołówkach oraz reklamować w tych placówkach i w ich pobliżu. Przepisy mają obowiązywać także w tzw. innych formach wychowania przedszkolnego, np. punktach przedszkolnych i klubach przedszkolaka. Wyłączone z nich będą tylko szkoły dla dorosłych.

Dodatkowo dyrektor szkoły lub przedszkola w porozumieniu z radą rodziców będzie mógł stworzyć własną listę środków spożywczych dopuszczonych do sprzedaży i spożycia w jego placówce, jeśli oczekiwania ze strony rodziców będą bardziej restrykcyjne niż zawarte w rozporządzeniu ministra zdrowia.

W projekcie są też zapisy dotyczące sankcji w przypadku złamania przepisów. Zgodnie z nimi, jeżeli kontrola w szkole lub przedszkolu przeprowadzona przez inspekcję sanitarną wykaże, że zostało złamane prawo, na ajenta prowadzącego sklepik lub stołówkę będzie mogła być nałożona kara pieniężna w wysokości od tysiąca do pięciu tysięcy złotych. Dyrektor placówki będzie mógł rozwiązać z takim ajentem umowę w trybie natychmiastowym, bez zachowania terminu wypowiedzenia.

Nowelizacja ma wejść w życie 1 września 2015 r., przy czym daje ona prowadzącym sklepiki trzy miesiące na dostosowanie swojej działalności do nowych przepisów.

O konieczności przyspieszenia wprowadzenia regulacji zakazujących sprzedaży w sklepikach szkolnych tzw. jedzenia śmieciowego mówiła w swym expose premier Ewa Kopacz. "Szkoła jest tym miejscem, gdzie nasze dzieci spędzają poza domem najwięcej czasu. Szkoła uczy, ale i kształtuje nawyki, także te żywieniowe" - powiedziała wówczas premier.

Projekt nowelizacji ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia przygotowali posłowie PSL. (PAP)