ANNA KRAWCZAK Regulacja wyeliminuje handel zarodkami. Ten w Polsce odbywał się do tej pory swobodnie i bez żadnej kontroli. Najczęściej z narażeniem zdrowia biorców.

Jest wreszcie gotowa ustawa o in vitro. Czy zmieni ona radykalnie sytuację niepłodnych par w Polsce?

Z punktu widzenia pacjentów będzie to działanie kluczowe, na które czekamy od ośmiu lat, a szerzej: od 27 lat, czyli od pierwszego zapłodnienia pozaustrojowego w Polsce.

Ułatwi dostęp do tej metody?

Przyjęcie ustawy może spowodować włączenie do programu refundacyjnego dużą grupę pacjentów dotąd wykluczanych, którzy muszą korzystać z niepartnerskiego dawstwa gamet i zarodków. Do tej pory wyłączał on tę grupę z refundacji, argumentując to tym, iż jak długo dawstwo gamet i zarodków nie jest uregulowane na poziomie krajowym, tak długo państwo nie może refundować zabiegów, których bezpieczeństwa nie jest w stanie zagwarantować ani skontrolować. Ustawa zmienia ten stan rzeczy, a więc formalnie zostaje zniesiona przeszkoda w refundacji zabiegów z użyciem gamet i komórek dawców.

Projekt przewiduje, że dawca będzie miał prawo do anonimowości, ale dziecko urodzone metodą in vitro będzie mogło poznać jego tożsamość. Czy to rozwiązanie dostatecznie chroni dawcę?

Uważamy za nieporozumienie skupianie się w polskiej debacie wyłącznie na dawcy i jego interesach oraz prawach. Zacznijmy mówić o dzieciach, ponieważ to one są podmiotem działań związanych z adopcją prenatalną, tak bowiem należy określać dawstwo niepartnerskie. Dawcy zawsze są osobami dorosłymi i posiadającymi pełnię praw publicznych, a więc – co się z tym wiąże – podejmującymi świadomą decyzję odnośnie do zostania dawcą/dawcami. Dziecko, którego poczęcie decyduje się w ośrodku wspomaganej prokreacji między trzema dorosłymi stronami, tj. przyszłymi rodzicami, kandydatem na dawcę i lekarzem, nie jest w tym procesie reprezentowane w żaden sposób, jak również jego prawa nie są chronione, dyskutowane ani reprezentowane.

Czy zatem ta ustawa dostatecznie chroni prawa dzieci z in vitro?

W ogóle nie zauważa tego problemu, uznając za jedynych decydentów dawstwa przyszłych rodziców oraz lekarza. W projekcie nie ma mowy o konsultacji psychologicznej, procesie weryfikacji gotowości psychologicznej na rodzicielstwo niegenetyczne kandydatów na biorców i nie jest nawet wzmiankowane pojęcie dobra dziecka.

Czym może to skutkować?

Nieuwzględniona została możliwość uzyskania przez dziecko nieidentyfikujących, ale pozamedycznych danych informacji o dawcy, tj. listów dawcy do rodziców i dziecka, zdjęcia dawcy z dzieciństwa, opisu zainteresowań, nagrania głosu. To jest praktykowane w Europie, bo ciekawość dorosłych dzieci w zakresie ich korzeni genetycznych i tzw. puzzla genetycznego jest oczywista. Także dziecko z adopcji po osiągnięciu pełnoletności ma prawo do poznania tożsamości matki biologicznej (i ewentualnie ojca), jak również do informacji o istniejącym rodzeństwie biologicznym lub przyrodnim. Pominięcie tej kwestii w projekcie ustawy budzi nasze wielkie zdziwienie. Nie tylko nie uwzględnia on polskich doświadczeń adopcyjnych, lecz także ignoruje ustalenia europejskiego piśmiennictwa psychologicznego i socjologicznego, w tym wytycznych i rekomendacji dotyczących obowiązkowego poradnictwa psychologicznego dla kandydatów na biorców i dawców. Nie dostrzega też istnienia ruchów i organizacji dorosłych dzieci urodzonych dzięki dawstwu, które kategorycznie domagają się przestrzegania Konwencji o prawach dziecka w zakresie prawa do wiedzy o swojej tożsamości.

Zgodnie z projektem ustawy nie wolno będzie płacić za komórki rozrodcze i zarodki. Czy będą chętni do dawstwa?

Zgodnie z dyrektywą europejską 2004/23/WE dawstwo komórek i zarodków może być wyłącznie honorowe. Dyrektywę wdrożyły lub uregulowały na poziomie krajowym już wszystkie państwa wspólnoty poza Polską. Bynajmniej nie spowodowało to zaniknięcia dawstwa niepartnerskiego w tych krajach, należy być więc spokojnym również o przyszłość polskich biorców i dawców.
Przede wszystkim ten zapis wyeliminuje handel zarodkami i gametami, który w Polsce odbywał się do tej pory swobodnie i bez żadnej kontroli. Również poprzez dedykowane mu specjalne serwisy internetowe, najczęściej z narażeniem zdrowia biorców i bez żadnej kontroli nad liczbą potomstwa dawców. Mogło to spowodować trudne do oszacowania skutki, o których zapewne będziemy się przekonywać z kolejnymi latami, w miarę dorastania dzieci poczętych dzięki takiemu dzikiemu dawstwu. Projekt limituje potomstwo jednego dawcy do 10 dzieci, co wydaje się propozycją rozsądną na tle ustawodawstwa europejskiego i – dzięki wprowadzeniu Rejestru dawców – daje realną szansę na uporządkowanie tej strefy.