Apteki w obawie przed wahaniami cen zamawiają mniej leków. Wiele placówek boryka się również z problemami finansowymi, co jeszcze bardziej pogarsza sytuację. Skończyła się turystyka cenowa, zaczęła się turystyka dostępnościowa. Kiedyś chorzy chodzili od apteki do apteki, porównując ceny, teraz – gdy ceny wszędzie są takie same – szukają miejsc, w których poszukiwane przez nich leki w ogóle są dostępne.
– Problemy z dostępnością to nie tylko odczucie pacjentów. Apteki zmniejszyły swoje zapasy magazynowe nawet o 15 – 20 proc. – mówi Michał Pilkiewicz z IMS Health, firmy zajmującej się monitorowaniem rynku farmaceutycznego. Wolą poczekać, aż pacjent przyjdzie z receptą, i dopiero wtedy lek sprowadzić, by mieć gwarancję sprzedaży.
Taka sytuacja jest skutkiem ubocznym ustawy refundacyjnej. Zgodnie z przepisami co dwa miesiące ogłaszana jest lista refundacyjna, na której publikowane są urzędowe ceny leków. I za każdym razem są one inne dla około jednej trzeciej z ponad 3 tys. preparatów, które się na niej znajdują.
W praktyce wygląda to tak: jeżeli apteka kupiła lek za 100 zł, a na nowej liście lek staniał do 80 zł, to traci 20 zł na każdym sprzedanym leku. Do hurtowni nie może go zwrócić. – Kiedyś producenci mieli możliwość robienia korekt cenowych czy obniżenia cen zakupionego wcześniej leku. Teraz to niemożliwe – mówi Aleksandra Kuźniak, farmaceutka z Trójmiasta.
Okres na dwa tygodnie przed ogłoszeniem listy jest dla pacjentów najmniej korzystny. – Wtedy apteki intuicyjnie ograniczają drogie leki lub takie, w stosunku do których spodziewają się zmian i przeceny. I zanim odbudują ten skok, trwają przez kolejne dwa tygodnie. To oznacza, że cztery tygodnie w sprzedaży są zaburzone – argumentuje Pilkiewicz.
Aptekarze przyznają, że rynkiem zaczynają rządzić plotki – najbardziej wartościowe są te, które sugerują, co może zostać zmienione. – Trzeba być czujnym – mówi Kuźniak. Ona sama tuż przed obwieszczeniem wstrzymuje się z dużymi zamówieniami.
Aby pomóc pacjentom, lekarze zaczęli rozdzielać recepty: zamiast wypisywać wszystkie leki na jednej, dostosowują ich liczbę do liczby leków. To na wypadek, gdyby pacjent miał kupować każdy preparat w innej placówce.
– Należy zaznaczyć, że Ministerstwo Zdrowia publikuje projekt obwieszczenia z kilkunastodniowym wyprzedzeniem, w związku z czym jest możliwość wcześniejszego zapoznania się z jego treścią. Ceny leków refundowanych w poszczególnych obwieszczeniach nie różnią się od siebie w sposób znaczący – odpiera zarzuty Agnieszka Gołąbek, rzecznik prasowy Ministerstwa Zdrowia. I dodaje, że zmiany cen leków w obwieszczeniach nie wydają się czynnikiem decydującym o systemie finansowania aptek, tym bardziej że w aptece oprócz leków refundowanych sprzedawane są również inne produkty, m.in. leki OTC czy kosmetyki.
Pomimo to sytuacja finansowa wielu aptek się pogorszyła, co także wpływa na utrudnienia w dostępie do leków. Jak wynika z danych IMS, od ponad dziewięciu miesięcy wartość ich sprzedaży nie wróciła do ubiegłorocznych wyników.
Spadki widoczne są zarówno w ujęciu wartościowym – tu rynek spadł o 7,7 proc. – jak i ilościowym: o około 11,7 proc.
Kolejną przyczyną utrudnień w dostępie do leków jest ich „eksport” wynikający z dużych różnic cen w UE pomiędzy tymi samymi preparatami. W czołówce znajduje się przeciwzakrzepowy Clexane – w Polsce kosztuje on około 20 euro, w Niemczech blisko 40 euro. Blisko dwukrotne przebicie jest także w drogim leku onkologicznym Zoladexie – jego koszt w Polsce to 196 euro, 396 euro w Niemczech.