Minister zdrowia próbuje wmówić pacjentom, że dyrektywa transgraniczna w Polsce nie obowiązuje, bo krajowe przepisy nie zostały jeszcze do niej dostosowane. Przestrzega ich, że jeśli podejmą leczenie za granica, to na własne ryzyko, bo NFZ może im nie zwrócić kosztów leczenia. Taki stan może trwać jeszcze wiele miesięcy.
Opóźnianie startu dyrektywy nie ma jednak sensu, bo ta nawet niewdrożona do krajowego porządku prawnego, obowiązuje wprost. A wraz z nią mechanizm zapewniający chorym zwrot kosztów opieki medycznej w innych państwach UE. Niestety wszystko wskazuje na to, że pacjenci będą musieli udowadniać to na drodze sądowej. Optymistyczne jest to, że zyskali wczoraj ważnego sojusznika w przyszłych sądowych bataliach z polskim płatnikiem. Pomoc zaoferowała Irena Lipowicz, rzecznik praw obywatelskich. Zapowiedziała, że jej urząd będzie się angażować w ewentualne spory sądowe miedzy państwem a pacjentami. Ci ostatni mają po swojej stronie także unijne orzecznictwo. Europejski Trybunał Sprawiedliwości wielokrotnie przyznawał im prawo do leczenia za granicą w sytuacji, gdy taka terapia była niedostępna na czas w ich ojczystym kraju.
Jeszcze zanim dyrektywa zaczęła obowiązywać szlaki polskim pacjentom przetarł Bułgar, który wykorzystał zasadę swobodnego przepływu usług, żeby poddać się operacji w Niemczech w znacznie wyższym standardzie niż ten, który jest dostępny w jego kraju. Za granicą poddał się leczeniu, które pozwoliło mu zachować oko. Bułgarski płatnik odmówił zapłaty, bo stwierdził, że standard wykonanego świadczenia był zbyt wysoki. ETS wskazał, że nie może to być przesłanką do odmowy zwrotu kosztów leczenia. Jest tylko kwestią czasu, kiedy pierwszy pozew przeciw NFZ trafi do sądu. Potem może już ruszyć lawina takich spraw. Koszty sporów sądowych przegranych przez NFZ mogą być gigantyczne. Paradoksalnie opóźnianie wejścia w życie dyrektywy obróci się więc przeciwko rządowi. Ciągle jest jednak możliwy scenariusz optymistyczny dla pacjentów. Minister zdrowia może radykalnie przyspieszyć prace nad ustawą transgraniczną i przepisami wykonawczymi do niej. Przy dobrej woli resortu zdrowia te mogłyby wejść w życie już na początku przyszłego roku. O tym, że szybkie tempo procedowania jest możliwe, świadczy ostatnia nowelizacja ustawy zdrowotnej, którą udało się przeprowadzić przez Sejm w trzy dni. Tyle że w przypadku tamtej zmiany prawa stawką było uniknięcie na koniec roku kolejnej awantury ze szpitalami.